Mariusz. Wspinal sie po zlanej krwia scianie rozkruszonego lodu, wspomagany przez Pandore i Santina. Wlasnie udalo im sie dotrzec do popekanej polki na dolnej kondygnacji. Zaschnieta krew grubym kozuchem zakrywala polowe twarzy Mariusza; byl zly, zgorzknialy, jego oblicze utracilo wszelki wyraz, dlugie jasne wlosy zlepila krew. Szedl, kulejac, po kreconych schodach, a Pandora i Santino wspinali sie za nim. Kiedy Pandora sprobowala mu pomoc, brutalnie odtracil jej dlon.

Wiatr. Dotkliwe zimno. Dom Mariusza jakby rozdarty trzesieniem ziemi, wydany na pastwe zywiolow. Tafle szkla roztrzaskaly sie na drobne niebezpieczne odlamki; rzadkie okazy pieknych ryb tropikalnych zamarzly na piaszczystym dnie wielkiego rozbitego akwarium. Snieg pokryl meble i zalegal calymi zaspami przy regalach, posagach, polkach na dokumenty i plyty. W klatkach lezaly martwe ptaki. Zielonolistne rosliny obrosly lodowymi soplami. Mariusz wpatrywal sie w ryby lezace na waskiej bryle brudnego lodu na dnie akwarium i w wielkie zeschniete wodorosty, przysypane blyszczacymi kawalkami szkla.

Wtedy wlasnie ujrzalem, jak powraca do zdrowia; siniaki zaczely blednac, twarz odzyskiwala naturalny ksztalt. Bol nogi ustepowal. Mariusz ogarniety furia, wpatrywal sie w niebiesko-srebrne rybki, a potem skierowal wzrok ku niebu, ku bialej zawiei, ktora niemal przeslonila gwiazdy. Otarl z twarzy i wlosow platki zakrzeplej krwi.

Tysiace pergaminowych kart rozpierzchly sie na wietrze. W zrujnowanym salonie lagodnie wirowal wiatr. Mariusz wsparl sie na miedzianym pogrzebaczu jak na lasce i wyjrzal ponad zburzona sciana na wyjace w klatce glodne wilki. Nie dostaly nic do jedzenia, od kiedy ich pan zostal zasypany. Ach, ten odglos wilczego wycia! Santino usilowal przekonac Mariusza, ze musza juz isc, ze w sekwojowym lesie czeka na nich pewna kobieta, tak stara jak Matka, ze spotkanie nie moze sie rozpoczac, dopoki oni sie nie zjawia. Przeszyl mnie prad niepokoju. Co to za spotkanie? Mariusz zrozumial, ale nic nie odpowiedzial. Wsluchiwal sie w wilcze glosy…

Snieg i wilki. Snilem o wilkach. Czulem, ze cofam sie gleboko we wlasne mysli, w moje sny i wspomnienia. Ujrzalem wilcza watahe pedzaca po czystym sniegu.

Ujrzalem siebie samego jako mlodzienca, ktory podejmuje z nimi walke — dwiescie lat temu w srodku zimy wilcze stado pojawilo sie w wiosce mojego ojca. Ja, smiertelny czlowiek, bylem tak blisko smierci, ze prawie czulem jej won. Zabilem wilki, jednego po drugim. Ach, ten brutalny mlodzienczy wigor, czysta sila bezmyslnego, zachlannego zycia! Zamarznieta dolina, moje psy i kon zagryzione. Jednak przede wszystkim zapamietalem widok sniegu pokrywajacego gory, moje gory, moja ojczyzne.

Otworzylem oczy. Wypuscila mnie i musialem cofnac sie o krok. Po raz pierwszy zrozumialem, gdzie naprawde jestesmy — nie poza rzeczywistoscia i czasem, ale w realnym miejscu, i to w miejscu, ktore niegdys, na co wszystko wskazywalo, bylo moje.

— Tak — szepnela. — Rozejrzyj sie.

Wystarczylo mi wciagnac powietrze w pluca, posmakowac zapach wiatru, abym wiedzial, gdzie jestem, a gdy odzyskalem wzrok, zobaczylem wysokie zniszczone blanki i wieze.

— To dom ojca! — szepnalem. — Zamek, w ktorym sie urodzilem.

Bezruch. Snieg lsni biela na starej posadzce. Stalismy w miejscu, w ktorym kiedys byl wielki hol. Strasznie bylo ujrzec go w ruinie, pomyslec, ze byl opuszczony przez tak dlugi czas. Stare kamienie wydawaly sie miekkie jak ziemia; tu niegdys byl stol, dlugi stol pamietajacy czasy krzyzowcow, a tam paszcza paleniska i drzwi frontowe.

Snieg przestal padac. Gdy podnioslem wzrok, zobaczylem gwiazdy i wieze, ktora zachowala swoj ksztalt, dzwigajac sie kilkadziesiat metrow nad zawalony dach, chociaz cala reszta byla wydrazona skorupa. Dom ojca…

Lekkim krokiem odeszla ode mnie po migotliwej bieli podlogi, powoli zatoczyla krag, odrzuciwszy do tylu glowe, jakby w tancu.

Poruszac sie, dotykac rzeczy namacalnych, przechodzic z krolestwa snow do realnego swiata — o tych wszystkich radosciach mowila wczesniej. Kiedy sie jej przygladalem, zabraklo mi tchu. Na jej szatach nie bylo sladow czasu: czarna jedwabna peleryna, suknia ukladajaca sie w jedwabiste faldy, lagodnie wirujace wokol szczuplej sylwetki. Od brzasku historii kobiety przywdziewaly takie szaty i wciaz je nosza w salach balowych tego swiata. Chcialem znow ja objac, ale zabronila mi delikatnym gestem. Co takiego rzekla?

— Czy potrafisz to sobie wyobrazic? Czy wiesz, kiedy zdalam sobie sprawe, ze on nie moze mnie juz zatrzymac? Czy uwierzysz, ze gdy stanelam przed krzeslem tronowym, on nawet nie drgnal? Nie zareagowal w zaden sposob!

Odwrocila sie z usmiechem, blade swiatlo niebios padlo na cudowne linie twarzy, na wydatne kosci policzkowe i lagodnie zaokraglony podbrodek. Wygladala na zywa, calkiem zywa.

A potem znikla!

— Akaszo!

— Chodz do mnie — powiedziala.

Daleko, na samym koncu holu zobaczylem jej drobna postac stojaca u wejscia do wiezy. Ledwo rozroznialem rysy twarzy, lecz dostrzeglem w glebi czarny prostokat otwartych drzwi.

Zaczalem isc w jej strone.

— Nie — powiedziala. — Czas uzyc sily, ktora ci dalam. Po prostu przybadz!

Nie ruszylem sie. Moj umysl byl czysty. Widzialem jasno i wiedzialem, co miala na mysli, ale balem sie. Zawsze bylem sprinterem, skoczkiem, magikiem. Nadzwyczajna szybkosc, ktora zaskakiwala smiertelnych, nie byla dla mnie niczym dziwnym. Ona jednak domagala sie wyczynu innego rodzaju. Mialem opuscic miejsce, w ktorym stalem, i z niepojeta szybkoscia znalezc sie obok niej. Taki czyn wymagal poddania sie.

— Tak, poddaj sie — rzekla lagodnie. — Przybywaj.

Przez chwile patrzylem na nia w napieciu, widzialem jej biala dlon jasniejaca na brzegu zniszczonych drzwi. Nagle podjalem decyzje. Porwal mnie huragan pelen halasu i przypadkowych sil. I wtem znalazlem sie przy niej! Caly drzalem, bolala mnie skora na twarzy, ale jakiez to mialo znaczenie! Spojrzalem w oczy Akaszy i usmiechnalem sie.

Byla piekna, tak bardzo piekna! Bogini o dlugich czarnych wlosach zaplecionych w warkocze. Porwalem ja w ramiona i pocalowalem, czujac, jak jej chlodne usta uginaja sie lekko pod moimi wargami.

Wtem zdalem sobie sprawe, ze popelniam bluznierstwo. Zachowalem sie jak wtedy w swiatyni, kiedy tez ja calowalem. Chcialem wyglosic jakies przeprosiny, ale nie moglem oderwac oczu od jej gardla, znow glodny krwi. Opanowala mnie zadza, ktorej nie moglem ugasic; przeciez to byla Akasza, ktora mogla mnie zniszczyc w jednej chwili i bez zadnego wysilku, gdyby tylko tego zapragnela. Tak wlasnie postapila z innymi. Niebezpieczenstwo wywolalo we mnie mroczne podniecenie. Zacisnalem palce na jej ramionach, czujac, jak jej cialo nieslychanie delikatnie ustepuje pod moim dotykiem. Obsypalem ja pocalunkami. W tych pocalunkach byla krew.

Cofnela sie i polozyla mi palec na ustach. Wziela mnie za reke i poprowadzila przez drzwi wiezy. Przez zburzony dach i wielka dziure w posadzce najwyzszego pietra widzialem swiatlo gwiazd.

— Czy widzisz? — spytala. — Widzisz te komnate na samej gorze? Schody sie zawalily. Jest nieosiagalna dla wszystkich poza toba i mna, moj ksiaze.

Zaczela sie powoli unosic, przez caly czas nie odrywajac ode mnie oczu. Czysty jedwab jej szaty wzdal sie lekko, a peleryna zmarszczyla sie, jakby w slabym powiewie. Patrzylem w oslupieniu, jak wznosi sie coraz wyzej, jak przesuwa sie przez dziure i staje na skraju podlogi.

Kilkadziesiat metrow! Nie zdolam tego dokonac…

— Przybadz do mnie, moj ksiaze — rzekla. Jej miekki glos niosl sie przez pustke. — Zrob to, co juz raz zrobiles. Zrob to szybko i jak czesto mowia smiertelni: „nie patrz w dol”. — Rozlegl sie jej srebrzysty smieszek.

Zalozmy, ze wzbije sie na jedna piata wysokosci. To bylby dobry skok, powiedzmy, na wysokosc trzypietrowego budynku, co bylo dla mnie calkiem latwe, ale czy potrafilbym skoczyc wyzej… Poczulem zawrot glowy. Ogarnela mnie niemoc i dezorientacja. Jakim cudem sie tutaj znalezlismy? Znow wszystko wirowalo. Widzialem ja, ale jak we snie; przeszkadzaly mi glosy. Nie chcialem utracic tej chwili. Chcialem pozostac w kontakcie z nia i nie stracic wszystkich nastepnych i wczesniejszych chwil, pragnalem zrozumiec je na moich warunkach.

— Lestacie! — szepnela. — Teraz. — Jakze czuly byl ten drobny, ponaglajacy gest.

Zrobilem to, co poprzednio; popatrzylem na nia i zdecydowalem, ze powinienem natychmiast byc przy niej.

Вы читаете Krolowa potepionych
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату