Ale silniej jeszcze odczuwal te potrzebe, ktora go tu przywiodla z innego swiata przez jalowa otchlan — potrzebe porozumienia, chec zburzenia murow.
— Przybylem tu — zaczal ostroznie — jako syndyk Syndykatu Inicjatywy — grupy, ktora przez ostatnie dwa lata rozmawiala z Urras przez radio. Nie jestem jednak, rozumiecie, ambasadorem zadnej wladzy, zadnej instytucji. Mam nadzieje, ze niejako takiego mnie zaprosiliscie.
— Nie — zaprzeczyl Oiie. — Zaprosilismy pana — fizyka Szeveka.
Za zgoda, ma sie rozumiec, naszego rzadu i Rady Rzadow Swiata.
Ale jest pan prywatnym gosciem Uniwersytetu Ieu Eun.
— To dobrze.
— Nie mielismy jednak pewnosci, czy przybyl pan tutaj za zgoda — czy tez bez niej — panskiego… — zawahal sie.
— Mojego rzadu? — Szevek usmiechnal sie.
— Wiemy, ze na Anarres rzadu formalnie nie ma. Musi jednak istniec jakas administracja. Przyjmujemy, ze grupa, ktorej jest pan wyslannikiem, panski Syndykat, stanowi cos w rodzaju frakcji, byc moze frakcji rewolucjonistow.
— Na Anarres kazdy jest rewolucjonista, Oiie… Siec administracji i zarzadzania nosi nazwe KPR, Koordynacja Produkcji i Rozdzielnictwa. Stanowi system koordynacyjny dla wszystkich syndykatow, stowarzyszen oraz jednostek prowadzacych dzialalnosc produkcyjna. Nie rzadzi ludzmi — zarzadza produkcja. Nie jest wladna ani mnie popierac, ani powstrzymywac. Moze nam jedynie przekazywac opinie publiczna na nasz temat — jakie miejsce zajmujemy w swiadomosci spolecznej. Czy to chcecie wiedziec?
No coz, ja i moi przyjaciele raczej nie cieszymy sie sympatia. Wiekszosc mieszkancow Anarres nie pragnie dowiadywac sie niczego o Urras, boi sie jej i nie chce miec nic wspolnego z posiadaczami.
Przepraszam, jesli was urazilem! Podobna postawe prezentuja chyba niektorzy i tutaj, nieprawdaz? Pogarda, lek, plemiennosc.
Przybylem wiec, by zaczac to zmieniac.
— Z wlasnej inicjatywy? — upewnil sie Oiie.
— To jedyna, jaka uznaje — z usmiechem smiertelnej powagi odpowiedzial Szevek.
Kilka nastepnych dni spedzil na rozmowach z odwiedzajacymi go naukowcami, na czytaniu ksiazek, ktore mu dostarczyl Pae, lub po prostu wystawaniu w oknach o podwojnych lukach, obserwowaniu, jak w szeroka doline schodzi lato i wsluchiwaniu sie w swiergotliwe, slodkie konwersacje, ktore w powietrzu prowadzily ptaki; poznal juz nazwe tych spiewakow i ogladal ich wizerunki w ksiazkach, a jednak wciaz — ilekroc uslyszal ich piesn albo dojrzal przefruwajacych z migotem skrzydel z drzewa na drzewo — nieruchomial i przygladal im sie w zachwycie jak dziecko.
Sadzil, ze bedzie sie czul na Urras dziwnie — zagubiony, obcy, oglupialy — tymczasem nic podobnego. Oczywiscie, wielu rzeczy nie rozumial, jedynie w przeblyskach uswiadamial sobie, jak wielu: nie rozumial tego niewiarygodnie zlozonego spoleczenstwa z jego licznymi panstwami, klasami, kastami, wyznaniami, zwyczajami oraz z jego wspaniala, przerazajaca, odwieczna historia.
Kazdy spotkany czlowiek byl dla niego zagadka pelna niespodzianek. Urrasyjczycy nie okazali sie wcale bezdusznymi, zimnymi egoistami, jakich spodziewal sie ujrzec; byli rownie skomplikowani i roznorodni, co ich kultura, co ich krajobrazy — a przy tym inteligentni, uprzejmi. Traktowali go jak brata, robili wszystko, zeby nie czul sie wsrod nich zagubiony, obcy, zeby czul sie jak u siebie w domu. I czul sie jak u siebie w domu. Nic na to nie mogl poradzic. Caly ten swiat, miekkosc powietrza, sloneczny blask padajacy na wzgorza, samo silniejsze przyciaganie, ktoremu podlegalo jego cialo, utwierdzaly go w poczuciu, ze oto naprawde znalazl sie w domu, w swiecie swojej rasy; i cale piekno tego swiata nalezalo mu sie z przyrodzenia.
Cisza, martwa cisza Anarres: rozmyslal o niej nocami. Nie zaklocal jej spiew ptakow. Procz ludzkiego nie slyszalo sie innych glosow. Cisza — i ugory.
Trzeciego dnia stary Atro przyniosl mu plik gazet. Pae, najwytrwalszy towarzysz Szeveka, nic na to nie powiedzial, gdy jednak Atro wyszedl, ostrzegl Szeveka:
— Te gazety to potworne szmatlawce, sir. Bywaja zabawne, ale prosze nie wierzyc ani jednemu ich slowu.
Szevek wzial te, ktora lezala na wierzchu. Byla zle wydrukowana, na szorstkim papierze — pierwszy marnej jakosci produkt, z jakim sie zetknal na Urras. Prawde mowiac, wygladala jak biuletyny KPR lub regionalne sprawozdania, spelniajace na Anarres role gazet, zdecydowanie jednak roznila sie stylem od tamtych zamazanych, przyziemnych, praktycznych publikacji. Obfitowala w wykrzykniki i zawierala zdjecia. Jedno z nich przedstawialo Szeveka na tle statku kosmicznego oraz trzymajacego go pod ramie nachmurzonego Pae. PIERWSZY CZLOWIEK Z KSIEZYCA! — glosil wielka czcionka napis nad fotografia. Szevek czytal zafascynowany:
Jego pierwszy krok na Ziemi! Dr Szevek, pierwszy od czasu Osiedlenia na Anarres, od 170 lat, gosc na Urras, sfotografowany wczoraj w Porcie Kosmicznym Peier po przybyciu na pokladzie frachtowca regularnym kursem z Ksiezyca. Wybitny naukowiec, laureat nagrody Seo Oen za zaslugi, jakie na polu naukowym polozyl dla wszystkich narodow, przyjal profesure na Uniwersytecie feu Eun, zaszczyt, jakiego nie dostapil nigdy dotad przybysz z innego swiata. Zapytany o swe pierwsze wrazenia na Urras, odznaczajacy sie imponujacym wzrostem wybitny fizyk powiedzial: „Zostac zaproszonym na wasza piekna planete to ogromny zaszczyt. Mam nadzieje, ze teraz, gdy dwie Blizniacze Planety polaczy we wspoldzialaniu duch braterstwa, otworzy sie nowa era pancetenskiej przyjazni”.
— Alez ja niczego podobnego nie mowilem! — zaprotestowal Szevek.
— Oczywiscie, ze nie, nie dopuscilismy do pana tej zgrai. Ale to ani o wlos nie uszczupla wyobrazni tych pismakow! Podadza, ze powiedzial pan to, co chcieliby, aby pan powiedzial, niezaleznie od tego, co pan naprawde powiedzial badz czego nie mowil.
Szevek zagryzl warge.
— No coz — mruknal w koncu — gdybym istotnie cos powiedzial, brzmialoby to z grubsza wlasnie tak… Ale co to znaczy „pancetenski”?
— Terranie nazywaja nas „Cetenczykami”. Od ich nazwy naszego slonca, jak przypuszczam. Prasa brukowa podchwycila to ostatnio, zrodzilo sie cos na ksztalt mody na to slowo.
— Wiec „pancetenski” oznacza Urras i Anarres razem?
— Tak sadze — potwierdzil Pae z wyraznym brakiem zainteresowania.
Szevek zaglebil sie w lekturze gazet. Dowiedzial sie z nich, ze jest czlowiekiem olbrzymiego wzrostu; ze sienie goli i nosi „grzywe” siwiejacych wlosow; ze ma lat 37,43, to znow 56; ze napisal znakomite dzielo z dziedziny fizyki zatytulowane (w zaleznosci od gazety): Zasoby jednoczesnosci badz Zasady jednoznacznosci; ze jest ambasadorem dobrej woli odonskiego rzadu, wegetarianinem, wreszcie, jak wszyscy Anarresyjczycy, nie pije. W tym miejscu nie wytrzymal i zatrzasl sie od smiechu, az rozbolaly go zebra.
— Do licha, ale tez maja fantazje! Czy oni mysla, ze my zyjemy para wodna jak skalny mech?
— Tu chodzi o to, ze nie pijecie napojow alkoholowych — wyjasnil Pae, wtorujac mu smiechem. — Jedyna rzecz, jaka wszyscy, jak sadze, wiedza na temat odonian, to ze nie pijacie alkoholu.
Swoja droga, czy to prawda?
Odonianie pija alkohol ze sfermentowanych korzeni holum — twierdza, ze umozliwia im to wolne skojarzenia, podobnie jak szkolenie encefalograficzne. Wiekszosc woli jednak zwykle szkolenie, jest latwiejsze i nie wpedza w chorobe. Czy to u was powszechne?
— Picie tak. O chorobie nie slyszalem. Jak sie nazywa?
— Alkoholizm, jak sadze.
— Ach tak, rozumiem… Wiec co robia na Anarres ludzie pracy, chcac sie rozerwac, uciec wieczorem w zacnej kompanii od trosk tego swiata?
Szevek zdawal sie nie rozumiec.
— No coz, my… nie wiem. Byc moze od naszych trosk nie ma ucieczki.
— To czarujace — usmiechnal sie ujmujaco Pae.