jego wlasnych narzadow i tkanek. Mogli jedynie zastapic je ekwiwalentami. Spece od przeszczepiania narzadow i chirurgii plastycznej uczynia wszystko, co w ich mocy, zeby znowu wygladal jak on, lecz nie mial co liczyc, ze kiedykolwiek bedzie mogl podrozowac ze swoja stara fotografia w paszporcie.
Bardzo sie tym nie martwil. Nigdy nie uwazal sie za przystojnego mezczyzne. Zadowalala go swiadomosc, ze znowu bedzie mial ludzkie oczy — nie swoje wlasne, rzecz jasna. Ale doktorzy obiecali, ze beda one niebieskie i ze znowu pokryja je powieki z rzesami, i sadzili, ze przy odrobinie szczescia oczy te beda nawet plakac (z radosci, jak przewidywal). Jego serce znowu stanie sie miesniem rozmiarow piesci. Bedzie pompowac czerwona ludzka krew do wszystkich zakatkow konczyn i tulowia. Miesnie pluc zaczerpna powietrza do klatki piersiowej, gdzie naturalne, ludzkie pecherzyki wchlona tlen i uwolnia CO2. Wielkie nietoperzowe uszy receptorow (bardzo klopotliwe, poniewaz ich sila nosna odpowiadala wymogom marsjanskiej, nie ziemskiej grawitacji, totez bez przerwy odpadaly i odsylano je z powrotem do warsztatow) zostana zdemontowane i znikna. Skore skonstruowana i dopasowana z takim mozolem z rownym mozolem zdejma i zastapia ludzka skora, ktora poci sie i porasta wlosami. (Jego wlasna skora nadal znajdowala sie pod obcislym sztucznym pokryciem, ale nie oczekiwal, by przezyla eksperyment. Nalezalo zahamowac jej normalne funkcje na czas, jaki bedzie musiala spedzic pod sztuczna powloka. Bylo niemal pewne, ze utraci zdolnosc ich pelnienia i trzeba ja bedzie wymienic). Zona Hartnetta wymogla na nim jedno przyrzeczenie. Kazala mu przysiac, ze dopoki nosi cyborgowa maske przebieranca, nie pokaze sie dzieciom na oczy. Na szczescie mieli dzieci na tyle male, ze jeszcze posluszne, zas wspolprace w tej sprawie nauczycieli, przyjaciol, sasiadow, rodzicow kolegow szkolnych i wszystkich innych zalatwiono rozpuszczeniem pogloski o tropikalnej nekrozie i schorzeniach skory, jakie dotknely Hartnetta. Ludzie byli ciekawi, ale pogloska zrobila swoje i nikt nie nalegal, zeby tatus Tereski przybyl na zebranie komitetu rodzicielskiego, ani zeby maz Brendy pojawil sie z nia na pieczeniu kielbasek w ogrodku.
Sama Brenda Hartnett probowala nie ogladac meza, lecz na dluzsza mete ciekawosc przemogla obawe. Dala sie pewnego dnia przemycic do przedsionka komory, gdy Willy przechodzil sprawdzian koordynacji jezdzac po czerwonych piaskach rowerem z miska wody na kierownicy. Don Kayman zostal z nia, w pelni przeswiadczony, ze zemdleje albo narobi wrzasku czy tez dostanie torsji. Nie zrobila zadnej z tych rzeczy zaskakujac sama siebie nie mniej niz ksiedza. Cyborg za bardzo przypominal potwora z japonskiego filmu, zeby go brac na serio. Dopiero w nocy tak naprawde skojarzyla nietoperzouszate, krysztalookie stworzenie na rowerze z ojcem swych dzieci. Nazajutrz udala sie do medycznego dyrektora programu i oswiadczyla mu, ze Willy do tej pory musi juz zdychac bez jebania i ze ona nie rozumie, dlaczego nie mialaby mu dogodzic. Doktor musial jej wyjasnic to, co Willy’emu nie moglo przejsc przez usta — ze przy obecnym stanie wiedzy musieli uznac te czynnosci za zbedne, wiec je czasowo, hm, odlaczyli.
Tymczasem cyborg odharowywal swoje sprawdziany i wyczekiwal kazdej nastepnej raty bolu. Jego swiat skladal sie z trzech czesci. Pierwsza stanowil apartament, w ktorym utrzymywano cisnienie odpowiadajace wysokosci okolo dwoch tysiecy pieciuset metrow n.p.m., dzieki czemu personel programu mogl w razie potrzeby wchodzic i wychodzic bez wiekszych klopotow. Tutaj spal, kiedy mogl, i jadal to prawie nic, co dostawal. Zawsze byl glodny, zawsze. Probowali, lecz nie potrafili, wyeliminowac laknienia z jego zmyslow.
Druga czesc tworzyla naturalna komora marsjanska, w ktorej gimnastykowal sie i odbywal swoje sprawdziany tak, aby tworcy jego nowego ciala mogli obserwowac w akcji to, co stworzyli. Trzecia zas byla niskocisnieniowa cysterna na kolkach dowozaca go z prywatnego apartamentu na arene publicznych wystepow badz gdziekolwiek indziej, dokad udawal sie przy rzadkich okazjach.
Naturalna komora marsjanska przypominala klatke w zoo, w ktorej przez caly czas wystawiany byl na pokaz. Cysterna przewozowa nie dawala mu nic procz oczekiwania na przeprowadzke do czegos innego. Jedynie malenki dwupokojowy apartament, bedacy jego oficjalnym mieszkaniem, zapewnial mu w ogole jakiekolwiek wygody. Tam mial swoj telewizor, swoj odbiornik stereo, swoj telefon, swoje ksiazki. Tam wpadal do niego od czasu do czasu ktorys z doktorantow lub jakis kolega astronauta na partyjke szachow albo na probe pogawedki, w trakcie ktorej piers i pluca bezowocnie pracowaly mu jak miechy wyniesione na dwuipolkilometrowa wysokosc. Z utesknieniem wygladal tych wizyt i staral sie je przeciagac. Kiedy nie mial przy sobie nikogo, byl zdany na wlasne sily. Z rzadka czytal. Czasami siadywal przed telewizorem, obojetnie co w nim pokazywano. Najczesciej „odpoczywal”. Tak to okreslal swoim nadzorcom, majac na mysli siedzenie lub lezenie z ukladem wzrokowym w stanie bezczynnosci. Tak jakby czuwal z zamknietymi oczami. Jasniejsze swiatlo przenikalo do jego zmyslow, podobnie jak nawet przez zamkniete powieki spiacego; dzwiek przenikal natychmiast. W owych chwilach w jego mozgu wybuchala gonitwa mysli o seksie, jedzeniu, zazdrosci, seksie, gniewie, dzieciach, nostalgii, milosci… az wreszcie poprosil o pomoc i zrobiono mu kurs autohipnozy, ktora pozwalala mu wyprac umysl ze wszystkiego. Odtad w stanie „odpoczynku” nie robil prawie nic, co wymagalo swiadomosci, a przez ten czas jego uklad nerwowy sposobil sie do nastepnych doznan bolu, zas mozg odliczal sekundy dzielace go od chwili, kiedy bedzie mial swoj lot za soba i oddadza mu z powrotem jego normalne ludzkie cialo.
Sporo bylo tych sekund. Wymnazal je dosc czesto. Siedem miesiecy na orbicie do Marsa. Siedem miesiecy z powrotem. Po kilka tygodni przed i po na przygotowania do startu, a potem na sprawozdanie z wykonania zadania, zanim rozpoczna proces przywracania mu jego wlasnego ciala. Pare miesiecy — nikt dokladnie nie wiedzial ile — na zabiegi chirurgiczne i zagojenie sie wymienionych narzadow.
Liczba sekund wedlug jego najlepszej oceny wynosila okolo czterdziestu pieciu milionow. Plus minus jakies dziesiec milionow. Czul kazda z nich, jak nadchodzi, jak sie dluzy i jak przemija z ociaganiem.
Psycholodzy usilowali oszczedzic mu tego wszystkiego przez zaplanowanie mu kazdej sekundy. Odrzucil te plany. Usilowali zrozumiec go pomagajac sobie pokretnymi testami i zabawami skojarzeniowymi. Pozwolil im na wscibstwo, lecz w glebi swej jazni utrzymal cytadele intymnosci, do ktorej nie dal im sie wedrzec. Hartnett nigdy nie mial ciagot do introspekcji, wiedzial, ze ma dusze szerokosci kilometra, gleboka na centymetr i ze pedzi zywot nie analizowany. I bylo mu z tym dobrze. Lecz teraz, gdy z tego, co wlasne, nie zostalo mu juz nic oprocz glebi duszy, strzegl jej. Czasami zalowal, ze nie umie analizowac swego zycia. Zalowal, ze nie potrafi zrozumiec swych motywow, ktore pchnely go do tego, co zrobil.
Dlaczego zglosil sie na ochotnika do tego zadania? Chwilami usilowal sobie przypomniec i wowczas dochodzil do wniosku, ze nie ma zielonego pojecia. Czyzby dlatego, ze Wolny Swiat potrzebowal marsjanskiej przestrzeni zyciowej? Dla chwaly z tytulu bycia pierwszym Marsjaninem? Dla pieniedzy? Dla stypendiow i przywilejow, jakie zape*wnial przez to dzieciakom? Zeby zdobyc milosc Brendy?
Pewnie byl to ktorys z tych powodow, ale nie przypominal sobie ktory. O ile w ogole kiedykolwiek wiedzial.
Tak czy owak, spalil za soba mosty. Pozwoli im zadawac jakie tylko zechca okrutne, sadystyczne meczarnie swemu cialu. Wsiadzie na kosmiczny statek, ktory dowiezie go na Marsa. Zniesie te siedem trwajacych w nieskonczonosc miesiecy na orbicie. Wyladuje na powierzchni, odkryje, obejmie w posiadanie, pobierze probki, obfotografuje, zbada. Po czym odleci z powierzchni Marsa, jakos przezyje siedmiomiesieczna droge powrotna i udzieli im wszystkich informacji, jakich tylko zazadaja. Przyjmie medale i oklaski, i wyjazdy z odczytami, i wywiady telewizyjne, i umowy na ksiazki.
A potem odda sie w rece chirurgom, zeby doprowadzili go z powrotem do wlasnej postaci. Z tymi wszystkimi rzeczami pogodzil sie i mial pewnosc, ze im podola. Na jedno tylko pytanie nie znajdowal jeszcze odpowiedzi w swym umysle. Wiazalo sie ono z ewentualnoscia, na ktora nie byl przygotowany. Kiedy jako pierwszy zglosil sie do programu, powiedzieli mu bardzo szczerze i uczciwie, ze problemy medyczne sa zlozone i nie do konca poznane. Beda musieli uczyc sie na nim, jak sobie z niektorymi radzic. Istniala mozliwosc, ze napotkaja trudnosci z rozwiazaniem niektorych lub rozwiaza je blednie. Istniala mozliwosc, ze przywrocenie mu jego wlasnej postaci okaze sie, no coz, trudne. Powiedzieli mu to bardzo wyraznie na samym poczatku i potem nigdy tego nie powtorzyli. Lecz on zapamietal.
Ten nie rozwiazany przez niego problem dotyczyl tego, co on zrobi, jesli z jakiegos powodu, juz po zakonczeniu calej misji, oni nie beda w stanie zlozyc go niezwlocznie z powrotem. Nie potrafil sie zdecydowac, czy wowczas zabije tylko siebie, czy jednoczesnie zabije rowniez ilu tylko sie da przyjaciol, zwierzchnikow i kolegow.
Cztery
Kompania kandydatow na karawaniarzy