Grupa naszych zakladowych mechanikow, ktorzy pracowali w swoich wlasnych warsztatach, majac do dyspozycji wszystkie swoje narzedzia, osiagnela przecietna okolo pieciu minut, wiec jesli komandor Hartnett dokona tego w zadowalajacym czasie, bedzie to bardzo dobre swiadectwo sprawnosci motorycznej.

— Tak, rozumiem — rzekl prezydent. — Co on robi teraz?

— Wlasnie czeka, panie prezydencie. Przerzucimy go na sto piecdziesiat milibarow, zeby slyszal i mowil nieco lepiej.

— Myslalem, ze macie sprzet do rozmawiania z nim w absolutnej prozni — zauwazyl bystro prezydent.

— Ach, no tak, panie prezydencie, mamy. Byly z tym drobne klopoty. W tej chwili nasza podstawowa metoda lacznosci w naturalnych warunkach marsjanskich jest wizualna, ale mamy nadzieje niebawem uruchomic system glosowy.

— Tak, podzielam te nadzieje.

Na poziomie komory, trzydziesci metrow w dole pod sala, w ktorej sie znajdowali, magistrant na etacie laboranta w odpowiedzi na sygnal otworzyl zawor — nie atmosfery zewnetrznej, lecz zbiornikow naturalnego gazu marsjanskiego, mieszanki przygotowanej w wysokopreznej cysternie. Cisnienie stopniowo wzrastalo z wysokim, opadajacym gwizdem. Wzrost cisnienia do poziomu stu piecdziesieciu milibarow nie mial zadna miara dobroczynnego wplywu na dzialania Hartnetta. Jego przefasonowany organizm nic sobie nie robil z wiekszosci czynnikow srodowiskowych. Rownie dobrze znosil arktyczne wichry, jak i absolutna proznie czy parny dzien na ziemskim rowniku przy tysiacu osiemdziesieciu milibarach — do tego w powietrzu lepkim od wilgoci. Rownie dobrze czul sie i w jednym, i w drugim. A raczej rownie niedobrze, gdyz Hartnett meldowal, ze jego nowe cialo boli go, piecze i szczypie. Tak samo mogli odkrecic zawory, przez ktore wdarloby sie powietrze z zewnatrz, tylko ze wtedy trzeba by je cale wypompowac do nastepnego sprawdzianu. Wreszcie gwizd umilkl i uslyszeli glos cyborga. Piszczal jak mechaniczna zabawka.

— Dziiiekiii. Zatrzymaiiiciiie to iijuz, dobrze?

Niskie cisnienie platalo figle jego dykcji, zwlaszcza — ze nie dysponowal juz prawdziwa tchawica ani krtania. Po miesiacu w roli cyborga mowienie stawalo mu sie obce, poniewaz tak czy owak odzwyczajal sie od oddychania.

Zakladowy specjalista w dziedzinie systemow wizyjnych ponuro odezwal sie zza plecow Rogera:

— Wiedza, ze te oczy nie sa stworzone do naglych skokow cisnienia. Jak ktores z nich strzeli, beda mieli za swoje.

Roger wzdrygnal sie w urojonym bolu, jak gdyby krysztalowe scianki galki ocznej rozprysly mu sie w oczodole. Jego zona rozesmiala sie.

— Tutaj jest miejsce, Brad — powiedziala uwolniwszy sie z objecia Rogera.

Roger machinalnie zrobil mu miejsce, nie odrywajac oczu od ekranu. Glos odliczajacy czas mowil:

— Zaczynamy. Piec. Cztery. Trzy. Dwa. Jeden. Start.

Cyborg niezgrabnie siadl w kucki nad plyta wejsciowa kanistra z oksydowanego metalu. Bez pospiechu wsunal cienki jak zyletka srubokret w prawie niewidoczna szczeline, wykonal dokladnie cwierc obrotu, powtorzyl ten ruch jeszcze raz w drugim miejscu i zdjal plyte. Grube palce delikatnie poprzebieraly w roznobarwnym spaghetti przewodow wewnetrznych, odnalazly nadpalony kabel w czerwono-biale cukierkowe paski, odlaczyly go, skrocily usuwajac zweglona izolacje, zdarly kawalek na koncowce, najzwyczajniej przeciagnawszy ja pomiedzy paznokciami, i przylozyly do zacisku. Najdluzszym etapem operacji bylo czekanie, az lutownica nagrzeje sie, co trwalo ponad minute. Potem nowe zlacze zostalo przylutowane, spaghetti z powrotem wepchniete do srodka, plyta na nowo zalozona i cyborg powstal.

— Szesc minut, jedenascie i dwie piate sekundy — zameldowal glos, ktory odliczal czas.

Dyrektor programu pierwszy zlozyl rece do oklaskow. Po czym ppdniosl sie i wyglosil krotkie przemowienie. Powiedzial prezydentowi, ze celem programu Czlowieka Plus jest taka modyfikacja ludzkiego ciala, zeby moglo wyzyc na powierzchni Marsa rownie latwo i bezpiecznie, jak normalny czlowiek moze przejsc sie wsrod lanow pszenicy w Kansas. Przypomnial historie programu zalogowych badan kosmicznych od lotu z predkoscia podorbitalna poprzez stacje kosmiczna do sondy poza sfere przyciagania Ziemi. Wymienil niektore istotne dane o Marsie: powierzchnia ladu w rzeczywistosci wieksza niz na Ziemi, pomimo mniejszej srednicy planety, jako ze nie ma tam morz, ktore zjadaja lad. Zakres temperatur odpowiedni dla zycia, co prawda specjalnie zmodyfikowanego. Potencjalne bogactwa — bezmierne.

Prezydent wysluchal z uwaga, chociaz znal, Bogiem a prawda, kazde slowo. Nastepnie zabral glos:

— Dziekuje, generale Scanyon. Pozwolcie, ze powiem tylko jedna rzecz. — Wspial sie na podium i usmiechnal z zaduma do naukowcow. — Gdy bylem chlopcem — zaczal — swiat byl prostszy. Glowny problem sprowadzal sie do tego, jak rodzacym sie wolnym narodom Ziemi ulatwic wejscie do wspolnoty cywilizowanych krajow. Byly to czasy Zelaznej Kurtyny. Byli oni, tam po ich stronie, w zamknieciu, pod kwarantanna. I my, cala reszta, po naszej. Coz — ciagnal — wszystko sie zmienilo. Wolny Swiat przezywa ciezkie chwile. Wystarczy, ze wysuniemy nos poza nasz ojczysty kontynent polnocnoamerykanski, i co widzimy? Gdzie nie spojrzysz, dyktatury kolektywistow, poza paroma niedobitkami jak Szwecja czy Izrael. Nie jestem tu po to, aby odgrzebywac stare dzieje. Co sie stalo, to sie nie odstanie i nie ma sensu szukac winnego. Wszyscy wiemy, kto stracil Chiny i oddal Kube tamtej stronie. Wiemy, ktory to rzad doprowadzil do upadku Anglii i Pakistanu. My nie mamy po co mowic o tych sprawach. My po prostu patrzymy w przyszlosc.

I powiadam wam, panie i panowie — rzekl z wiara — ze przyszlosc wolnej rasy ludzkiej spoczywa w waszych rekach. Moze i mielismy troche niepowodzen tu na naszej ojczystej planecie. To bylo i minelo. Mozemy obrocic oczy na kosmos. Obracamy i coz my widzimy? Widzimy druga Ziemie. Planete Mars. Jak powiedzial przed chwila znakomity dyrektor naszego programu, general Scanyon, Mars jest planeta wieksza od tej, na ktorej przyszlismy na swiat, jesli pominac to, co nieistotne. I moze nalezec do nas. To wlasnie tam lezy przyszlosc wolnosci, a wy mozecie ja nam dac. Wiem, ze dacie. Licze na kazdego z was.

Powiodl zamyslonym spojrzeniem wokolo, spogladajac kazdemu w oczy. Charyzma starego Dasha dawala sie odczuc na calej sali.

Po czym usmiechnal sie nagle, powiedzial „Dziekuje wam”. I odplynal z fala agentow sluzby bezpieczenstwa.

Trzy

Czlowiek zostaje Marsjaninem

Byl czas, kiedy planeta Mars wygladala jak druga Ziemia. Astronom Schiaparelli patrzacy przez swoj mediolanski teleskop „na slynna koniunkcje roku 1877 zobaczyl cos, co mu wygladalo na…kanaliki”. Nazwal je „canali”, co polowa pismiennej ludzkosci odebrala jako „kanaly”. W tym niemal wszyscy astronomowie, ktorzy z miejsca obrocili swoje teleskopy w te sama strone i odkryli wiecej.

Kanaly? Zatem musialy zostac wykopane w jakims celu. Jakim celu? Dla ujecia wody — tylko takie wyjasnienie pasowalo do faktow.

Nieodparta logika owego sylogizmu sprawila, ze przelom stulecia juz prawie nie zastal niedowiarkow na swiecie. Za pewnik naukowy przyjeto posiadanie przez Marsa starszej, madrzejszej niz nasza cywilizacji. Gdyby tylko moc sie z nimi dogadac, coz za cudow moglibysmy sie nadowiadywac! Percival Lowell podumal nad blokiem rysunkowym i wystapil z pierwszym podejsciem. Narysujmy ogromne figury euklidesowe na piaskach Sahary — powiadal. Ulozmy je z chrustu albo wykopmy rowy i wypelnijmy nafta. Potem ktorejs bezksiezycowej nocy, gdy Mars wzejdzie na afrykanskim niebie, podpalmy je. Tamte obce marsjanskie oczy na stale, jego zdaniem, przyklejone do ich marsjanskich teleskopow, zobacza. Rozpoznaja kwadraty i trojkaty. Zrozumieja, ze chodzi tu o nawiazanie kontaktu, i w swej dojrzalszej madrosci znajda sposob, zeby odpowiedziec.

Nie wszyscy wierzyli tak bardzo i tak slepo jak Lowell. Niektorzy powiadali, ze Mars jest zbyt maly i zbyt zimny jak na kolebke jakiejkolwiek wysoce inteligentnej rasy. Kopac kanaly? Och, tak, to calkiem proste — wystarczy chlopska sila; rasa konajaca z pragnienia swietnie poradzilaby sobie z wykopaniem rowow, nawet przeogromnych, nawet widocznych z miedzyplanetarnych odleglosci, zeby utrzymac sie przy zyciu. Ale na cos wiecej warunki naturalne byly po prostu zbyt surowe. Zyjaca tam rasa pewnie przypominala Eskimosow po wsze czasy uwiezionych w przedsionku cywilizacji, poniewaz na zewnatrz ich lodowych chat swiat jest az tak wrogi, ze nie daje im czasu na poznanie abstrakcji. Gdyby nasze teleskopy mialy zdolnosc rozdzielcza pozwalajaca

Вы читаете Czlowiek plus
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату