Stan Rice „Kanibal” z tomu „Owieczka nie byle jaka” (1975)

Rozdzial pierwszy

Opowiesc Lestata — w ramionach bogini

Nie potrafie powiedziec, kiedy sie obudzilem, kiedy po raz pierwszy odzyskalem przytomnosc.

Zapamietalem, ze bylismy razem bardzo dlugo, ze pozeralem krew Akaszy zachlannie jak zwierze, ze Enkil zostal unicestwiony i ona jedna zachowala pierwotna moc, i ze dzieki niej tyle widzialem i rozumialem, iz plakalem jak dziecko.

Dwiescie lat temu, kiedy pilem z niej w sanktuarium, krew byla milczaca, niesamowicie i wzniosle milczaca. Teraz zawierala nieprawdopodobny potok obrazow — zachwycajacych mozg, tak jak sama krew zachwycala cialo; poznalem prawde o wszystkim, co sie stalo; widzialem, jak inni umierali jeden po drugim straszna smiercia.

A potem slyszalem glosy; ich gwar narastal i cichl, wydawaloby sie bez powodu, jak szemrzacy chor w pieczarze.

Chyba byl taki moment przytomnosci, w ktorym udalo mi sie wszystko to polaczyc — koncert rockowy, dom w Carmel Valley, jej promienna twarz przed moja; i swiadomosc, ze jestem w tym mrocznym, zasniezonym miejscu. Kiedys ja obudzilem; lub raczej, mowiac jej slowami, „podsunalem jej powod, by wstac”. Powod, by sie odwrocic i popatrzec na tron, na ktorym dawniej siedziala, i zrobic kilka pierwszych chwiejnych krokow.

Czy wiesz, co to znaczylo, podniesc dlon i widziec, jak porusza sie w swietle? — slyszalem bezglosne slowa. — Czy wiesz, co to znaczylo, uslyszec dzwiek swego wlasnego glosu odbijajacego sie echem w tej marmurowej komorze?

Czyzbysmy tanczyli w ciemnym, pokrytym sniegiem lesie, czy tez tylko obejmowalismy sie bez konca?

Wydarzyly sie straszne rzeczy, jak swiat dlugi i szeroki; straszliwe rzeczy. Egzekucje tych, ktorzy nigdy nie powinni byli sie urodzic. Pomioty zla — tak ich nazwala. Masakra podczas koncertu to byl juz tylko koniec.

A mimo wszystko bylem w jej ramionach wsrod lodowatej ciemnosci, czulem znajomy zapach wiatru i jej krew byla znowu moja, zniewalala mnie. Kiedy sie odsunela, poczulem nieznosny bol. Musialem sie otrzasnac, musialem sie dowiedziec, czy Mariusz zyje czy tez nie, czy Louis i Gabriela zostali oszczedzeni. Musialem jakos sie odnalezc.

Ale te glosy, ten rosnacy gwar glosow smiertelnych z bliska i z daleka! Odleglosc nie miala znaczenia. Miara byla intensywnosc. Slyszalem milion razy lepiej niz dawniej, kiedy to moglem zatrzymac sie na ulicy i sluchac tak dlugo i tak uwaznie, jak chcialem sluchac, jak lokatorzy jakiegos ciemnego budynku, kazdy w swojej klatce, rozmawiaja, modla sie, mysla.

Przemowila w naglej ciszy:

— Gabriela i Louis sa bezpieczni. Mowilam ci o tym. Czy sadzisz, ze zranilabym tych, ktorych kochasz? Patrz w moje oczy i sluchaj tylko tego, co ja mowie. Oszczedzilam o wiele wiecej istot, niz bylo konieczne. Uczynilam to w rownej mierze dla ciebie jak i dla siebie, zebym mogla przegladac sie w niesmiertelnych oczach, slyszec przemawiajace do mnie glosy moich dzieci. Wybralam tych, ktorych kochasz, tych, z ktorymi sie spotkasz. Nie moglam cie pozbawic tej pociechy. Teraz jednak jestes ze mna i musisz zobaczyc i poznac to, co jest ci przeznaczone. Musisz posiasc odwage rowna mojej.

Nie moglem tego zniesc, tych wizji, ktore mi podsuwala. Czy moment przerazajacej smierci Malej Jenks to byl rozpaczliwy sen, ciag obrazow migocacych w gasnacym mozgu? Nie moglem tego wytrzymac. I Laurent, moj stary towarzysz Laurent gasnacy w plomieniach na chodniku; a po drugiej stronie swiata Feliks, ktorego rowniez znalem z Teatru Wampirow, pedzony przez zaulki Neapolu, plonacy i wreszcie wpadajacy do morza. I inni, tak wielu innych na calym swiecie; plakalem nad nimi, plakalem nad nimi wszystkimi. Jakze oni cierpieli.

— Co za zycie. — Na mysl o Malej Jenks lzy znowu naplynely mi do oczu.

— Dlatego wlasnie pokazalam ci to wszystko — odparla. — To musialo sie skonczyc. Nie ma juz Dzieci Ciemnosci. Teraz sa tylko anioly.

— A pozostali? — spytalem. — Co sie stalo z Armandem? — I znow odezwaly sie glosy, ciche murmurando rosnace do ogluszajacego ryku.

— Zbliz sie, moj ksiaze — szepnela. Znow zapadla cisza. Ujela moja twarz w swoje dlonie. Czarne oczy powiekszyly sie, biala twarz nagle stala sie miekka i prawie lagodna. — Jesli tak bardzo chcesz, ukaze ci tych, ktorzy nadal zyja, tych, ktorych imiona stana sie legenda razem z twoim i moim.

Legenda? — powtorzylem w myslach.

Odwrocila nieznacznie glowe; kiedy zamknela oczy, wydawalo sie, ze nastapil cud, na pozor bowiem zycie z niej uszlo. Niezywe i idealne stworzenie o delikatnych, cudownie wywinietych rzesach. Patrzylem na jej gardlo, na blady blekit arterii pod skora, nagle widoczny, jakby celowo uwydatniony dla moich oczu. Ogarnela mnie niepowstrzymana zadza. Bogini jest moja! Wzialem ja szorstko, z sila, ktora sprawilaby bol smiertelnej kobiecie. Lodowata skora wydawala sie nie do przenikniecia, ale moje zeby rozdarly ja i trysnelo we mnie gorace zrodlo.

Glosy wrocily, ale ucichly na moj rozkaz. A potem nie bylo nic poza cichym szumem krwi i powolnym biciem jej serca tuz przy moim.

Ciemnosc. Piwnica wylozona ceglami. Debowa trumna wypolerowana do znakomitego polysku. Zlote zamki. Czarodziejska chwila; zamki otwarly sie, jakby obrocone niewidzialnym kluczem. Uniesione wieko odslonilo satynowa wysciolke. Rozszedl sie lekki zapach wschodnich perfum. Na bialej satynowej poduszce ujrzalem Armanda, serafina z dlugimi kasztanowymi lokami, z glowa obrocona na bok i oczami bez wyrazu, jakby wiecznie zdumionymi. Wydostal sie trumny powolnymi, eleganckimi ruchami; naszymi ruchami, tylko my bowiem wstajemy z trumien. Ujrzalem, jak zamyka wieko i kroczac po wilgotnej podlodze z cegiel, zbliza sie do innej trumny. Otworzyl ja czcia jak kufer z rzadkim skarbem. W srodku lezal mlody mezczyzna, bez zycia, a jednak pograzony we snie, snil o rudowlosej kobiecie idacej przez dzungle, kobiecie, ktorej nie moglem wyraznie zobaczyc. A potem nastapila przedziwna scena; cos, co juz kiedys przemknelo mi przed oczami, ale gdzie to bylo? Dwie kobiety klecza przed oltarzem. Tak, wydawalo mi sie, ze to oltarz…

Stezala, napiela sie. Naparla na mnie jak posag Dziewicy, gotowa mnie zmiazdzyc. Zachwialem sie; wydawalo mi sie, ze slysze, jak wymawia moje imie. Krew trysnela kolejna fala i cialo znow przeniknal dreszcz rozkoszy; nie bylo ziemi, nie bylo ciazenia.

Znow ceglana piwnica. Na cialo mlodego mezczyzny padl cien. Ktos wszedl do piwnicy i polozyl dlon na ramieniu Armanda. To ktos znajomy, o imieniu Mael. Chodzcie — powiedzial.

Dokad ich zabiera?

Purpurowy wieczor w sekwojowym lesie. Gabriela idzie przez las, jak to ona, swobodna, wyprostowana, niepowstrzymana, o oczach jak dwa odlamki szkla, nie zdradzajacych zadnej jej mysli; a obok Louis, jakze wzruszajaco cywilizowany na tym pustkowiu, jak zalosnie nie pasujacy do otoczenia. Wampirze przebranie z poprzedniego wieczoru poszlo w kat; jednak mimo widocznych sladow niedawnych przejsc wciaz wygladal na dzentelmena. Niedobrana z nich para. Czy Gabriela to rozumie? Czy sie nim zaopiekuje? Oboje sie boja, boja sie o mnie!

Skrawki nieba nad ich glowami przywdziewaly barwe bialej porcelany; swiatlo splywalo szlakiem masywnych pni niemal do korzeni drzew. W cieniu chlupotala struga. Znow ujrzalem Gabriele, jak wchodzi do wody, moczac wysokie skorzane buty. Dokad oni ida? I kim jest ten ktos, kto im towarzyszy, kogo zobaczylem, dopiero gdy Gabriela odwrocila sie, by na niego spojrzec? — moj Boze, co za twarz, jakze tchnaca spokojem. Wiekowy, potezny, a jednak pozwolil tej dwojce mlodych isc przed soba. Miedzy drzewami ujrzalem polane, a na niej dom. Na wysokiej kamiennej werandzie stoi ruda kobieta; czy to ta, ktora widzialem w dzungli? Twarz pozbawiona wyrazu, jak twarz tego mezczyzny z lasu, ktory teraz wlasnie na nia patrzy; twarz jak oblicze mojej krolowej.

Niech sie spotkaja — rzeklem w myslach. Z westchnieniem ssalem kolejna fale krwi. — Wtedy wszystko stanie sie prostsze. — Kim oni jednak sa, ci starozytni, te stwory o obliczach tak wypranych z uczuc?

Obraz zmacil sie. Tym razem glosy objely nas lagodnym wirem; szepty, krzyki. Przez chwile chcialem sluchac, probowalem oddzielic od monstrualnego choru jedna ulotna smiertelna piesn. Wyobrazcie to sobie: glosy zewszad, z gor Indii, z ulic Aleksandrii, z przysiolkow bliskich i dalekich.

Otwierala sie jednak kolejna wizja.

Вы читаете Krolowa potepionych
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату