— To wystarczy — rzekl cichym, ledwo slyszalnym glosem. — Zawsze wiedzialem, ze kiedys sie spotkamy.

Och, te wspomnienia, ktore budzil ow glos. Palazzo z kasetonowymi stropami, loza udrapowane czerwonym aksamitem. Chlopieca postac wbiegajaca po marmurowej klatce schodowej, twarz zarumieniona od zimowego wiatru bijacego od Adriatyku, piwne oczy plonace ogniem.

— Nawet w chwilach najwiekszego niebezpieczenstwa — mowil dalej ten glos — wiedzialem, ze sie spotkamy, zanim bede mogl swobodnie zadecydowac o swojej smierci.

— Swobodnie zadecydowac o swojej smierci? — powtorzyl Mariusz. — To mozemy zrobic zawsze, prawda? Musimy miec tylko dosc odwagi, jesli to rzecz wlasciwa.

Armand myslal chwile. Lagodny dystans widoczny na jego twarzy znow wzbudzil smutek Mariusza.

— Tak, to prawda — powiedzial Armand.

— Kocham cie — szepnal nagle Mariusz z zarliwoscia smiertelnego czlowieka. — Zawsze cie kochalem. Zaluje, ze w tej chwili nie wierze w cos innego niz milosc, ale nie potrafie.

Przerwal im jakis szmer. To Maharet podeszla do drzwi.

Mariusz objal Armanda ramieniem. Nastapila miedzy nimi chwila milczenia i ostatecznego zrozumienia. A potem udali sie za Maharet do poteznej sali w szczycie gory.

Byla cala ze szkla, z wyjatkiem jednej sciany i zelaznego okapu zwisajacego z powaly nad plonacym ogniskiem. Mariusz nie widzial zadnego zrodla swiatla poza zarem ognia, a wysoko nad glowa dostrzegl ostre czubki monstrualnych sekwoi i bezbarwne niebo Pacyfiku, a na nim rzadkie chmury i tchorzliwe gwiazdki.

Bylo to cudownie piekne, chociaz nie przypominalo nieba nad Zatoka Neapolitanska lub widzianego z komina Annapurny czy tez z pokladu jachtu plynacego po czerniejacym morzu. Sam jego bezmiar byl piekny i pomyslec tylko, ze zaledwie przed chwila on, Mariusz, byl tam, wysoko, unosil sie w mroku, widziany jedynie przez towarzyszy podrozy i same gwiazdy. Znow poczul radosc, kiedy popatrzyl na rude wlosy Maharet. Nie smutek jak wtedy, kiedy myslal o Armandzie przy swoim boku, lecz przenikajaca wszystko, bezinteresowna radosc, bodziec do dalszego zycia.

Nagle zrozumial, ze nie moze dluzej plawic sie w goryczy i zalu; ze brak mu do tego wytrwalosci i jesli ma odzyskac szacunek do samego siebie, to powinien szybko wziac sie w garsc.

Przywital go smieszek, przyjazny, nie natarczywy, chociaz moze nieco pijacki, smiech pisklecia, ktoremu brak rozsadku. Usmiechnal sie na znak, ze nie czuje sie urazony, i zerknal na rozbawionego Daniela, anonimowego „chlopaka” z „Wywiadu z wampirem”. Szybko zdal sobie sprawe, ze jest to jedyne dziecie, jakie stworzyl Armand. Dobrze sobie poczynalo na poczatku Diabelskiej Drogi to tryskajace energia i budzace sympatie stworzenie, wzmocnione wszystkim, co Armand mial do zaoferowania.

Szybko przyjrzal sie innym zgromadzonym wokol okraglego stolu.

Po prawej, w pewnej odleglosci siedziala Gabriela, blondynka z warkoczami opadajacymi na plecy, o oczach pelnych nie ukrywanego niepokoju; obok niej Louis, otwarty i pasywny jak zawsze, wpatrujacy sie w Mariusza bez slowa, jakby poddawal go naukowej obserwacji lub skladal mu hold, czy tez jakby czynil jedno i drugie rownoczesnie; potem jego ukochana Pandora o falujacych kasztanowych wlosach luzno opadajacych na ramiona i nadal sperlonych drobnymi kroplami stajalego szronu. Wreszcie Santino; siedzial obok niej, jak zawsze opanowany; wszelki kurz i brud znikl z doskonale skrojonego aksamitnego stroju.

Po jego lewej rece siedzial Khayman, inny starozytny osobnik, ktory przedstawial sie w milczeniu i bez wezwania, iscie przerazajaca istota o twarzy gladszej nawet niz oblicze Maharet. Mariusz przylapal sie na tym, ze nie moze oderwac od niego oczu. Twarze Matki i Ojca nigdy go tak nie zaskoczyly, chociaz oni rowniez mieli czarne oczy i krucze wlosy. To chyba ten usmiech byl tak niezwykly, otwartosc i przystepnosc wciaz malujace sie na twarzy mimo uplywu lat. Wygladal jak mistyk lub swiety, chociaz byl zajadlym morderca. Ostatnie uczty z ludzkiej krwi nieco zmiekczyly jego skore, dodajac policzkom lekkiego rumienca.

Mael o rozwichrzonych wlosach i nieporzadny jak zawsze, zajal miejsce po lewej Khaymana. A obok inny starozytny, Eryk, majacy ponad trzy tysiace lat wedle rozeznania Mariusza, wychudly i o mylaco delikatnym wygladzie, liczacy sobie moze trzydziestke w chwili smierci. Jego lagodne piwne oczy z namyslem ocenialy Mariusza. Mial na sobie recznie szyte ubranie, wyborna replike masowej konfekcji noszonej obecnie przez ludzi interesu.

Kim jednak jest tamta istota? Ta siedzaca po prawej Maharet, naprzeciwko Mariusza, w glebi? Tak, ona naprawde wywolala w nim szok. Kiedy popatrzyl na zielone oczy i wlosy barwy jasnej miedzi, w pierwszym odruchu wzial ja za druga blizniaczke.

Bez watpienia zyla jeszcze wczoraj. Nie mogl znalezc wytlumaczenia dla jej sily, jej kruchej bieli, przeszywajacego spojrzenia, a takze emanujacej z niej przemoznej telepatycznej mocy, kaskady mrocznych i wyraziscie zarysowanych obrazow, nad ktora chyba nie panowala. Z nieslychana dokladnoscia widziala obraz jego ukochanego Amadeo, czarnoskrzydle anioly otaczajace pograzonego w modlitwie chlopca. Mariusza przeszedl dreszcz.

— Moj obraz w krypcie Talamaski? — szepnal i rozesmial sie ordynarnie, jadowicie. — A wiec tam jest!

Przestraszyl ja; nie zamierzala ujawniac swoich mysli. Lekajac sie o Talamaske i beznadziejnie zmieszana, pograzyla sie w sobie. Jej cialo jakby zmalalo, a jednoczesnie podwoilo swoja moc. Potwor. Potwor o zielonych oczach i delikatnych kosciach. Urodzona wczoraj, tak, dokladnie; miala w sobie zywa tkanke. Nagle dowiedzial sie o niej wszystkiego. Ta istota imieniem Jesse zostala stworzona przez Maharet, byla jej autentycznym potomkiem, a teraz piskleciem swojej prawiecznej matki. Sila tego zjawiska wprawila go w zaskoczenie i z lekka przestraszyla. Krew plynaca zylami tej mlodki miala niewyobrazalny potencjal. Byla absolutnie wyzbyta pragnienia, a jednoczesnie tak naprawde nie byla martwa.

Musial zakonczyc te bezlitosna i wscibska ocene. Przeciez czekano na niego. Jednak podswiadomie zadawal sobie pytanie, gdzie sa teraz jego smiertelni potomkowie, nasienie jego kuzynow i kuzynek, ktorych tak kochal, kiedy byl zywym stworzeniem? To prawda, ze przez setki lat sledzil ich losy; jednak nie potrafil juz ich rozpoznac, nie rozpoznawal juz samego Rzymu. Pozwolil, zeby zapadli sie w mrok, tak jak sam Rzym. Lecz z pewnoscia wsrod istot przemierzajacych ziemie byly i takie, ktore mialy w zylach krew jego rodziny.

Nadal wpatrywal sie w rudowlosa mlodke. Jakze przypominala swa wielka matke; wysoka, a jednak o cienkich kosciach, piekna, a jednak bezwzgledna. Jest w tym jakis wielki sekret, cos zwiazanego z krwia przodkow, z rodzina… — pomyslal. Miala na sobie ciemne ubranie w starozytnym stylu. Dlonie utrzymane bez zarzutu, ani sladu perfum czy makijazu.

Wszyscy byli na swoj sposob wspaniali. Wysoki, mocno zbudowany Santino, o blyszczacych czarnych oczach i zmyslowych ustach, elegancki w ksiezych czerniach. Nawet niechlujny Mael tchnal bestialska i przytlaczajaca aura, kiedy plonacymi oczami wpatrywal sie w prawieczna kobiete zarazem z miloscia i nienawiscia. Anielskie oblicze Armanda umykalo wszelkim opisom, a chlopiecy Daniel, zjawiskowa postac, urzekal ciemnymi wlosami i blyszczacymi fiolkowymi oczami.

Czy nikt, kto zyskal niesmiertelnosc, nie mogl byc brzydki? Czy tez to czarna magia sprawiala, ze wszystko, co zlozono w ofierze, stawalo sie piekne? Gabriela jednak za zycia z pewnoscia byla uroczym stworzeniem, dysponujac cala odwaga syna i wyzbyta jego impulsywnosci, a Louis, no coz, Louis zostal oczywiscie wybrany dla swego cudownego oblicza i glebi zielonych oczu. Zostal wybrany ze wzgledu na niepoprawnie trzezwa zachlannosc, ktora teraz okazywal. Wygladal miedzy nimi na zgubionego czlowieka; twarz mial zlagodzona rumiencem i uczuciami, cialo bezbronne, oczy bladzace i smutne. Nawet Khayman, mimo iz przerazajacy, niewatpliwie prezentowal doskonalosc oblicza i ksztaltow.

Gdy patrzyl na Pandore, widzial ja zywa i smiertelna, widzial zapalczywa kobiete, ktora przybyla do niego wiele eonow temu przez czarne jak atrament ulice Antiochii, blagajac o dar niesmiertelnosci; nie, ona nie byla bladzaca myslami melancholijna istota, siedzaca bez ruchu w prostych biblijnych szatach, wpatrujaca sie przez wielkie panoramiczne okno w galaktyki blednace za gestniejacymi chmurami.

Nawet Eryk, wybielony przez setki lat i lekko promieniejacy, zachowal podobnie jak Maharet aure szalenie ludzkich uczuc byl tym bardziej pociagajacy z racji uwodzicielskiego androgynicznego wdzieku.

Prawde mowiac, Mariusz nigdy nie widzial takiego towarzystwa — zgromadzenia niesmiertelnych w kazdym wieku, od nowo narodzonego do najbardziej wiekowego, wyposazonych bez wyjatku w niepoliczalne moce i slabosci; a wsrod nich ten szalejacy radosnie mlodzik, umiejetnie stworzony przez Armanda dzieki calej nietknietej cnocie jego dziewiczej krwi. Mariusz watpil, aby taki sabat zebral sie kiedykolwiek wczesniej.

Czy on sam pasowal do tego otoczenia, on, najstarszy w swoim starannie kontrolowanym wszechswiecie,

Вы читаете Krolowa potepionych
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату