Cichy glos kazal mi spac. Mina godziny, zanim slonce skryje sie za ladem, ku ktoremu zdazalismy, a ktory mial byc miejscem pierwszej lekcji.
Nagle znow sie rozszlochalem, lgnac do niej, rozszlochalem sie, poniewaz bylem zagubiony, a tylko w niej mialem oparcie. Ogarniala mnie groza na mysl o tym, czego ode mnie zazada.
Rozdzial drugi
Opowiesc Mariusza — spotkanie
Spotkali sie znowu na skraju sekwojowego lasu. Ich ubrania byly w strzepach, oczy — zalzawione od wiatru. Pandora stala po prawej rece Mariusza, Santino po lewej. Wychudly Mael podazal im na spotkanie, sadzac susami po skoszonej trawie. W milczeniu objal Mariusza.
— Witaj, stary przyjacielu — rzekl Mariusz slabym glosem. Wyczerpany starozytny patrzyl na rozjasnione okna domu. Za widoczna czescia budowli o ostrych dachach i malych okienkach na poddaszu wyczuwal ukryta wewnatrz gory wielka strukture.
Coz tam na niego czekalo? Co czekalo ich wszystkich? Gdyby mial chociaz cien zapalu; gdyby tylko zdolal odzyskac skrawek swojej duszy.
— Jestem znuzony — wyznal Maelowi. — Podroz wyssala ze mnie wszystko. Pozwol mi jeszcze chwile odpoczac. Zjawie sie pozniej.
Mariusz, w przeciwienstwie do Pandory, ktora nie cierpiala latania, akceptowal moc przemieszczania sie w powietrzu, ale nieodmiennie placil za to wyczerpaniem. W te wyjatkowa noc byl tak bezbronny, ze musial przez chwile nieprzerwanej ciszy poczuc ziemie pod stopami, wchlonac zapach lasu i przyjrzec sie odleglemu domowi. Wlosy mial zmierzwione od wiatru i wciaz zlepione krwia. Prosta kurtka i spodnie z szarej welny, ktore zabral z ruin swojego domu, ledwo go grzaly. Otulil sie szczelniej gruba czarna peleryna, chociaz noc nie byla tu chlodna; wciaz jednak byl zziebniety i obolaly od wiatru.
Maelowi nie podobalo sie jego wahanie, lecz musial sie z nim pogodzic. Podejrzliwie spogladal na Pandore, ktorej nigdy nie ufal, a potem z otwarta wrogoscia na Santina, zajetego otrzepywaniem czarnego stroju i doprowadzaniem do porzadku starannie przystrzyzonych czarnych wlosow. Czujac na sobie wzrok Maela, Santino zjezyl sie, a tamten szybko odwrocil wzrok.
Mariusz stal nieruchomo, zasluchany i zamyslony. Czul, jak sie konczy proces uzdrawiania ciala. To zdumiewajace, ze ponownie odzyska pelna moc. W przeciwienstwie do smiertelnych, ktorzy ucza sie, ze z roku na rok sa coraz starsi i slabsi, niesmiertelni musza sie nauczyc, ze z czasem staja sie silniejsi, niz kiedykolwiek marzyli. W tej chwili doprowadzalo go to do szalenstwa.
Minela zaledwie godzina od chwili, gdy Santino i Pandora pomogli mu wydobyc sie z lodowatej czelusci, a juz mial wrazenie, ze nigdy sie nie zdarzylo owych dziesiec dni i nocy, gdy utkwil tam, zmiazdzony i bezradny, nawiedzany raz za razem przez koszmarne sny o blizniaczkach. Niemniej jednak nic juz nie bedzie takie, jak bylo.
Blizniaczki. Rudowlosa kobieta czekala w domu. Powiedzial mu to Santino. Mael takze o tym wiedzial. Kim ona jest? Dlaczego nie chcial znac odpowiedzi na tak wiele pytan? Czemu byla to najbardziej ponura godzina w jego zyciu? Cialo niewatpliwie w pelni odzyskalo zdrowie, ale co uzdrowi dusze?
Armand jest w tym przedziwnym drewnianym domu u stop gory? Znow go spotka po tak dlugim czasie? Santino powiedzial mu o Armandzie i o tym, ze Louis i Gabriela rowniez zostali oszczedzeni.
Mael obserwowal go uwaznie.
— On czeka na ciebie — powiedzial. — Twoj Amadeo. — Wyrzekl to tonem pelnym szacunku, pozbawionym nuty cynizmu lub zniecierpliwienia.
Z wielkiego skarbca pamieci, ktory Mariusz nosil ze soba wszedzie, wylonilo sie zadziwiajaco wyrazne, chociaz tak odlegle wspomnienie: Mael przybywa do weneckiego
— A wiec stworzysz go? — spytal Mael z prosta bezposrednioscia.
— Kiedy nadejdzie czas — odparl wymijajaco Mariusz — kiedy nadejdzie czas.
Niecaly rok pozniej popelnil maly blad.
— Chodz w moje ramiona, mlodziku, nie moge juz zyc bez ciebie.
Teraz wpatrywal sie w daleki dom. Moj swiat drzy w posadach, a ja mysle o nim, o moim Amadeo, moim Armandzie — kolatalo mu w glowie. Uczucia, ktorych doswiadczal, byly zarazem tak slodkie i gorzkie jak przemieszane orkiestrowe melodie ostatnich wiekow, tragiczne akordy Brahmsa lub Szostakowicza.
Nie czas jednak, by delektowac sie spotkaniem. Nie czas, by cieszyc sie cieplem tej chwili i mowic Armandowi to wszystko, co chcial mu powiedziec.
Czul cos znacznie bardziej bolesnego niz gorycz. Powinienem byl zniszczyc Matke i Ojca — myslal. — Powinienem byl zniszczyc nas wszystkich.
— Dzieki bogom, ze tego nie zrobiles — rzekl Mael.
— A dlaczego? — spytal z moca Mariusz. — Powiedz mi dlaczego?
Pandora zadygotala. Poczul jej reke obejmujaca go w pasie. Co wprawialo go w taka zlosc? Odwrocil sie do niej gwaltownie, chcac ja uderzyc, odepchnac, ale gdy na nia spojrzal, powstrzymal sie. Nawet na niego nie patrzyla; sprawiala wrazenie nieobecnej i tak zalamanej, ze tym mocniej poczul wlasne wyczerpanie. Chcialo mu sie plakac. Pomyslnosc Pandory zawsze miala zasadnicze znaczenie dla jego przetrwania. Nie potrzebowal jej obecnosci — wrecz przeciwnie — ale musial wiedziec, gdzie jest, jak sobie radzi i ze zawsze moga sie spotkac. To, co teraz ujrzal i co widzial juz wczesniej, napelnilo go zlymi przeczuciami. Jesli on czul gorycz, to Pandora czula rozpacz.
— Chodz — powiedzial Santino z dworska uprzejmoscia — oni czekaja.
— Wiem — odparl Mariusz.
— Ach, coz z nas za trio! — szepnela nagle Pandora. Byla wyczerpana, oslabiona, spragniona snu i snow, niemniej jednak opiekunczym gestem mocniej objela Mariusza.
— Dam sobie rade bez pomocy, dziekuje ci. — Nigdy nie bywal tak zjadliwy, i to wobec tej najbardziej kochanej.
— No to idz — powiedziala. Przez sekunde poczul jej dawne cieplo, dostrzegl nawet znajomy przeblysk poczucia humoru. Pchnela go lekko, po czym ruszyla sama w kierunku domu.
Zracy kwas. Jego mysli zamienily sie w zracy kwas. W niczym nie zdola pomoc tym niesmiertelnym. Mimo to kroczyl wraz z Maelem i Santino ku swiatlu bijacemu z okien. Sekwojowy las byl coraz rzadszy i ustepowal cieniom; nie drzal nawet lisc. Powietrze bylo tu dobre, cieple, pelne swiezych woni i wyzbyte przenikliwego uklucia Polnocy.
Armand. Chcialo mu sie plakac.
Wtem ujrzal kobiete, ktora wyszla przed prog domu. Dlugie rude kedziory, na ktorych zatrzymywalo sie swiatlo padajace z holu, nadawaly jej wyglad sylfidy.
Nie zatrzymal sie, chociaz wiedzial, ze niewatpliwie powinien sie nieco bac. Z pewnoscia byla w wieku Akaszy. Jasne brwi niemal zlewaly sie z promienna twarza. A jej oczy… Jej oczy naprawde nie byly jej oczami. Zostaly zabrane smiertelnej ofierze i juz ja zawodzily; nie widziala go wiec zbyt dobrze. Ach, to byla oslepiona blizniaczka ze snow. Bol razil jej delikatne nerwy biegnace do skradzionych oczu.
Pandora zatrzymala sie u stop schodow.
Mariusz minal ja i wszedl na werande. Zatrzymal sie przed rudowlosa, podziwiajac jej wzrost — byla tak strzelista jak on sam — i znakomita symetrie zastyglej twarzy. Miala na sobie powiewna szate z czarnej welny z wysokim kolnierzykiem i kontrafaldami na rekawach. Material opadal dlugimi luznymi klinami od waskiego czarnego paska z plecionej skory opinajacego suknie tuz ponizej drobnych piersi. Byl to naprawde sliczny stroj; podkreslal swietlistosc cery i uduchowiony wyraz twarzy, ktora wydawala sie maska jasniejaca wewnetrznym swiatlem w obramowaniu rudych wlosow.
Budzila jednak podziw czyms wiecej niz uroda, ktora zapewne niewiele sie zmienila przez szesc tysiecy lat.