znajdowaly skromny zbyt. Pelnil funkcje pilota rezerwowego w sporadycznych lotach. W miare jak program kosmiczny gwaltownie spadal z pozycji narodowego priorytetu do pozycji przedsiewziecia marginalnego, coraz mniej bylo dla niego konkretnej roboty.
Niemniej jednak figurowal na liscie rezerwowej wyprawy, jakkolwiek nie mowil o tym, zabiegajac o polityczne poparcie dla agencji kosmicznej. Zabroniono mu. Ten nowy lot zalogowy, ktory istotnie mial byc predzej czy pozniej zatwierdzony, byl pierwszym w programie kosmicznym lotem zakwalifikowanym jako „scisle tajne”.
Liczylysmy na Rogera Torrawaya, chociaz nie wyroznial sie sposrod innych astronautow niczym szczegolnym: troche przetrenowany, bardzo nie wykorzystany, wielce rozgoryczony tym, co sie dzialo w ich robocie, lecz ogromnie przeciwny zamianie jej na jakakolwiek inna dopoty, dopoki jeszcze widzial szanse na wielkosc. Oni wszyscy byli tacy, nawet ten, ktory byl potworem.
Dwa
Czego chcial prezydent
Czlowiek, ktory byl potworem, czesto przychodzil na mysl Torrawayowi. Roger interesowal sie nim szczegolnie. Siedzac w fotelu drugiego pilota dwadziescia cztery tysiace metrow nad Kansas, obserwowal, jak swietlny punkt na radarze rozpoznawczym „swoj-obcy” plynnie zjezdza z ekranu.
— Gowno — powiedzial pilot.
Punktem swietlnym byl radziecki Konkordski III; ich CB-5 scigal sie z nim od czasu, kiedy uchwycili go nad zapora Garrison. Torraway wyszczerzyl zeby w usmiechu i znowu przymknal odrobinke przepustnice. Ze wzrostem predkosci wzglednej punkcik Konkordskiego nabieral pedu.
— Gubimy go — rzekl posepnie pilot. — Jak myslisz, dokad on leci? Moze Wenezuela?
— Dobrze by zrobil — powiedzial Torraway — zwazywszy, ile obaj zuzywacie paliwa.
— Czort z nim — rzekl pilot w ogole nie speszony faktem, ze sporo przekracza przyjeta w miedzynarodowej konwencji granice 1,5 Macha — co tam sie dzieje w Tulsie? Zwykle daja nam siadac od razu, z takim VIP-em jak ty.
— Pewnie siada akurat jakis wiekszy VIP — powiedzial Roger.
Nie byl to domysl, poniewaz on wiedzial, kim jest ten VIP, no i nie bylo wiekszych, poza prezydentem Stanow Zjednoczonych.
— Calkiem niezle prowadzisz to pudlo — oswiadczyl wielkodusznie pilot. — Chcesz wyladowac, to znaczy, jak nam pozwola?
— Nie, dziekuje. Lepiej wroce do kabiny i pozbieram swoje graty.
Pozostal jednak w fotelu i spogladal w dol. Zaczeli wytracac wysokosc, schodzac tuz nad laciaty grzbiet cumulusa; poczuli, ze rzucaja nimi prady wstepujace ponad chmurami. Torraway zdjal rece ze sterow, ktore przejal pilot. Lada chwila mieli przelatywac nad Tonka, troche w prawo. Myslal, co slychac u potwora.
Pilot nadal byl usposobiony wielkodusznie.
— Niewiele masz teraz latania, co?
— Tylko gdy ktos tak jak ty da mi potrzymac stery.
— Nie ma sprawy. Co w ogole porabiasz, jesli wolno spytac? Znaczy, poza VIP-owaniem tu i owdzie.
Torraway mial na to gotowa odpowiedz.
— Urzeduje — rzekl.
Zawsze to mowil, kiedy ludzie pytali go, co porabia. Czasami pytajacy mieli przepustke do najscislejszych tajemnic, zatwierdzona nie tylko przez rzadowa sluzbe bezpieczenstwa, ale i przez prywatny radar w jego glowie, wskazujacy, komu moze ufac, a komu nie. Wowczas mowil: „Produkuje potwory”. Jesli to, co po tym powiedzieli, wskazywalo, ze oni tez sa wtajemniczeni, ewentualnie dorzucal jeszcze jedno czy dwa zdania.
Program Kosmiczno-Medyczny nie stanowil tajemnicy. Wszyscy wiedzieli, ze w Tonce pracuje sie nad przygotowaniem astronautow do zycia na Marsie. Tajemnice stanowilo to, jak sie ich przygotowuje: sam potwor. Gdyby Torraway powiedzial za duzo, ryzykowalby zarowno swoja wolnoscia, jak i praca. A Roger lubil swoja prace. Dawala mu poczucie, ze robi cos, co zostanie ludziom w pamieci, i stwarzala okazje do bywania w ciekawych miejscach. Dawniej, jako astronauta w sluzbie czynnej, bywal w jeszcze ciekawszych miejscach, ale hen w przestrzeni kosmicznej i poniekad bezludnych. Bardziej podobaly mu sie miejsca, do ktorych docieral prywatnymi odrzutowcami i gdzie witali go schlebiajacy dyplomaci i frapujace, bankietowe kobiety. Oczywiscie nalezalo pamietac o istnieniu potwora, ale nim sie tak naprawde nie przejmowal. Za bardzo.
Przelecieli rzeke Cimarron, a raczej rdzawy potok, ktory bedzie rzeka, jak znowu spadnie deszcz, skierowali wylot dyszy niemal pionowo w dol, odcieli moc i siedli lagodnie.
— Dzieki — rzucil pilotowi Roger i wrocil do kabiny VIP-a po swoj bagaz.
Tym razem zaliczyl Bejrut, Rzym, Sewille i Saskatoon przed powrotem do Oklahomy, jedno goretsze od drugiego. Poniewaz oczekiwano ich na uroczystej odprawie z prezydentem, spotkal sie z Dorka w lotniskowym motelu. Szybko zabral sie do przebierania w to, co mu przyniosla. Cieszyl go powrot do domu, cieszyl go powrot do robienia potworow i do zony. Wychodzac spod prysznica poczul szybki, niepohamowany dreszcz pozadania. Mial w glowie chronometr odmierzajacy chwile do wlasnej dyspozycji, nie musial zatem sprawdzac na zegarku: czas jest. Nic sie nie stanie, jesli spoznia sie pare minut. Ale Dorki nie bylo w fotelu, gdzie ja zostawil; telewizor byl wlaczony, jej papieros dopalal sie w popielniczce, lecz jej nie bylo. Owiniety recznikiem Roger siedzial na brzegu lozka, dopoki chronometr w jego glowie nie wskazal, ze czas mu sie konczy. Wtedy zaczal sie ubierac. Dorka zastukala do drzwi, gdy wiazal krawat.
— Przepraszam — powiedziala, kiedy jej otworzyl. — Nie moglam znalezc automatu z coca-cola. Jedna dla ciebie, druga dla mnie.
Dorka byla niemal tak wysoka jak Roger, brunetka z wyboru, zielonooka z natury. Wyjela szczotke z torebki, musnela nia plecy i rekawy jego marynarki, nastepnie musnela sie z nim puszkami coca-coli i pociagnela lyk.
— Musimy sie zbierac — powiedziala. — Wygladasz, ze tylko cie postawic i podziwiac.
— Wygladasz, ze tylko cie polozyc i rznac — rzekl kladac dlon na jej ramieniu.
— Wlasnie sie umalowalam — powiedziala uciekajac z ustami i podstawila mu policzek do pocalowania. — Ale milo mi, ze seniority zostawily jeszcze cos dla mnie.
Parsknal dobrodusznym smiechem; zartowali sobie, ze on w kazdym miescie spi z jakas dziewczyna. Lubil te zarty. Nie bylo w nich prawdy. Te jego pare zalosnych przygod pozamalzenskich przynioslo mu wiecej zawodu i niesmaku niz przyjemnosci, ale lubil myslec o sobie jako o mezczyznie, ktorego zone musza niepokoic jego wzgledy u innych kobiet.
— Nie dajmy prezydentowi czekac na siebie — rzekl. — Zalatwie recepcje, a ty sprowadz woz.
Istotnie nie dali prezydentowi czekac na siebie: dwie godziny trwalo, zanim ich w ogole dopuszczono przed jego oblicze. Roger znal zwykla procedure przechodzenia przez sito ochrony, gdyz zdarzalo mu sie to uprzednio. Nie tylko prezydent Stanow Zjednoczonych stosowal w tych czasach dwiescie procent srodkow ostroznosci przeciwko zamachowcom. Roger przeszedl calodzienny magiel u papieza, a i tak szwajcar ochroniarz z beretta w garsci stal mu za plecami przez te pare minut audiencji w papieskiej komnacie.
Odprawa zgromadzila polowe szych z instytutu. W wysprzatanym i wypucowanym klubie naukowca nie poznawalo sie znajomej kawiarnianej atmosfery. Powtykano gdzies nawet tablice i uzywane jako brulion papierowe serwetki. Roger wiedzial, ze rozstawione w katach parawany i dyskretnie zaciagniete zaluzje w pobliskich oknach to dla rewizji osobistej. Po niej czekaja ich rozmowy z psychoanalitykami. Nastepnie, o ile wszyscy przejda, o ile w czyjejs szpilce do kapelusza nie objawi sie smiercionosny zastrzyk, a w czyjejs glowie mordercza obsesja, udadza sie do audytorium i tam dolaczy do nich prezydent.
Czterej agenci sluzby bezpieczenstwa uczestniczyli w procesie obszukiwania, obmacywania, magnetometrowania i legitymowania gosci plci meskiej, aczkolwiek tylko dwaj uczestniczyli fizycznie. Pozostali dwaj jedynie stali sobie, przypuszczalnie gotowi dobyc broni w razie potrzeby.
Zenski personel sluzby bezpieczenstwa (tak zwane sekretarki, lecz Roger wiedzial, ze nosza bron)