— Tak! — wyrwalo sie Louisowi.
Poczulem kurcz serca. Jakze on jest bezbronny! Czy ona skieruje przeciwko niemu swoj gniew… A on kontynuowal swym cichym i spokojnym glosem.
— To ich swiat, nie nasz — rzekl pokornie. — Przeciez wykluczylismy sie z niego, kiedy utracilismy smiertelnosc. Nie mamy prawa przerywac ich walki. Jesli to zrobimy, obrabujemy ich ze zwyciestw, ktore kosztowaly ich zbyt wiele! Postep dokonany w ostatnich stu latach graniczy z cudem; naprawili zlo, ktore ludzkosc uwazala za nieuniknione; wprowadzili pojecie prawdziwej rodziny czlowieczej.
— Wzruszasz mnie swoja szczeroscia — odparla. — Oszczedzilam cie tylko dlatego, ze Lestat cie kochal. Teraz znam przyczyne tej milosci. Na jaka odwage musiales sie zdobyc, by odkryc przede mna swoje serce. Jednakze to ty jestes najbardziej drapiezny ze wszystkich obecnych tu niesmiertelnych. Zabijasz bez wzgledu na wiek, plec czy pragnienie zycia.
— W takim razie zabij mnie! — wykrzyknal. — Szkoda, ze tego nie zrobilas. Ale nie morduj ludzi! Nie wtracaj sie w ich sprawy! Nawet jesli zabijaja sie nawzajem! Daj im czas na to, by wcielili w zycie nowa wizje; daj miastom Zachodu, jakkolwiek by byly zepsute, czas na przekazanie swoich idei cierpiacemu i wiednacemu swiatu.
— Czas — powiedziala Maharet. — Moze to jest to, o co naprawde prosimy. Czas. I to jest to, co mozesz dac.
Zapanowalo milczenie.
Akasza nie chciala patrzec na te kobiete, nie chciala jej sluchac. Czulem jej gniew. Wyjela dlon z rak Mariusza i dlugo przygladala sie Louisowi. Jej twarz stala sie zacieta i prawie okrutna.
— Przez wieki medytowalas w milczeniu nad najlepszym rozwiazaniem — mowila dalej Maharet. — Czym jest nastepnych sto lat? Przeciez nie zaprzeczysz, ze ostatnie stulecie przekroczylo wszelkie przewidywania i wyobrazenia i ze technologiczny postep tego wieku moze zapewnic pokarm, zdrowie i dach nad glowa wszystkim ludom ziemi.
— Czyzby? — zapytala z kpina w glosie Akasza. Kiedy sie odezwala, zar nienawisci goracej jak pieklo rozpalil jej usmiech. — Oto, co dal swiatu postep technologiczny. Trujace gazy, stworzone laboratoryjnie choroby i bomby mogace zniszczyc cala planete. Dal wycieki nuklearne, ktore skazily pokarmy i napoje na wszystkich kontynentach. A wojsko robi to, co zawsze, z wieksza skutecznoscia. Arystokratyczna rodzina wymordowana w zasniezonym lesie, kwiat inteligencji calego narodu rozstrzelany bez litosci. W Sudanie kobiety wciaz sa zwyczajowo kaleczone, by ich mezowie mogli zaznac wiekszej rozkoszy; w Iranie prowadzi sie dzieci pod ogien karabinow maszynowych!
— Nie moglas widziec tylko tego — powiedzial Mariusz. — Nie wierze w to. Akaszo, popatrz na mnie. Popatrz na mnie z dobrocia i posluchaj tego, co usiluje powiedziec.
— To bez znaczenia, czy wierze w to czy nie! — rzekla, tlumiac gniew. — To ty nie zgadzasz sie z tym, co usiluje ci powiedziec. Nie ulegles wspanialej wizji, ktora ci zaprezentowalam. Czy nie pojmujesz, jaki dar ci oferuje? Uratowalam cie! A kim bedziesz, jesli tego nie zrobisz?! Krwiopijca, morderca!
Nigdy nie slyszalem w jej glosie takiego podniecenia. Kiedy Mariusz otworzyl usta, monarszym gestem nakazala mu milczenie. Popatrzyla na Santina i Armanda.
— Ty, Santino — powiedziala. — Ty, ktory rzadziles rzymskimi Dziecmi Ciemnosci, kiedy wierzyly, ze czynia wole boza jako pacholki diabla… czy pamietasz, jak to bylo, gdy miales cel? A ty, Armandzie, przywodco starego, paryskiego sabatu, pamietasz, jak byles swietym ciemnosci? Miales swoje miejsce pomiedzy niebem a pieklem. Oferuje ci to po raz wtory i tym razem to nie jest zludzenie. Czy nie potrafisz siegnac po swoje utracone idealy?
Zaden nie odpowiedzial. Santino byl razony groza, w jego duszy krwawila rana. Twarz Armanda nie wyrazala nic poza rozpacza.
Akasza spochmurniala, ogarnieta fatalistyczna niewiara. Zrozumiala, ze nikt z nich nie przylaczy sie do niej. Popatrzyla na Mariusza.
— Twoja ukochana ludzkosc! — powiedziala. — Nie nauczyla sie niczego przez szesc tysiecy lat! Mowisz mi o idealach i celach! Na dworze mego ojca w Uruku byli ludzie, ktorzy wiedzieli, ze glodnych trzeba nakarmic. Wiesz, czym jest twoj wspolczesny swiat? Telewizor to tabernakulum, a helikoptery to anioly smierci!
— W porzadku, w takim razie jaki bedzie twoj swiat? — spytal Mariusz. Rece mu drzaly. — Nie wierzysz, ze kobiety sa gotowe walczyc o swoich mezczyzn?
— Walczyly na Sri Lance, Lestacie? — rozesmiala sie, spogladajac na mnie. — Walczyly na Haiti? Walczyly na Lynkonos?
Mariusz wpatrywal sie we mnie. Czekal na odpowiedz, pewny, ze stane po jego stronie. Chcialem przedstawic argumenty, siegnac po nici, ktore mi dala, i pociagnac je dalej, ale w glowie mialem kompletna pustke.
— Akaszo — rzeklem. — Zaprzestan tej krwawej jatki. Prosze. Nie oklamuj ludzi, nie mac im w glowach.
Tak to zabrzmialo… brutalnie i bez polotu, ale to byla jedyna prawda, jaka moglem wyrazic w slowach.
— Tak, do tego bowiem to wszystko sie sprowadza — powiedzial Mariusz tonem lagodnym, pelnym leku i niemal blagalnym. — To klamstwo, Akaszo; to kolejne zabobonne klamstwo! Czy nie mielismy ich dosc? I to wlasnie teraz, kiedy swiat otrzasa sie ze starych zludzen i zrzuca z oltarzy starych bogow.
— Klamstwo? — spytala. Szarpnela sie, jakbym ja zranil. — Co jest klamstwem? Czy klamalam, kiedy mowilam im, ze sprowadze na ziemie krolestwo pokoju? Czy klamalam, kiedy mowilam im, ze to na mnie czekaly? Nie, nie klamalam. Jestem tym, za kogo mnie biora. Jestem wieczna, wszechpotezna i bede je chronic…
— Chronic? — zapytal Mariusz. — Jak mozesz je chronic przed najbardziej smiertelnymi wrogami?
— Jakimi wrogami?
— Chorobami, moja krolowo. Nie jestes uzdrowicielka. Nie mozesz dawac zycia ani go ratowac. A one oczekuja takich cudow. Wszystko, co potrafisz, to zabijac.
Zamilkla. Znieruchomiala. Z jej twarzy nagle uszlo zycie. Wpatrywala sie nieruchomo przed siebie jak kiedys w swiatyni. Byla to pustka czy glebokie zamyslenie? Nie umialem ocenic.
W ciszy trzeszczaly polana osuwajace sie w ogien.
— Akaszo — szepnalem. — Czas. To, o co prosila Maharet. Wiek. Tak malo.
Spojrzala na mnie oszolomiona. Czulem oddech smierci na swojej twarzy, tak blisko, jak wiele lat temu, kiedy wilki zagnaly mnie do zamarznietego lasu i nie moglem dosiegnac pierwszych wysokich konarow nagich drzew.
— Wszyscy jestescie moimi wrogami, prawda? — szepnela. — Nawet ty, moj ksiaze. Jestes moim nieprzyjacielem. Moim kochankiem i nieprzyjacielem jednoczesnie.
— Kocham cie! — powiedzialem. — Ale nie moge cie oklamywac. Nie potrafie w to uwierzyc! Wlasnie ta prostota i elegancja sprawia, ze to jest bledne!
Szybko przesunela wzrokiem po ich twarzach. Eryk znow byl bliski paniki. Czulem wzbierajacy gniew Maela.
— Nie ma nikogo, kto by stanal u mojego boku? — zapytala szeptem. — Nikogo, kto by chcial urzeczywistnic ten oszalamiajacy sen? Nikogo, kto by zrezygnowal ze swojego egoistycznego swiatka? — Jej wzrok spoczal na Pandorze. — Biedna marzycielko, rozpaczajaca za swym utraconym czlowieczenstwem; nie pragniesz odkupienia?
Pandora spojrzala na nia, jakby dzielilo je nieprzejrzyste szklo.
— Nie gustuje w zadawaniu smierci — odparla jeszcze bardziej jedwabistym szeptem. — Wystarczy mi widziec ja w spadajacych lisciach. Nie moge uwierzyc, ze krwawa jatka moze przyniesc dobre skutki. O to wlasnie chodzi, krolowo. Swiat jest wciaz pelen koszmarow, ale dobrzy ludzie wszedzie je potepiaja. Ty chcesz siegnac po te metody, ty mozesz przywrocic im chwale i zakonczyc dialog. — Usmiechnela sie smutno. — Na nic ci sie nie przydam. Nie mam nic do zaoferowania.
Akasza nie odpowiedziala. Omiotla spojrzeniem Maela, Eryka, Jesse.
— Akaszo, historia to rozaniec niesprawiedliwosci — powiedzialem — nikt temu nie zaprzecza. Kiedy jednak proste rozwiazania przyniosly cokolwiek oprocz zla? Odpowiedz znajdujemy tylko w zlozonosci. Ludzie poprzez zlozonosc brna ku prawosci; to powolny i nieporadny marsz, ale zarazem jedyna droga. Prostota wymaga