Szevek kontynuowal lekture gazet. Jedno z czasopism poslugiwalo sie jezykiem, ktorego nie znal, inne — obcym alfabetem. To pierwsze pochodzilo z Thu, objasnil go Pae, drugie z Benbili, panstewka na zachodniej polkuli. Gazeta z Thu byla starannie wydrukowana i oszczedna pod wzgledem formatu; Pae wyjasnil, ze to publikacja rzadowa.
— Widzi pan, tu, w A-Io, ludzie wyksztalceni czerpia wiadomosci z telefaksu, radia, telewizji i tygodnikow. Te zas gazety czytuja niemal wylacznie klasy nizsze — pisane sa, jak pan widzi, przez polinteligentow dla polinteligentow. Cieszymy sie w A-Io pelna swoboda prasy, co skazuje nas nieuchronnie na zalew smiecia. Ta thuwianska gazeta jest znacznie lepiej napisana, ale przynosi jedynie te fakty, ktore kwalifikuje do publikacji Thuwianskie Prezydium Centralne. W Thu obowiazuje surowa cenzura. Panstwo jest wszystkim, wszystko sluzy panstwu. Nie najprzyjemniejsze miejsce dla odonianina, prawda, sir?
— A ta gazeta?
— Pojecia nie mam. Benbili nalezy do krajow zacofanych.
Wciaz nim wstrzasaja rewolucje.
— Na niedlugo przed moim wyjazdem z Anarres grupa osob z Benbili przyslala nam wiadomosc na dlugosci fal Syndykatu.
Przedstawili sie jako odonianie. Czy podobne grupy istnieja tu, w A-Io?
— Jesli nawet tak, nie zdarzylo mi sie o nich slyszec, doktorze Szevek.
Mur. Znal go juz i rozpoznawal, gdy sie nan natykal. Zbudowany byl z czaru, uprzejmosci i obojetnosci tego mlodego czlowieka.
— Wydaje mi sie, ze ty sie mnie boisz, Pae — powiedzial znienacka, lagodnym jednak tonem.
— Boje sie pana, sir?
— Bo samym swym istnieniem zaprzeczam koniecznosci istnienia panstwa. Czego tu sie bac? Nie zrobie ci krzywdy, Saio Pae, jestem, jak widzisz, zupelnie nieszkodliwym osobnikiem… Prosze posluchac, nie jestem zadnym doktorem. My nie uzywamy tytulow. Zwa mnie Szevek.
— Wiem, przepraszam, sir. Ale wedle naszych norm, widzi pan, to uchodziloby za brak uszanowania. To po prostu nie wypada.
Usprawiedliwial sie przymilnie, oczekujac wybaczenia.
— Czy nie mozesz uznac mnie za rownego sobie? — spytal Szevek, badajac go wzrokiem, w ktorym nie bylo ani wybaczenia, ani gniewu.
Tym razem Pae naprawde ogarnelo zaklopotanie.
— Alez sir… pan jest, widzi pan, bardzo wazna osobistoscia…
— Nie ma powodu, abys mial dla mnie zmieniac swe zwyczaje rzekl Szevek. — To bez znaczenia. Sadzilem jedynie, ze bedziesz rad uwolnic sie od tego, co zbedne, to wszystko.
Po trzech dniach spedzonych w zamknieciu rozpierala go energia, kiedy wiec odzyskal swobode poruszania sie, wymeczyl opiekunow, pragnac jak najpredzej zobaczyc wszystko, co sie da.
Oprowadzili go po Uniwersytecie — miescie samym w sobie, liczacym szesnascie tysiecy studentow i pracownikow naukowych.
Z sypialniami, jadalniami, teatrami, aulami i tym podobnymi instytucjami, nie roznil sie zbytnio od odonskiej wspolnoty, jesli nie brac pod uwage jego wiekowosci oraz tego, ze przeznaczony byl wylacznie dla mezczyzn, niebywale zbytkowny, zorganizowany zas nie na zasadzie federacji, ale hierarchicznie — z gory na dol.
Mimo to czulo sie w nim wspolnote — orzekl w duchu Szevek.
O roznicach musial sobie stale przypominac.
Wozono go na wies w wynajetych autach — wspanialych maszynach o wyszukanej elegancji. Spotykalo sie ich na drogach niewiele; wynajecie bylo drogie, malo zas kogo bylo stac na posiadanie prywatnego auta, oblozone bowiem byly wysokim podatkiem.
Wszelkie tego rodzaju dobra luksusowe, ktore — gdyby je bez ograniczen udostepnic ogolowi — wyrzadzilyby nieodwracalne szkody zasobom naturalnym i powodowaly skazenie srodowiska odpadami produkcyjnymi, podlegaly scislej kontroli przepisow i podatkow. Przewodnicy Szeveka rozwodzili sie nad tym faktem z niejaka duma. A-Io od wiekow wiedzie prym na swiecie — chelpili sie — w kontroli ekologicznej i gospodarce zasobami naturalnymi. Wybryki Dziewiatego Millennium naleza do bezpowrotnie minionej przeszlosci, a jedynym po nich spadkiem jest niedostatek niektorych metali, ktore mozna na szczescie sprowadzac z Ksiezyca.
Z okien samochodu czy pociagu ogladal wsie, farmy i miasta, twierdze z feudalnych czasow i ruiny wiez Ae — starozytnej stolicy imperium sprzed czterech tysiecy czterystu lat. Ogladal pola uprawne i jeziora, wzgorza prowincji Avan — serca A-Io — i biale gigantyczne szczyty lancucha Meitei na polnocnym horyzoncie.
Piekno tej ziemi, dobrobyt jej mieszkancow napelnialy go nieustajacym podziwem. Jego opiekunowie mieli slusznosc: Urrasyjczycy potrafili korzystac ze swego swiata. Jako dziecko uczono go, ze Urras to gnijaca mierzwa nierownosci, krzywd i brudu. Tymczasem wszyscy ludzie, ktorych tu spotykal, wszyscy, ktorych widzial — w najmniejszej nawet wioszczynie — byli dobrze ubrani, dobrze odzywieni i — wbrew jego przewidywaniom — pracowici. Nie wystawali ponurzy, czekajac na rozkazy, zanim sie do czegos wzieli.
Podobnie jak Anarresyjczycy, uwijali sie przy robocie. Zadziwilo go to. Przyjmowal, ze jesli odjac czlowiekowi przyrodzona podniete do pracy — inicjatywe, spontaniczna energie tworcza — i zastapic zewnetrzna motywacja i przymusem, zmieni sie go w pracownika leniwego i niedbalego. Ale czyz to robotnicy niedbali prowadzili te piekne gospodarstwa, produkowali te wspaniale samochody i wygodne pociagi? Poneta i przymus zysku okazywaly sie najwyrazniej znacznie skuteczniej zastepowac naturalna przedsiebiorczosc, niz nauczony byl sadzic.
Chetnie by porozmawial z tymi krzepkimi ludzmi o dumnym wygladzie, ktorych widywal w malych miasteczkach; zapytalby ich na przyklad, czy uwazaja sie za biednych — jesli tak wygladaja biedacy, przyszloby mu zrewidowac swoje pojecia o swiecie. Jego opiekunowie tyle mu jednak mieli do pokazania, ze nigdy jakos nie starczylo na to czasu.
Pozostale wielkie miasta A-Io byly zbyt daleko jak na jednodniowa wycieczke, zabierano go jednak czesto do odleglej od Uniwersytetu o piecdziesiat kilometrow Nio Esseii. Wyprawiono tam na jego czesc cala serie uroczystosci. Nie bawily go one zbytnio, nie mialy nic wspolnego z jego wyobrazeniami o przyjeciach.
Wszyscy byli szalenie uprzejmi i duzo rozmawiali — o niczym jednakze ciekawym; usmiechali sie zas tak duzo, ze az sprawiali wrazenie niespokojnych. Ale ubrani byli wspaniale; wygladalo na to, ze cala swobode, ktorej brakowalo ich sposobowi bycia, wlozyli w stroje, jedzenie, rozmaite trunki, ktorymi sie raczyli, w zbytkowne umeblowanie i ozdoby sal w palacach, w ktorych te przyjecia wydawano.
Pokazano mu Nio Esseie: miasto o pieciu milionach mieszkancow — jedna czwarta ludnosci calej jego planety. Zawieziono go na plac Kapitolinski i pokazano wysokie brazowe drzwi Dyrektoriatu — siedziby rzadu A-Io; pozwolono mu sledzic debate w Senacie i obrady dyrektorow. Zaprowadzono go do zoo, do Muzeum Narodowego, do Muzeum Przemyslu i Nauki. Zabrano go do jakiejs szkoly, gdzie urocze dzieci w niebiesko-bialych mundurkach odspiewaly na jego czesc narodowy hymn A-Io. Oprowadzono go po fabryce czesci elektronicznych, po calkowicie zautomatyzowanej stalowni i zakladach syntezy jadrowej, aby mogl sie przekonac, jak sprawnie gospodarka prywatna radzi sobie z produkcja dobr i energii. Oprowadzono go po wybudowanym przez rzad nowym osiedlu mieszkaniowym, zeby zobaczyl, jak panstwo troszczy sie o narod. Zabrano go na przejazdzke lodzia w dol ujscia Suy (zatloczonego statkami z calej planety) do morza. Zaprowadzono go do Sadu Najwyzszego, gdzie spedzil caly dzien, przysluchujac sie rozprawom w sprawach cywilnych i kryminalnych — doswiadczenie, ktore przyprawilo go o zmieszanie i zgroze, nalegano jednak, by zobaczyl, co bylo do zobaczenia, i zostal zawieziony wszedzie, dokad tylko zapragnal sie udac. Gdy wyrazil niesmiale zyczenie obejrzenia miejsca pochowku Odo, zawieziono go na stary cmentarz, polozony w dzielnicy na drugim brzegu Suy; pozwolono nawet, zeby reporterzy z brukowych gazet robili zdjecia, kiedy stanal w cieniu wielkich, sedziwych wierzb, wpatrzony w prosty, zadbany nagrobek:
Zawieziono go do Rodarred, siedziby Rady Rzadow Swiata, aby wyglosil przemowienie na sesji plenarnej. Mial nadzieje spotkac tam — lub choc5by zobaczyc z daleka — cudzoziemcow, ambasadorow z Terry i Hain, lecz