— Mariuszu, przybylam — powiedziala. — Teraz jestes z nami. — Czy myslisz, ze proznowalam podczas tych nocy, kiedy nasza rasa byla eksterminowana? Jak swiat dlugi i szeroki, mordowala tych, ktorych znalam lub kochalam. Nie moglam byc wszedzie. Krzyki docieraly do moich uszu z kazdego zakatka ziemi. Mialam tez wlasne poszukiwania, wlasna zgryzote… — Nagle przerwala.

Na jej policzkach pojawil sie lekki rumieniec; cieplo naplywajacej krwi przywrocilo twarzy wyrazistosc. Cierpiala bol, zarowno fizyczny, jak i psychiczny, a jej oczy zaszly blona krwawych lez. Coz za dziwna istota, laczaca wrazliwosc oczu z niezniszczalnoscia ciala. Emanowala cierpieniem, ktorego nie mogl zniesc, bylo ono bowiem spowodowane tamtymi snami na jawie. Wtem nagle i niespodziewanie zdal sobie sprawe…

— To nie ty posylasz nam sny! — szepnal. — Nie ty jestes zrodlem.

Nie odpowiedziala.

— Bogowie, gdzie jest twoja siostra! Co to wszystko znaczy?

Zgiela sie lekko, jakby dzgnal ja w serce. Probowala zaslonic przed nim swoj umysl, ale ow nieznosny bol byl nie do ukrycia. W milczeniu wpatrywala sie w Mariusza, ogarniajac wzrokiem cala jego twarz i postac, wyraznie dajac mu do zrozumienia, ze dokonal niewybaczalnego wlamania.

Czul strach, podobnie jak Mael i Santino, ktorzy nie smieli sie odezwac. Pandora jeszcze bardziej zblizyla sie do niego i lekko sciskajac dlon, przekazala ostrzegawczy sygnal.

Dlaczego byl tak brutalny, tak niecierpliwy? „Wlasne poszukiwania, wlasna zgryzota…” Niech to wszystko pieklo pochlonie!

Zamknela oczy i delikatnie przycisnela powieki dlonmi, jakby chciala odpedzic bol.

— Maharet — rzekl cicho Mariusz. — Trwa wojna, a my stoimy na polu walki, ciskajac wyzwiska. Moj jad byl najbardziej gryzacy. Chce tylko zrozumiec.

Patrzyla na niego, wciaz z pochylona glowa, oslaniajac twarz dlonia. Jej spojrzenie bylo ostre, niemal zjadliwe. Mimo to wpatrywal sie jak zauroczony w delikatne krzywizny jej palcow, pomalowane paznokcie, pierscionki z rubinami i szmaragdami, ktore blysnely znienacka, jakby musniete elektrycznym swiatlem.

Przemknela mu przez glowe okropna mysl: ze jesli nie przestanie robic z siebie takiego cholernego idioty, moze nigdy nie ujrzec Armanda. Ona go stad przepedzi albo zrobi cos gorszego… A tak bardzo pragnal — zanim sie to skonczy — ujrzec Armanda.

— Wejdz, Mariuszu — powiedziala nagle uprzejmie, wybaczajaco. — Chodz ze mna i polacz sie ze swoim dawnym dzieckiem, a nastepnie spotkamy sie z tymi, ktorzy maja te same pytania. Wtedy zaczniemy.

— Tak, moje dawne dziecko… — zamruczal. Znow poczul tesknote za Armandem, ktora przypominala muzyke, skrzypcowe frazy Bartoka odgrywane w odleglym i bezpiecznym miejscu, gdzie bylo nieskonczenie duzo czasu do sluchania. Nienawidzil Maharet, nienawidzil ich wszystkich. Nienawidzil samego siebie. Druga blizniaczka, gdzie jest druga blizniaczka? W jego myslach przeblyskiwaly obrazy rozgrzanej dzungli, porwane liany i mlode drzewka pekajace pod stopami. Staral sie myslec logicznie, ale na prozno. Zatrula go nienawisc.

Wiele razy byl swiadkiem, jak to czarne zaprzeczenie istnienia dochodzilo do glosu u smiertelnych. Slyszal, jak najmadrzejsi z nich mowili: „Nie warto zyc” i nigdy nie wiedzial, o czym bredza. Zrozumial to dopiero teraz.

Jak przez mgle widzial, ze zwrocila sie ku jego towarzyszom. Witala Santina i Pandore w swoim domu.

Niczym w transie patrzyl, jak obraca sie i wskazuje mu droge. Miala dlugie wlosy, opadajace wielka masa miekkich rudych splotow. Poczul wielka ochote, by ich dotknac, sprawdzic, czy sa naprawde tak miekkie. To niezwykle, ze w takiej chwili moglo go zajac cos tak slicznego i sprawic, ze poczul sie tak blogo, jakby nic sie nie stalo, jakby na swiecie bylo dobrze. Znow ujrzal nietknieta swiatynie; swiatynie w srodku jego swiata. Ach, ten idiotyczny ludzki mozg — pomyslal — jakze on chwyta sie byle czego. Pomyslec, ze Armand jest tak blisko, czeka…

Poprowadzila ich przez amfilade obszernych, oszczednie meblowanych pokoi. Mimo calej jego otwartosci w domu panowala atmosfera cytadeli; u powaly umocowano potezne belki, kominki plonace wysokim ogniem byly otwartymi kamiennymi paleniskami.

Jakze byl podobny do starych europejskich swiatyn w tamtych mrocznych wiekach, kiedy rzymskie drogi popadly w ruine, jezyk lacinski — w zapomnienie, a stare wojownicze plemiona znow podniosly glowy. Ostatecznie triumfatorami zostali Celtowie. To oni podbili Europe, a feudalne zamki byly nie wieksze niz obozowiska. Nawet w nowoczesnych panstwach przetrwaly raczej celtyckie zabobony niz rzymska logika.

Urzadzenie tego domu wskazywalo jednak na czasy jeszcze wczesniejsze. Ludzie zamieszkiwali takie posiadlosci przed wynalezieniem pisma; zyli wowczas w takich wlasnie domach z gliny i drewna, wsrod rzeczy recznie tkanych lub kutych.

Dom przypadl mu do gustu. Ach, znow ten idiotyczny mozg — pomyslal. — Zeby w takiej chwili zajmowac sie estetyka. — Jednak domy budowane przez niesmiertelnych zawsze go intrygowaly; a ten byl jakby stworzony do tego, by go powoli zwiedzac, poznawac dzien po dniu.

Mineli stalowe drzwi prowadzace na gore. Won surowej ziemi zamknela go w swojej kapsule. Szli korytarzami o scianach wylozonych blacha. Slyszal generatory, komputery, caly slodki elektryczny szum, ktory sprawial, ze kiedys czul sie tak bezpiecznie we wlasnym domu.

Wspinali sie zelaznymi schodami. Wily sie i zakrecaly wiele razy, a Maharet prowadzila ich coraz wyzej. Szorstkie nagie sciany odslonily trzewia gory, glebokie zyly kolorowej gliny i skaly. Rosly tam male paprocie; ale skad bilo swiatlo? Wysoko w gorze byl swietlik, male przebicie do nieba. Z ulga zerknal na ten nikly przeblysk.

Wreszcie dotarli do szerokiego podestu i weszli do malego ciemnego pokoju, a stamtad przez otwarte drzwi do duzo wiekszego pomieszczenia, gdzie czekali inni; Mariusz na chwile odwrocil wzrok, oslepiony jasnym blyskiem odleglego kominka.

Cos czekalo na niego w tym pokoiku; te obecnosc mogl wykryc tylko w najprostszy sposob. Czul ja za swoimi plecami. A gdy Maharet weszla do wielkiej sali, zabierajac ze soba Pandore, Santina i Maela, wszystko zrozumial. Nabrawszy sil, wzial gleboki oddech i zamknal oczy.

Jakze trywialna wydawala sie cala jego gorycz; pomyslal o tej istocie, ktorej egzystencja przez cale wieki byla nieprzerwanym cierpieniem; ktorej mlodosc ze wszystkimi jej pragnieniami stala sie prawdziwie wieczna; istocie, ktorej nie zdolal uratowac ani udoskonalic. Przez lata ilez razy marzyl o ponownym spotkaniu; zawsze brakowalo mu odwagi, a teraz mieli sie wreszcie spotkac na tym polu bitewnym, w chwili zniszczenia i wstrzasu.

— Milosci moja — szepnal. Nagle poczul sie oczyszczony, jak wczesniej, kiedy wzlatywal ponad sniezne pustkowia, w krolestwo obojetnych chmur. Nigdy nie wypowiedzial tych slow bardziej od serca. — Moj piekny Amadeo.

Kiedy wyciagnal dlon, poczul dotkniecie dloni Armanda.

To nadprzyrodzone cialo nadal bylo miekkie, jakby ludzkie, a zarazem chlodne i tak delikatne. Nie potrafil powstrzymac lez. Plakal. Gdy otworzyl oczy, ujrzal przed soba chlopieca postac. Och, jakze cudowny byl wyraz jego twarzy. Ilez mial w sobie otwarcia, ilez przyzwolenia. Mariusz otworzyl ramiona.

Wieki temu, w weneckim palazzo , staral sie uchwycic w niezniszczalnym pigmencie jakosc tej milosci. Do czego sprowadzila sie nauka wyniesiona z tamtych chwil? Ze na calym swiecie zadne dwie dusze nie kryja tej samej tajemnicy, tego samego daru oddania sie czy wyrzeczenia. W zwyklym zranionym dziecku odnalazl takie polaczenie smutku i wdziecznej prostoty, ktore na zawsze zlamalo mu serce. Ta istota go rozumiala! Ta istota kochala go jak nikt nigdy.

Przez lzy dostrzegl, ze nie czeka go ani wyrzut, ani nagana za wielki nieudany eksperyment. Ujrzal twarz, ktora malowal, teraz lekko pociemniala i wzbogacona o cos, co naiwnie zwal madroscia; ujrzal te sama milosc, na ktora liczyl bez zastrzezen podczas nocy zatraty.

Gdyby tylko mogli poszukac spokoju — jakiegos cieplego zacisznego miejsca posrod strzelistych sekwoi — i gdyby mogli rozmawiac tam przez dlugie noce, przez nikogo nie ponaglani. Jednak inni czekali; tym bardziej cenne byly te chwile i tym bardziej smutne.

Usciskal mocno Armanda. Ucalowal jego usta i dlugie luzne wlosy wloczegi. Z pozadaniem pogladzil ramiona. Spojrzal na waska biala dlon, ktora trzymal w swojej wlasnej. Kazdy szczegol usilowal zachowac na wiecznosc na plotnie; kazdy szczegol z pewnoscia pamietal w chwili smierci.

— Oni czekaja, prawda? — spytal. — Mamy zaledwie kilka chwil.

Armand nie zdradzil swych mysli, skinal tylko glowa.

Вы читаете Krolowa potepionych
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату