lodowato niebieskich oczu Hauera wywolaly spokojny i niemal psotny smiech Armanda.

— Oto twoj przyjaciel, Lestat — szepnal raz do Daniela. — Lestat mialby… jak wy na to mowicie?… jaja?… zeby to zrobic!

Po „Lowcy androidow” byli idiotyczni i zabawni „Bandyci czasu”, angielska komedia, w ktorej pieciu karzelkow kradnie „Mape stworzenia swiata”, dzieki ktorej moga podrozowac przez dziure w czasie. Koziolkujac, wpadaja to w jeden wiek, to w drugi, kradna i rozrabiaja, razem z chlopcem, swoim towarzyszem, az wreszcie wszyscy laduja w jaskini diabla.

Z czasem Armand upodobal sobie jedna scene: karzelki na walacym sie podium w Castelleone, spiewajacy piosenke „Ja i moj cien”, Napoleon doprowadzal Armanda niemal do histerii. Calkowicie tracil nadprzyrodzone opanowanie i stawal sie zupelnie ludzki, zasmiewajac do lez.

Daniel musial przyznac, ze w tej scenie byl jakis okropny wdziek: karly bily sie i szamotaly, po czym psuly caly wystep i wprawialy w oszolomienie osiemnastowiecznych muzykow w kanale orkiestrowym, nie wiedzacych, co poczac z dwudziestowieczna piosenka. Napoleon byl poczatkowo zdezorientowany, a pozniej zachwycony! Cala scena byla dzielem komicznego geniuszu, ale ile razy mogl ja ogladac smiertelny. Armand wracal do niej bez konca.

A jednak po pol roku rzucil kino dla kamery wideo i zaczela sie obsesja filmowania. Wlokl za soba Daniela przez caly Nowy Jork, nakrecajac nocne wywiady. Nagral na tasmach wlasne recytacje poezji po wlosku lub lacinie, mial tez taka, na ktorej uwiecznil siebie siedzacego z noga zalozona na noge i wpatrzonego w obiektyw; migotliwa biala postac rozmywala sie i znow pojawiala w wiecznie slabym brazowym swietle.

Innym razem nakrecil dlugi film ukazujacy jego samego lezacego w trumnie podczas dziennego snu majacego symbolizowac smierc. Jednakze Daniel nie mial dosc sily, by na to patrzec. Armand godzinami odtwarzal ten film w zwolnionym tempie, przygladajac sie, jak obciete o zachodzie slonca wlosy powoli rosna na aksamicie, a on sam lezy bez ruchu z zamknietymi oczami.

Nastepne byly komputery. Dyskietka po dyskietce zapelniala sie jego tajnymi zapiskami. Wynajal dodatkowe mieszkanie na Manhattanie, gdzie umiescil swoje pecety i maszynerie do gier wideo.

Wreszcie skierowal sie ku samolotom.

Daniel zawsze byl obsesyjnym podroznikiem; uciekal przed Armandem po calym swiecie i razem latali samolotami. Latanie nie bylo czyms nowym, ale teraz nastapila jego koncentracja w czasie. Musieli spedzic cala noc w powietrzu. Lot przez Boston do Waszyngtonu, Chicago i z powrotem do Nowego Jorku nie byl niczym niezwyklym. Armand obserwowal; pasazerow i stewardesy; rozmawial z pilotami; lezal odprezony w fotelu pierwszej klasy, wsluchujac sie w ryk silnikow. Szczegolny czar mialy dla niego dwupokladowe odrzutowce. Musial sprobowac dluzszych, bardziej zuchwalych przelotow; az do Port-au-Prince albo do San Francisco, Rzymu, Madrytu czy Lizbony; to nie mialo znaczenia, byle bezpiecznie wyladowac o swicie.

Wtedy znikal. Daniel nigdy sie nie dowiedzial, gdzie spi, ale o brzasku sam padal z nog. Od pieciu lat nie widzial poludnia.

Armand czesto zjawial sie w pokoju, zanim Daniel ocknal sie. Kawa bulgotala, grala muzyka — Vivaldi albo pianino pod kotleta, jako ze Armand jednakowo uwielbial jedno i drugie.

— Chodz, kochany, dzis wieczorem idziemy na balet. Chce zobaczyc Barysznikowa. A potem do Village. Pamietasz zespol jazzowy, ktory tak spodobal mi sie zeszlego lata? Wlasnie wrocili. Chodz, ukochany, jestem glodny. Musimy isc.

Gdy Daniel wciaz padal z nog, Armand wpychal go pod prysznic, namydlal, oplukiwal, wycieral od stop do glow, a potem golil troskliwie jak fryzjer starej daty i wreszcie ubieral, wpierw dokonawszy starannego wyboru sposrod Danielowych brudnych i zaniedbanych strojow.

Daniel uwielbial dotkniecie twardych, lsniacych biela dloni przesuwajacych sie po jego nagim ciele, zupelnie jakby to byly satynowe rekawiczki. I te piwne oczy, ktore sprawialy, ze tracil wszelkie zahamowania; ach, ta cudowna dezorientacja, pewnosc, iz zostal sprowadzony do swojej czysto fizycznej istoty, i wreszcie dlonie zamykaly sie lagodnie na jego gardle, zeby przebijaly skore.

Zamykal oczy, cialo plonelo powolnym ogniem, spalajacym jedynie wtedy, kiedy krew Armanda dotykala jego ust. Znow slyszal odlegle westchnienia, krzyki; czy to bylo wolanie dusz potepionych? Odczuwal obecnosc wielkiego rozjarzonego kontinuum, jakby wszystkie sny polaczyly sie nagle i nabraly podstawowej wagi, a mimo to wszystko mu umykalo…

Kiedys wyciagnal dlonie, uchwycil Armanda z calej sily i sprobowal przegryzc mu gardlo. Jakze cierpliwy byl Armand, roniac dla niego lze i pozwalajac zamknac na niej usta przez niewyobrazalnie dlugi czas — tak, tak bylo — a potem lagodnie odsuwajac go od siebie.

Daniel postradal zdolnosc podejmowania decyzji. Zyl w dwoch krancowo odmiennych stanach polaczonych miloscia, w rozpaczy i ekstazie. Nigdy nie wiedzial, kiedy dostawal krew, i jak swiat wyglada z tego wlasnie powodu — gozdziki wpatruja sie w niego z flakonu, drapacze chmur koszmarnieja jak rosliny, ktore w przeciagu jednej nocy strzelily w gore ze stalowych ziaren — czy tez on sam traci zmysly.

Wreszcie przyszedl wieczor, kiedy Armand powiedzial, ze jest gotow wkroczyc na serio w ten wiek, ze teraz wie o nim wystarczajaco duzo. Chcial nieoszacowanych bogactw. Chcial wielkiego mieszkania pelnego wszystkich tych rzeczy, ktore zaczal z czasem cenic, oraz jachtow, samolotow, samochodow — milionow dolarow. Chcial kupic Danielowi wszystko, czego by ten zapragnal.

— Co to ma znaczyc: miliony! — zrugal go wtedy Daniel. — Wyrzucasz ubranie po jednym wlozeniu, wynajmujesz mieszkania i zapominasz, gdzie sa. Masz pojecie, co to jest kod pocztowy albo prog podatkowy? To ja kupuje te cholerne bilety lotnicze. Miliony. Jak dostaniemy te miliony! Ukradnij jeszcze jedno maserati i daj sobie z tym spokoj, na litosc boska!

— Danielu, jestes dla mnie darem od Louisa — rzekl czule Armand. — Co ja bym bez ciebie zrobil? Wszystko rozumiesz opacznie. — Oczy mial wielkie jak dziecko. — Chce byc w samym srodku waznych spraw, tak jak bylem przed laty w Paryzu w Teatrze Wampirow. Z pewnoscia pamietasz. Chce byc rakowata narosla w zrenicy swiata.

* * *

Szybkosc zmian oszolomila Daniela.

Zaczelo sie od znalezienia skarbow w przybrzeznych wodach Jamajki. Armand wynajal lodz, by pokazac Danielowi, gdzie nalezy zaczac operacje wydobycia wraku. Nie minelo kilka dni, a odkryto hiszpanski galeon wypelniony zlotymi monetami i klejnotami. Nastepne bylo archeologiczne odkrycie bezcennych figurek Olmekow. Szybko namierzono dwa kolejne wraki, jeden po drugim. Tanio nabyta ziemia w Ameryce Poludniowej kryla dawno zapomniana kopalnie szmaragdow.

Zakupili rezydencje na Florydzie, jachty, motorowki oceaniczne, niewielki, ale wybornie wyposazony odrzutowiec.

Musieli sie wyekwipowac na wszelkie okazje jak ksiazeta. Armand dopilnowal, by wzieto miare na koszule, garnitury, buty Daniela. Wybieral materialy na nie konczace sie zestawy marynarek sportowych, spodni, szlafrokow, jedwabnych fularow. Oczywiscie Daniel musial miec podbijane norkami plaszcze nieprzemakalne przydatne w chlodniejszym klimacie i smokingi na Monte Carlo, wysadzane cennymi kamieniami spinki i nawet dluga zamszowa peleryne, w ktorej niezle sie prezentowal.

Kiedy przebudzil sie o zmroku, ubrania juz czekaly gotowe. Pod zadnym pozorem nie wolno mu bylo zmienic ani jednego szczegolu, od lnianej chusteczki do nosa do czarnych jedwabnych skarpetek. Kolacja czekala w ogromnej jadalni z oknami wychodzacymi na basen. Armand byl juz przy biurku w sasiadujacym gabinecie. Czekala go praca: mapy do przejrzenia, kolejne bogactwa do zdobycia.

— Jak ty to robisz? — natarczywie wypytywal go Daniel, przygladajac sie, jak sporzadza notatki i planuje nastepne zdobycze.

— Jesli potrafisz czytac w umyslach ludzi, mozesz posiasc wszystko, czego zapragniesz — rzekl cierpliwie Armand. Ach, ten lagodny, przekonujacy ton, ta otwarta i niemal ufna chlopieca twarz, kasztanowe wlosy, zawsze troche niedbale opadajace na oczy, poza jakze sugestywnie swiadczaca o pogodnym usposobieniu, fizycznej swobodzie.

— Daj mi to, czego chce — zazadal Daniel.

— Daje ci wszystko, czego moglbys kiedykolwiek zazadac.

— Tak, ale nie to, o co prosilem, czego chce!

Вы читаете Krolowa potepionych
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату