wszystko opisal.

Dwiescie piecdziesiat lat temu, pomyslal Rajasinghe. Zrobil to szalenie energiczny, wrecz lekko stukniety na punkcie archeologii Anglik, Arnold Lethbridge. Tak samo opuscil sie w dol urwiska. No, niezupelnie tak samo…

Morgan pokazal metalowe pudelko, ktore umozliwilo mu ten nadprzyrodzony, zdaloby sie, manewr. Urzadzenie mialo tylko kilka przyciskow i prosty ekranik z paroma odczytami. Wygladalo jak najzwyklejszy pod sloncem telefon.

— No i wlasnie — powiedzial z duma inzynier. — Skoro widzial pan juz, jak pokonuje sto metrow pionowej skaly, to ma pan przynajmniej ogolne pojecie o mozliwosciach tej maszynki.

— Zdrowy rozsadek podpowiada tylko jedno, ale nawet moj doskonaly teleskop nie chce potwierdzic moich domyslow. Nie widzialem, by cokolwiek pana utrzymywalo.

— To nie byla zamierzona demonstracja, ale z pewnoscia skuteczna. Pora na ciag dalszy. Prosze zahaczyc palec o ten pierscien.

Rajasinghe zawahal sie. Morgan trzymal w dloni nieduzy, metalowy torus, dwukrotnie wiekszy niz zwykla obraczka slubna. Trzymal go tak, jakby przedmiot byl naelektryzowany.

— Kopnie mnie? — spytal gospodarz.

— W zadnym przypadku. Niemniej zapewne zadziwi. Prosze sprobowac go ode mnie odciagnac.

Rajasinghe energicznie chwycil pierscien i o malo go nie upuscil, bowiem przedmiot zachowal sie jak zywe stworzenie. Ciagnal w kierunku Morgana, czy tez raczej w kierunku trzymanego przezen pudelka, ktore zawarczalo z cicha i nagle palce gospodarza mimowolnie podazyly za torusem ku urzadzeniu, przyciagniete tajemnicza sila. Pole magnetyczne? Nie, zaden magnes tak sie nie zachowuje. Wstepna teoria byla zatem sluszna, rzeczywiscie nie znal wyjasnienia dla calego zjawiska. Oto inzynier bawil sie z nim w przeciaganie liny. Niewidzialnej liny.

Nawet wytezajac oczy, Rajasinghe nie mogl dostrzec zadnej nitki ani drutu laczacego pierscien z pudelkiem. Morgan manewrowal teraz urzadzeniem niczym rybak wybierajacy zdobycz. Rajasinghe siegnal wolna reka w przestrzen miedzy nimi, ale Morgan szybko go powstrzymal.

— Przepraszam, wszyscy tego probuja, gdy przestaja juz cokolwiek rozumiec, ale mozna sobie brzydko poharatac palce.

— A zatem to jednak niewidzialna nic. Sprytne. Ale jaki z tego uzytek, cyrkowych sztuczek nie liczac?

Morgan usmiechnal sie szeroko.

— Trudno zywic do pana pretensje za dojscie do takiego, a nie innego wniosku. To tez zwykla reakcja. Ale myli sie pan. Nie widzi pan tej nici, poniewaz ma grubosc ledwie kilku mikronow. Jest o wiele ciensza niz pajeczyna.

Chociaz raz to naduzywane porownanie zostalo trafnie zastosowane, pomyslal Rajasinghe.

— Niesamowite. Co to jest?

— Wynik okolo dwustu lat rozwoju fizyki ciala stalego. Do czego sie przyda, to jeszcze zobaczymy. Nic tworzy nieprzerywalny, quasijednowymiarowy krysztal diamentu, chociaz w tym wypadku nie jest to czysty wegiel. Jest tu jeszcze kilka pierwiastkow sladowych, dodanych w starannie odmierzonych proporcjach. Masowa produkcja takiego diamentu mozliwa jest tylko w fabrykach orbitalnych, gdzie grawitacja nie zakloca procesu wzrostu krysztalu.

— Fascynujace — wyszeptal pod nosem Rajasinghe. Pociagnal lekko za pierscien, by sprawdzic czy nic jest wciaz napieta. Nie, to nie byla halucynacja. — Przypuszczam, ze to moze miec mnostwo zastosowan. Na przyklad w niezawodnej krajarce do sera…

Morgan rozesmial sie.

— Tym mozna sciac drzewo, i to w pare minut. Ale taka nic jest trudna w uzyciu, wrecz niebezpieczna. Trzeba jeszcze zaprojektowac specjalne urzadzenia rozwijajace i zwijajace ja wedle potrzeby; narazic nazywany je „wyciagarkami”. To tutaj to egzemplarz eksperymentalny, zmontowany dla potrzeb demonstracji. Silniczekmoze uniesc tylko kilkaset kilogramow, a i tak znajduje wciaz nowe zastosowania dla tej maszynki. Nie po raz pierwszy dzisiaj po nia siegnalem.

Rajasinghe niechetnie puscil pierscien, ktory opadl i zaczal kolysac sie niczym pozbawione wsparcia wahadlo. W koncu wyciagarka zawarczala z cicha.

— Ale nie przybyl pan tu tylko po to, aby zademonstrowac mi ostatnie cuda nauki, chociaz przyznaje, ze jestem pod wrazeniem. Chcialbym jeszcze wiedziec, co to wszystko ma wspolnego ze mna.

— To wielka sprawa, panie ambasadorze — odparl inzynier, raptownie zmieniajac ton na oficjalny. — Ma pan racje, ze ten material moze miec multum zastosowan, niektorych zaczynamy sie dopiero domyslac. Dzieki jednemu z nich ta cicha wyspa moze stac sie centrum wspolczesnego swiata, chociaz trudno powiedziec czy na dobre, czy na zle sie to dla niej obroci. Wlasciwie nie tylko swiata, ale calego Systemu Slonecznego. Dzieki tej nici Taprobane stanie sie brama wiodaca do wszystkich planet. A pewnego dnia moze nawet poczatkiem drogi do gwiazd.

10. Most Mostow

Paul i Maxine byli dwojgiem najlepszych i najdawniejszych przyjaciol Rajasinghego, ale do tej pory nigdy jeszcze sie nie spotkali, nawet nie rozmawiali ze soba. Bo i czemu mieliby to robic? Malo kto poza Taprobane slyszal kiedykolwiek o istnieniu profesora Saratha, zas caly System Sloneczny znal oblicze i barwe glosu Maxine Duval.

Tych dwoje gosci zasiadalo teraz w komfortowych fotelach biblioteki, Rajasinghe zas tkwil przy glownej konsoli swego komputera. Wszyscy wpatrywali sie w czwarta, stojaca w bezruchu postac.

Postac ta wygladala wrecz sztucznie. Przybysz z przeszlosci czy ktos nie obeznany z elektronicznymi cudenkami nowej ery uznalby na pierwszy rzut oka, ze patrzy na woskowa kukle. Po chwili musialby jednak dostrzec, ze postac jest po czesci przejrzysta i widac przez nia co silniejsze swiatla, ponadto ze rozmywa sie kilka centymetrow nad dywanem.

— Poznajecie go? — spytal Rajasinghe.

— Nigdy go nie widzialem — odparl natychmiast Sarath. — Lepiej zeby to byl ktos wazny, bo oderwales mnie od prac w Maharambie. Wlasnie zaczelismy otwierac komnate grobowa.

— A ja musialam zostawic moj trimaran na samym poczatku wyscigow na jeziorze Saladin — wtracila Maxine Duval. W jej glosie (slynnym kontralcie) bylo tyle irytacji, ze ktos mniej gruboskorny niz profesor Sarath zapewne schowalby sie za fotel. — Oczywiscie, ze go znam. A co, zamierza zbudowac most z Taprobane do Hindustanu? Rajasinghe rozesmial sie.

— Nie, takie polaczenie istnieje juz od dwustu lat. Przepraszam, ze sciagnalem was tutaj, chociaz musze przypomniec, Maxine, ze przez ostatnie dwadziescia lat wciaz zapowiadalas, ze mnie odwiedzisz, i na obietnicach sie konczylo.

— Zaiste — westchnela. — Ale tyle czasu spedzam w studiu, ze czasem zapominam o swiecie. I o tych pieciu tysiacach drogich przyjaciol i piecdziesieciu milionach wielbicieli.

— A do ktorej z tych kategorii zaliczylabys doktora Morgana?

— Spotkalam go trzy, moze cztery razy. Przeprowadzilismy z nim wywiad zaraz po ukonczeniu mostu. Charakternik. Robi wrazenie.

W ustach Maxine Duval to byl prawdziwy komplement. Od ponad trzydziestu lat byla gwiazda w swojej profesji, zdobyla zapewne wszystko, co moze zdobyc dziennikarz. Nagroda Pulitzera, nagroda Global Times’a, nagroda Davida Prosta — to byly tylko niektore. Niedawno wrocila do pracy po dwuletniej przerwie, kiedy to wcielila sie w postac Waltera Cronkite’a, profesora, specjalisty od elektronicznych mediow na uczelni w Columbii.

Uplywajace lata nieco zlagodzily jej charakter, ale nie spowolnily myslenia. Przestala byc zagorzala szowinistka, wspominajaca przy byle okazji, ze „skoro kobiety najlepsze sa w rodzeniu dzieci, do zapewne mezczyzni dostali od natury jakis talent kompensujacy braki biologiczne. Ale mnie to nie obchodzi”. Niemniej calkiem niedawno zbila z tropu przewodniczacego na pewnej konferencji, stwierdzajac nader glosnym scenicznym szeptem: „Do cholery, jestem dziennikarka, a nie dziennikarzem”.

Вы читаете Fontanny raju
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×