mies wszelkich byl wielki dostatek,
Co sie zgromadzic dalo i z domu, i z jatek,
I z lasow, i z sasiedztwa, z bliska i z daleka:
Rzeklbys, ptasiego tylko niedostaje mleka.
Dwie rzeczy, ktorych hojny pan uczty szuka,
Lacza sie w Soplicowie: dostatek i sztuka.
Juz wschodzil uroczysty
dzien N a j s w i e t s z e j P a n n y
K w i e t n e j. Pogoda byla przesliczna, czas ranny,
Niebo czyste, wokolo ziemi obciagniete,
Jako morze wiszace, ciche, wkleslo-wgiete;
Kilka gwiazd swieci z glebi, jako perly ze dna
Przez fale; z boku chmurka biala, sama jedna,
Podlatuje i skrzydla w blekicie zanurza,
Podobne do niknacych pior Aniola Stroza,
Ktory nocna modlitwa ludzi przytrzymany
Spoznil sie, spieszy wracac miedzy spolniebiany.
Juz ostatnie perly gwiazd zamierzchly i na dnie
Niebios zgasly, i niebo srodkiem czola bladnie,
Prawa skronia zlozone na wezglowiu cieni,
Jeszcze smaglawe, lewa coraz sie rumieni;
A dalej okrag, jakby powieka szeroka,
Rozsuwa sie i w srodku widac bialek oka,
Widac tecze, zrenice - juz promien wytrysnal,
Po okraglych niebiosach wygiety przeblysnal
I w bialej chmurce jako zloty grot zawisnal.
Na ten strzal, na dnia haslo, pek ogniow wylata,
Tysiac rac krzyzuje sie po okregu swiata,
A oko slonca weszlo. Jeszcze nieco senne
Przymruza sie, drzac wstrzasa swe rzesy promienne,
Siedmia barw blyszczy razem: szafirowe razem,
Razem krwawi sie w rubin i zolknie topazem,
Az rozlsnilo sie jako krysztal przezroczyste,
Potem jak brylant swiatle, na koniec ogniste,
Jak ksiezyc wielkie, jako gwiazda migajace:
Tak po niezmiernem niebie szlo samotne slonce.
Dzis pospolstwo litewskie z calej okolicy
Zebralo sie przed wschodem wokolo kaplicy,
Jak gdyby na nowego ogloszenie cudu.
Zbior ten pochodzil w czesci z poboznosci ludu,
A w czesci z ciekawosci: bo dzis w Soplicowie
Na nabozenstwie maja byc jeneralowie,
Slawni dowodcy owi naszych legijonow,
Ktorych lud znal imiona i czcil jak patronow,
Ktorych wszystkie tulactwa, wyprawy i bitwy
Byly ewangelija narodowa Litwy.
Juz przyszlo oficerow kilku, tlum zolnierzy;
Lud ich otacza, patrzy, ledwie oczom wierzy,
Ogladajac rodakow mundury noszacych,
Zbrojnych, wolnych i polskim jezykiem mowiacych.
Wyszla msza. Nie obejmie swiatynia malenka
Calego zgromadzenia; lud na trawie kleka,
Patrzac we drzwi kaplicy, odkrywaja glowy:
Wlos litewskiego ludu, bialy albo plowy,
Pozlacal sie jako lan dojrzalego zyta;
Gdzieniegdzie krasna glowka dziewicza wykwita,
Ubrana w swieze kwiaty albo w pawie oczy
I wstegi rozplecione, ozdoby warkoczy,
Srod glow meskich, jak w zbozu blawat i kakole.
Kleczacy roznobarwny tlum okrywa pole,
A na glos dzwonka, niby na wiatru powianie,
Chyla sie wszystkie glowy jak klosy na lanie.
Wiesniaczki dzis na oltarz Matki Zbawiciela
Niosa pierwszy dar wiosny, swieze snopki ziela;
Wszystko wkolo ubrane w bukiety i w wianki:
Oltarz, obraz, a nawet dzwonnica i ganki.
Czasem poranny wietrzyk, gdy ze wschodu wionie,
Zrywa wianki i rzuca na kleczacych skronie,
I rozlewa jak z mszalnej kadzielnicy wonie.
A gdy w kosciele bylo po mszy i kazaniu,
Wyszedl przewodniczacy calemu zebraniu
Podkomorzy, niedawno przez powiatu stany
Zgodnie konfederackim marszalkiem obrany.
Mial mundur wojewodztwa: zupan zlotem szyty,
Kontusz gredyturowy z fredzla i pas lity,
Przy ktorym karabela z glownia jaszczurowa;
Na szyi swiecil wielka szpinka brylantowa;
Konfederatka biala, a na niej pek gruby
Drogich piorek; byly to bialych czapel czuby
(Na fest kladnie sie tylko kitka tak bogata,
Ktorej kazde pioreczko kosztuje dukata).
Tak ubrany, na wzgorek wstapil przed kosciolem,
Wiesniacy i zolnierstwo scisnelo sie kolem.
On rzekl :
'Bracia! Oglosil wam ksiadz na ambonie
Wolnosc, ktora Cesarz-Krol przywrocil Koronie,
A teraz Litewskiemu Ksiestwu, Polszcze calej
Przywraca; slyszeliscie rzadowe uchwaly
I zwolujace walny sejm uniwersaly.
Ja tylko mam slow pare przemowic do gminy
W rzeczy, ktora sie tycze Soplicow rodziny,
Tutejszych panow.
Cala pomni okolica,
Co tu zbroil nieboszczyk - pan Jacek Soplica;
Ale kiedy o grzechach jego wszyscy wiecie,
Czas i zaslugi jego oglosic na swiecie:
Obecni tu sa naszych wojsk jeneralowie,
Od ktorych uslyszalem wszystko, co wam mowie.
Ten Jacek nie byl umarl (jak gloszono) w Rzymie,
Tylko odmienil zycie dawne, stan i imie;
A wszystkie przeciw Bogu i Ojczyznie winy
Zgladzil przez zywot swiety i przez wielkie czyny.
On to pod Hohenlinden, gdy Ryszpans jeneral
Na pol pobity juz sie do odwrotu zbieral,
Nie wiedzac, ze Kniaziewicz ciagnie ku odsieczy,
On to Jacek, zwan Robak, srod grotow i mieczy
Przeniosl od Kniaziewicza listy Ryszpansowi,
Donoszace, ze nasi biora tyl wrogowi.
On potem w Hiszpaniji, gdy nasze ulany
Zdobyly Samosiery grzbiet oszancowany,
Obok Kozietulskiego byl ranny dwa razy!
Nastepnie, jak wyslaniec, z tajnemi rozkazy
Biegal po roznych stronach ducha ludzi badac,
Towarzystwa tajemne wiazac i zakladac;
Na koniec w Soplicowie, w swem ojczystym gniezdzie,
Gdy gotowal powstanie, zginal na zajezdzie.
Wlasnie o jego smierci nadeszla wiadomosc
Do Warszawy w te chwile, gdy Cesarz Jegomosc
Raczyl mu dac za dawne czyny bohaterskie
Legiji Honorowej znaki kawalerskie.
Owoz te wszystkie rzeczy majac na uwadze,
Ja, reprezentujacy wojewodztwa wladze,
Moja konfederacka oglaszam wam laska:
Ze Jacek wierna sluzba i cesarska laska
Zniosl infamiji plame, powraca do czesci
I znowu sie w rzed prawych patryjotow miesci;
Wiec kto bedzie smial Jacka zmarlego rodzinie
Wspomniec kiedy o dawnej, zagladzonej winie,
Ten podpadnie za kare takiego wyrzutu
Gravis notae maculae, wedle slow Statutu
Karzacych tak militem, jak i skartabela,
Co by sial infamija na obywatela;
A ze teraz jest rownosc, wiec artykul trzeci
Obowiazuje rownie i mieszczan, i kmieci.
Ten wyrok marszalkowski pan pisarz umiesci
W aktach jeneralnosci, a wozny obwiesci.
Co sie tycze Legiji Honorowej krzyza,
Ze pozno przyszedl, nic to slawie nie ubliza;
Jesli Jackowi nie mogl sluzyc ku ozdobie,
Niech sluzy ku pamiatce, wieszam go na grobie.
Trzy dni tu bedzie wisial, potem do kaplicy
Zlozy sie jako wotum dla Boga Rodzicy'.
To powiedziawszy, order wydobyl z pokrowca
I zawiesil na skromnym krzyzyku grobowca
Uwiazana w kokarde wstazeczke czerwona
I krzyz bialy gwiazdzisty ze zlota korona;
Przeciw sloncu promienie gwiazdy zajasnialy
Jako ostatni odblysk ziemskiej Jacka chwaly.
Tymczasem lud na kleczkach Aniol Panski mowi,
Upraszajac o wieczny pokoj grzesznikowi;
Sedzia obchodzi gosci i wiejska gromade,
Wszystkich do Soplicowa wzywa na biesiade.
Ale na przyzbie domu usiedli dwaj starce,
Majac u kolan pelne miodu dwa polgarce;
Patrza w