Wigor tej niewiasty byl zdumiewajacy. Roztaczala aure nieskonczonej mocy i przemoznej grozby. Czy byla istota prawdziwie niesmiertelna, ktora nigdy nie spi, nigdy nie zastyga w milczeniu, nigdy nie ucieka w szalenstwo? Czy z niezmiennie trzezwym umyslem podaza rownym krokiem przez tysiaclecia, odkad przyszla na swiat?
Taka mu sie odslonila. Ile bylo w tym prawdy — nie wiadomo.
Widzial niezmierna sile niby rozzarzone swiatlo, a zarazem dostrzegal nieslychana bezposredniosc i ogromna chlonnosc bystrego umyslu.
Jednakze jak odczytac jej nastroj? Jak sie dowiedziec, co naprawde czuje?
Emanowala gleboka, lagodna kobiecoscia, nie mniej tajemnicza niz wszystko, co sie z nia laczylo; byla w niej delikatna bezbronnosc, ktora wyczuwal jedynie u kobiet, chociaz czasem takze u bardzo mlodych mezczyzn. Owa wrazliwosc zapowiedziana w snach przepelniala jej oblicze; teraz byla niewidzialna, ale nie mniej realna. W innych okolicznosciach bylby nia oczarowany; teraz jedynie zarejestrowal jej obraz, tak jak i przepieknie przyciete, pomalowane na zloto paznokcie i bizuterie na dloniach.
— Przez te wszystkie lata wiedzialas o moim istnieniu — rzekl uprzejmie w klasycznej lacinie. — Wiedzialas, ze strzege Matki i Ojca. Czemu nie przybylas do mnie? Czemu nie powiedzialas mi, kim jestes?
Zastanawiala sie dlugo, zanim odpowiedziala, z nagla spogladajac po pozostalych, ktorzy zblizyli sie do niego.
Santino bal sie jej smiertelnie, chociaz doskonale ja znal. Mael takze sie bal, chociaz moze troche mniej. W rzeczy samej, wygladalo na to, ze ja kocha i jest do niej przywiazany, a zarazem w jakis sposob podporzadkowany. Pandora okazywala jedynie niechec. Nawet przysunela sie do niego, jakby chcac zaznaczyc, ze trzyma jego strone bez wzgledu na to, co postanowi.
— Tak, wiedzialam o tobie — przemowila nagle kobieta. Uzywala wspolczesnej angielszczyzny. Byl to niewatpliwie glos blizniaczki ze snu, slepej blizniaczki, ktora wykrzyczala imie niemej siostry, Maharet, kiedy gniewny tlum zamykal je w kamiennych trumnach.
Nasze glosy tak naprawde nigdy sie nie zmieniaja — pomyslal Mariusz. Jej glos byl mlody, sliczny. Kiedy znow przemowila, byla w nim lagodna powsciagliwosc.
— Moglabym zniszczyc twoje sanktuarium, gdybym sie zjawila — rzekla. — Moglabym pogrzebac krola i krolowa pod morskim dnem. Moglabym nawet ich unicestwic, a czyniac to, unicestwic nas wszystkich. Nie chcialam tego, wiec nie uczynilam nic. Czegos sie po mnie spodziewal? Nie moglam zdjac ciezaru z twoich barkow. Nie moglam ci pomoc, wiec nie przybylam.
To byla lepsza odpowiedz, niz mogl sie spodziewac. Nie sposob bylo nie lubic tej istoty. Jednak byl to dopiero poczatek, a jej odpowiedz nie zawierala calej prawdy.
— Nie? — zapytala. Przez moment na jej obliczu ukazala sie siatka subtelnych linii, znamie dawnego czlowieczenstwa. — A co to jest cala prawda? To, ze nie zawdzieczalam ci niczego, a juz w zadnym wypadku wiedzy o mojej egzystencji, i ze impertynencko zasugerowales, iz powinnam ci sie ujawnic? Widzialam tysiace takich jak ty. Wiem, od kiedy datuje sie twoje istnienie. Wiem, kiedy przepadniesz. Kim jestes dla mnie? Spotkalismy sie, bo musielismy. Jestesmy w niebezpieczenstwie. Wszystkie zywe istoty sa w niebezpieczenstwie! Moze kiedy sie to wszystko skonczy, bedziemy sie nawzajem kochac i szanowac, a moze nie. Moze wszyscy bedziemy martwi.
— Niewykluczone — rzekl ze spokojem. Nie potrafil powstrzymac sie od usmiechu. Podobalo mu sie jej obejscie i szorstkosc jej slow.
Wiedzial z doswiadczenia, ze epoka, w ktorej na swiat przychodza smiertelni, odciska na nich niezatarte pietno. Dostrzegal je rowniez u tej starozytnej istoty, ktorej slowa zachowaly prostote dzikuski, chociaz tembr glosu miala delikatny.
— Nie jestem soba — dodal z wahaniem. — Nie wyszedlem z tego obronna reka, chociaz powinienem byl. Moje cialo jest uzdrowione… to cud powszedni — dorzucil szyderczo. — Ale nie pojmuje mojego obecnego spojrzenia na rzeczywistosc. Goryczy, woalu… — Urwal.
— Woalu ciemnosci — zakonczyla za niego.
— Wlasnie. Zycie nigdy nie wydawalo mi sie tak pozbawione sensu — dodal. — Nie mysle teraz o nas. Chodzi mi… posluze sie twoimi slowami… o wszystkie zywe istoty. To zart, prawda? Swiadomosc jest rodzajem zartu.
— Nie — powiedziala. — To nie tak.
— Nie zgadzam sie z toba. Zamierzasz traktowac mnie protekcjonalnie? W takim razie opowiedz mi, ile tysiecy lat przezylas przed moim urodzeniem? Ile z tego, co ty wiesz, jest mi nie znane? — Znow pomyslal o swoim uwiezieniu, o katuszach przezytych pod lodem, o bolu przeszywajacym czlonki. Pomyslal o niesmiertelnych glosach, ktore mu odpowiadaly; o ratownikach, ktorzy parli ku niemu, by jeden po drugim ginac w ogniu Akaszy. Nie widzial, jak umierali, ale slyszal to! A co przynosil mu sen? Majaki o blizniaczkach.
Nagle ujela jego prawa reke w swoje dlonie. Mial wrazenie, ze uchwycily go tryby jakiejs maszyny. Wielu mlodzikow doswiadczalo tego w kontakcie z nim samym i oto przyszla chwila, w ktorej przypadla mu rola slabszego.
— Mariuszu, jestes nam teraz niezbedny — rzekla cieplo, jej oczy zamigotaly przez chwile w zoltym swietle padajacym z drzwi i z okien.
— Na milosc boska, do czego?
— Nie zartuj. Wejdz. Musimy porozmawiac.
— O czym? — opieral sie. — O tym, dlaczego Matka pozwolila nam zyc? Znam odpowiedz na to pytanie i budzi ona tylko moj smiech. Ciebie nie moze zabic, to oczywiste, a nas… nas oszczedzila, dlatego ze Lestat tego chce. Zdajesz sobie z tego sprawe, nieprawdaz? Przez dwa tysiace lat opiekowalem sie nia, ochranialem ja, oddawalem jej czesc i teraz mnie oszczedzila, bo kocha dwustuletnie piskle imieniem Lestat.
— Nie badz tego taki pewny! — rzekl nagle Santino.
— Tak — potwierdzila kobieta. — To nie jest jedyny powod. Musimy rozwazyc wiele innych spraw…
— Wiem, ze masz racje — powiedzial. — Ale brak mi hartu ducha. Widzisz, moje zludzenia przepadly; nawet nie wiedzialem, ze byly zludzeniami. Myslalem, ze zdobylem taka madrosc! Z niej czerpalem glowny powod do dumy. Przestawalem z wiecznymi bytami. A kiedy ujrzalem ja stojaca przy tronie, wiedzialem, ze ziscily sie moje najwieksze nadzieje i marzenia! Ona zyla w tym ciele. Zyla, podczas gdy ja odgrywalem role akolity, niewolnika, wiecznego straznika jej grobu!
Dlaczego staral sie jej to wyjasnic? Przypomnial sobie szyderczy usmiech Akaszy, drwiace slowa, spadajacy lod. Potem byla tylko zimna czern i blizniaczki. Ach tak, blizniaczki. One byly najistotniejsze w tym wszystkim, przede wszystkim one; nagle zrozumial, ze tamte sny rzucily na niego urok. Powinien byl wczesniej o to zapytac. Popatrzyl na nia i wydalo mu sie, ze sny nagle ja otoczyly, przeniosly z terazniejszosci w tamte surowe czasy. Zobaczyl blask slonca; zobaczyl trupa matki; zobaczyl blizniaczki pochylone nad trupem. Tak wiele niewiadomych…
— Jaki zwiazek maja te sny z obecna katastrofa? — zapytal podniesionym glosem. Byl wobec nich zupelnie bezbronny.
Kobieta dlugo mierzyla go wzrokiem, zanim odpowiedziala.
— Powiem ci tyle, ile wiem, ale musisz sie uspokoic. Zachowujesz sie tak, jakbys odzyskal mlodosc. Coz to musi byc za przeklenstwo.
— Ja nigdy nie bylem mlody — rozesmial sie. — Co chcesz przez to powiedziec?
— Szalejesz i rozpaczasz. A ja nie moge cie pocieszyc.
— A gdybys mogla, pocieszylabys mnie?
— Tak.
Rozesmial sie cicho, a kobieta z nieslychana lagodnoscia otworzyla przed nim ramiona. Ten gest wstrzasnal nim, nie dlatego, ze byl tak niezwykly, ale dlatego, ze czesto widzial w snach, jak w ten wlasnie sposob obejmowala siostre.
— Mam na imie Maharet — powiedziala. — Nazywaj mnie tak i pozbadz sie nieufnosci. Wejdzmy do mojego domu.
Pochylila sie i lekko ujela w dlonie jego twarz, calujac go w policzek. Rude wlosy musnely jego skore, przyprawiajac go o zawrot glowy. Perfumy unoszace sie z jej szat odurzaly go; ich lekki, orientalny aromat budzil pamiec kadzidla, nieodlacznie zwiazanego ze swiatynia.
— Maharet — rzekl gniewnie. — Jesli jestem wam niezbedny, dlaczego nie przybylas po mnie, kiedy lezalem w tej lodowej czelusci? Czy ona mogla powstrzymac ciebie?