Tresc:
Wrozby wiosenne - Wkroczenie wojsk - Nabozenstwo - Rehabilitacja urzedowa sp. Jacka Soplicy - Z rozmow Gerwazego i Protazego wnosic mozna bliski koniec procesu - Umizgi ulana z dziewczyna - Rozstrzyga sie spor o Kusego i Sokola - Zaczem goscie zgromadzaja sie na biesiade - Przedstawienie wodzom par narzeczonych.
O roku ow! kto ciebie widzial w naszym kraju!
Ciebie lud zowie dotad rokiem urodzaju,
A zolnierz rokiem wojny; dotad lubia starzy
O tobie bajac, dotad piesn o tobie marzy.
Z dawna byles niebieskim oznajmiony cudem
I poprzedzony glucha wiescia miedzy ludem;
Ogarnelo Litwinow serca z wiosny sloncem
Jakies dziwne przeczucie, jak przed swiata koncem,
Jakies oczekiwanie teskne i radosne.
Kiedy pierwszy raz bydlo wygnano na wiosne,
Uwazano, ze chociaz zglodniale i chude,
Nie bieglo na run, co juz umaila grude,
Lecz kladlo sie na role i schyliwszy glowy,
Ryczalo albo zulo swoj pokarm zimowy.
I wiesniacy ciagnacy na jarzyne plugi
Nie ciesza sie, jak zwykle, z konca zimy dlugiej,
Nie spiewaja piosenek, pracuja leniwo,
Jakby nie pamietali na zasiew i zniwo.
Co krok wstrzymuja woly i podjezdki w bronie
I pogladaja z trwoga ku zachodniej stronie,
Jakby z tej strony mial sie objawic cud jaki,
I uwazaja z trwoga wracajace ptaki.
Bo juz bocian przylecial do rodzinnej sosny
I rozpial skrzydla biale, wczesny sztandar wiosny;
A za nim, krzykliwemi nadciagnawszy pulki,
Gromadzily sie ponad wodami jaskulki
I z ziemi zmarzlej braly bloto na swe domki.
W wieczor slychac w zaroslach szept ciagnacej slomki,
I stada dzikich gesi szumia ponad lasem,
I znuzone na popas spadaja z halasem,
A w glebi ciemnej nieba wciaz jecza zurawie.
Slyszac to nocni stroze pytaja w obawie,
Skad w krolestwie skrzydlatem tyle zamieszania,
Jaka burza te ptaki tak wczesnie wygania.
Az oto nowe stada, jakby gilow, siewek
I szpakow, stada jasnych kit i choragiewek
Zajasnialy na wzgorkach, spadaja na blonie:
Konnica! dziwne stroje, niewidziane bronie,
Polk za polkiem, a srodkiem, jak stopione sniegi,
Plyna drogami kute zelazem szeregi;
Z lasow czernia sie czapki, rzed bagnetow blyska,
Roja sie niezliczone piechoty mrowiska.
Wszyscy na polnoc! Rzeklbys, ze wonczas z wyraju
Za ptastwem i lud ruszyl do naszego kraju,
Pedzony niepojeta, instynktowa moca.
Konie, ludzie, armaty, orly dniem i noca
Plyna; na niebie gora tu i owdzie luny,
Ziemia drzy, slychac, bija stronami pioruny. -
Wojna! wojna! Nie bylo w Litwie kata ziemi,
Gdzie by jej huk nie doszedl; pomiedzy ciemnemi
Puszczami chlop, ktorego dziady i rodzice
Pomarli nie wyjrzawszy za lasu granice,
Ktory innych na niebie nie rozumial krzykow
Procz wichrow, a na ziemi procz bestyi rykow,
Gosci innych nie widzial oprocz spollesnikow -
Teraz widzi: na niebie dziwna luna pala,
W puszczy loskot, to kula od jakiegos dziala,
Zbladziwszy z pola bitwy, drog w lesie szukala,
Rwac pnie, siekac galezie. Zubr, brodacz sedziwy,
Zadrzal we mchu, najezyl dlugie wlosy grzywy,
Wstaje na wpol, na przednich nogach sie opiera
I potrzasajac broda, zdziwiony spoziera
Na blyskajace nagle miedzy lomem zgliszcze:
Byl to zblakany granat, kreci sie, wre, swiszcze,
Pekl z hukiem jakby piorun; zubr pierwszy raz w zyciu
Zlakl sie i uciekl w glebszem schowac sie ukryciu.
Bitwa! gdzie? w ktorej stronie? - pytaja mlodzience,
Chwytaja bron; kobiety wznosza w niebo rece;
Wszyscy, pewni zwyciestwa, wolaja ze lzami:
'Bog jest z Napoleonem, Napoleon z nami!'
O wiosno! kto cie widzial wtenczas w naszym kraju,
Pamietna wiosno wojny, wiosno urodzaju!
O wiosno! kto cie widzial, jak bylas kwitnaca
Zbozami i trawami, a ludzmi blyszczaca,
Obfita we zdarzenia, nadzieja brzemienna!
Ja ciebie dotad widze, piekna maro senna!
Urodzony w niewoli, okuty w powiciu,
Ja tylko jedna taka wiosne mialem w zyciu.
Soplicowo lezalo tuz przy wielkiej drodze,
Ktora od strony Niemna ciagneli dwaj wodze:
Nasz Ksiaze Jozef i krol westfalski Hieronim.
Juz zajeli czesc Litwy od Grodna po Slonim,
Gdy krol rozkazal wojsku dac trzy dni wytchnienia.
Ale polscy zolnierze mimo utrudzenia
Skarzyli sie, ze krol im marszu nie dozwala;
Tak radzi by co predzej doscignac Moskala.
W miescie pobliskim stanal glowny sztab ksiazecy,
A w Soplicowie oboz czterdziestu tysiecy
I ze sztabami swemi jeneral Dabrowski,
Kniaziewicz, Malachowski, Giedrojc i Grabowski.
Pozno bylo, gdy weszli; wiec kazdy, gdzie moze,
Zabieraja kwatery w zamczysku, we dworze;
Skoro dano rozkazy, rozstawiono czaty,
Kazdy strudzony poszedl spac do swej komnaty.
Z noca wszystko ucichlo: oboz, dwor i pole;
Widac tylko, jak cienie, bladzace patrole
I gdzieniegdzie blyskania ognisk obozowych,
Slychac kolejne hasla stanowisk wojskowych.
Spali: gospodarz domu, wodze i zolnierze;
Oczu tylko Wojskiego sen slodki nie bierze ;
Bo Wojski ma na jutro biesiade wyprawic,
Ktora chce dom Soplicow na wiek wiekow wslawic:
Biesiade godna milych sercom polskim gosci
I odpowiednia wielkiej dnia uroczystosci,
Co jest swietem koscielnem i swietem rodziny;
Jutro odbyc sie maja trzech par zareczyny,
Zas jeneral Dabrowski oswiadczyl z wieczora,
Ze chce miec obiad polski.
Choc spozniona pora,
Wojski zebral co predzej z sasiedztwa kucharzy;
Pieciu ich bylo; sluza, on sam gospodarzy.
Jako kuchmistrz bialym sie fartuchem opasal,
Wdzial szlafmyce, a rece do lokciow zakasal;
W reku ma placke musza, owad lada jaki
Odpedza wpadajacy chciwie na przysmaki;
Druga reka przetarte okulary wlozyl,
Dobyl z zanadrza ksiege, odwinal, otworzyl.
Ksiega ta miala tytul:
W niej spisane dokladnie wszystkie specyjaly
Stolow polskich; podlug niej Hrabia na Teczynie
Dawal owe biesiady we wloskiej krainie,
Ktorym sie Ojciec Swiety Urban Osmy dziwil;
Podlug niej pozniej Karol Kochanku-Radziwill,
Gdy przyjmowal w Nieswizu krola Stanislawa,
Sprawil pamietna owa uczte, ktorej slawa
Dotad zyje na Litwie we gminnej powiesci.
Co Wojski wyczytawszy pojmie i obwiesci,
To natychmiast kucharze robia umiejetni.
Wre robota, piecdziesiat nozow w stoly tetni,
Zwijaja sie kuchciki czarne jak szatany:
Ci niosa drwa, ci z mlekiem i z winem sagany,
Leja w kotly, skowrody, w radle, dym wybucha;
Dwoch kuchcikow przy piecu siedzi, w mieszki dmucha.
Wojski, azeby ogien tem lacniej rozpalac,
Rozkazal stopionego masla na drwa nalac
(Zbytek ten dozwolony jest w dostatnim domu).
Kuchciki sypia w ogien suche peki lomu.
Inni na rozny sadza ogromne pieczenie
Wolowe, sarnie, cabry dzicze i jelenie;
Ci skubia stosy ptastwa; leca puchow chmury,
Obnazaja sie gluszce, cietrzewie i kury.
Lecz kur niewiele bylo; od owej wyprawy,
Ktora w czasie zajazdu Dobrzynski Sak krwawy
Zrobil na kurnik, kedy Zosi gospodarstwo
Zniszczyl, nie zostawiwszy sztuki na lekarstwo -
Jeszcze nie moglo ptastwem zakwitnac na nowo
Slawne niegdys ze drobiu swego Soplicowo.
Zreszta zas