Plk dymis. Lotnictwa Stanow Zjednoczonych, inz. mgr dr (honoris causa) Roger Torraway.
Obudzil sie tego ranka w chwili, gdy nocna zmiana konczyla probny rozruch fotoreceptorow cyborga. W trakcie korzystania z nich przez cyborga ostatnim razem dostrzezono na monitorach nie zidentyfikowany spadek napiecia, jednak proba laboratoryjna niczego nie wykazala i niczego nie zauwazono po ich rozebraniu. Zostalo stwierdzone, ze nadaja sie do uzytku.
Roger zle spal. Jak straszna to odpowiedzialnosc byc aniolem strozem ostatniej rozpaczliwej nadziei ludzkosci na wolnosc i godnosc. Obudzil sie wlasnie z ta mysla w glowie: Roger Torraway jakas swoja czastka — ktora ujawniala sie najczesciej w snach — nie wyrosl z wieku dziewieciu lat. W tej czastce wszystko, co powiedzial prezydent, bral za dobra monete, jakkolwiek sam Roger w swej swiadomosci nie wierzyl, ze ten Wolny Swiat istnieje.
Ubieral sie, zajety roztrzasaniem w myslach dwoch stron medalu, co bylo jego ulubionym zajeciem. Przyjmijmy, ze Dash gra uczciwie i podboj Marsa oznacza zbawienie ludzkosci — myslal. — Co z druga strona medalu? — Zadumal sie na Willym Hartnettem — przystojny (przynajmniej dopoki nie wzieli sie za niego protetycy). O zrecznych dloniach. Ale tez i troszeczke lekkoduch, jak mu sie dobrze przyjrzec. Jak nic w klubie przy sobocie wypije o ten jeden za duzo. Nie przepusci tez cudzej zonie w kuchni podczas przyjecia. Nie byl bohaterem na zadna miare, jakakolwiek by Roger przykladal. Ale kto jest? Przelecial w mysli rezerwowa liste cyborgow. Numer jeden: Vic Freibart, wojazujacy aktualnie z wizytami kurtuazyjnymi u boku wiceprezydenta i tymczasowo wykluczony z sukcesji. Numer dwa: — Cari Mazzini — ma zwolnienie lekarskie, az zrosnie mu sie noga, ktora zlamal na Mount Snow. Numer trzy: on sam. W zadnym z nich nie uswiadczysz ducha Valley Forge *.[* Zimowe leze jedenastotysiecznej armii Waszyngtona, ktora w tragicznych warunkach, bez cieplej odziezy, butow i zaopatrzenia obozowala w tej okolicy po porazce nad Brandywine od 19 grudnia 1777 do 19 czerwca 1778 r. Od chorob, z zimna i glodu zmarlo 3000 zolnierzy, wielu ledwo przezylo.
W tym ciezkim polozeniu szkolono oddzialy t zreorganizowano armie, ktorej zolnierze wykazali ogromny hart ducha i juz w pierwszej bitwie o Filadelfie odniesli zwyciestwo (Przyp. tlum.).]
Nie budzac Dorki zrobil sobie sniadanie, wyprowadzil z garazu poduszkowiec i zostawil go na jalowym biegu, sapiacego w boczne oslony, sam zas poszedl zabrac ranna gazete, ktora cisnal w glab garazu i zamknal za nia drzwi. Zaczepil go najblizszy sasiad udajacy sie na parking.
— Widzial pan poranne wiadomosci? Dash byl w miescie wczoraj wieczorem. Jakas konferencja na wysokim szczeblu.
— Nie — rzekl machinalnie Roger — dzis rano nie wlaczylem telewizora.
Za to widzialem Dasha na wlasne oczy — pomyslal — i moglbym zatkac ci gebe. Draznilo go, ze nie moze tego powiedziec. Tajemnica sluzbowa stala sie zmora jego zycia. Byl przekonany, ze jego ostatnie klopoty z Dorka biora sie w polowie z faktu, ze na przedpoludniowym sejmiku zon z sasiedztwa i kawiarnianych bibach wolno jej bylo mowic o swoim mezu jako zaledwie o bylym astronaucie, obecnie urzedniku panstwowym. Musiala kamuflowac nawet jego podroze zagraniczne — „wyjechal z miasta”, „w delegacji” — cokolwiek, byle nie: „Coz, w tym tygodniu moj malzonek wyjechal na rozmowy z szefostwem sztabu lotnictwa Botswany”. Buntowala sie z poczatku. Nadal sie buntowala, a przynajmniej zalila na to Rogerowi dosc czesto. Lecz o ile wiedzial, nie naruszyla tajemnicy sluzbowej. A zorientowalby sie, gdyz wiedziano juz o trzech malzonkach wzywanych do raportu przed oblicze oficera kontrwywiadu do Instytutu.
Wsiadajac do pojazdu Roger przypomnial sobie, ze nie pocalowal Dorki na pozegnanie. Pomyslal, ze to wlasciwie bez znaczenia. Nie obudzilaby sie, a zatem by nie wiedziala; gdyby sie przypadkiem obudzila, mialaby pretensje, ze ja budzi. Mimo wszystko nie lubil rezygnowac z rytualu. Zasepiwszy sie nad tym uruchamial jednak pojazd, wprowadzajac swoj numer kodu na droge do Instytutu — poduszkowiec zaczal nabierac predkosci. Z westchnieniem Roger wlaczyl telewizor i przez cala droge do pracy ogladal aktualnosci.
Mgr dr filozofii, ks. Donelly S. Kayman, czlonek Towarzystwa Jezusowego. Kiedy w Kaplicy Marii Panny u sw. Judy zaczynal celebrowac msze, trzy mile od niego po drugiej stronie Tonki cyborg — polykal zarlocznie ten jedyny posilek przyslugujacy mu tego dnia. Mial trudnosci z przezuwaniem, poniewaz z braku wprawy poranil sobie dziasla, a i slina jakby nie naplywala juz tak obficie, jak nalezalo. Jednak cyborg jadl z entuzjazmem, nie wspominajac nawet o programie sprawdzianu na ten dzien, a skonczywszy zapatrzyl sie smetnie w pusty talerz.
Don Kayman byl trzydziestojednoletnim mezczyzna i najwiekszym na swiecie autorytetem w areologii (innymi slowy specjalista od planety Marsa) — przynajmniej w Wolnym Swiecie. (Kayman przyznalby, ze stary Parnow z Instytutu Szklowskiego w Nowosybirsku takze wie co nieco).
Byl rowniez jezuita. Troskliwie i z radoscia.podniosl hostie, wypil wino, wyrzekl ostateczne „redempit”, rzucil okiem na zegarek i gwizdnal. Robilo sie pozno. Zrzucil szaty w rekordowym czasie. Klepnal meksykanskiego chlopca ministranta, ktory wyszczerzyl zeby w usmiechu, i otworzyl przed nim drzwi. Lubili sie: Kayman uwazal nawet, ze ten chlopak sam moze zostanie i ksiedzem, i naukowcem pewnego dnia.
Juz w sportowej koszuli i spodniach Kayman wskoczyl do swego kabrioletu. Tradycyjnego, na kolach — w miejsce fartucha poduszkowca — ktorym mozna nawet zjechac ze sterowanych autostrad. Ale dokad by tu zjechac z autostrady? Wykrecil numer Instytutu, wlaczyl glowne baterie i wsadzil nos w gazete. Maly samochodzik sam wypelzl na autostrade, znalazl przerwe w ruchu, smignal w nia i z predkoscia stu dwudziestu kilometrow na godzine poniosl go do pracy.
Wiadomosci w gazecie byly przewaznie zle, jak zwykle. W Paryzu MSZ przypuscil kolejny atak na pokojowa konferencje w Chandrigar. Izrael odmowil wycofania sie z Kairu i Damaszku. Pietnasty juz miesiac stanu wojennego w Nowym Jorku nie uchronil przed zasadzka konwoju Dziesiatej Dywizji Strzelcow Gorskich, ktory usilowal przekrasc sie przez most Bronx-Whitestone na odsiecz garnizonowi Shea Stadium; pietnastu zolnierzy zginelo, a konwoj zawrocil do Bronxu.
Kayman ze smutkiem odlozyl gazete. Przekrzywil do siebie lusterko wsteczne, podkrecil boczne okna, zeby nieco oslonic sie od podmuchu, i zaczal przyczesywac dlugie do ramion wlosy. Dwadziescia piec razy z kazdej strony — byl to dla niego niemal taki sam rytual co msza swieta. Ponownie mial je czesac w dniu dzisiejszym, poniewaz umowil sie na obiad z siostra Klotylda. Siostra byla juz w polowie przekonana, ze pragnie poprosic o zwolnienie od pewnych slubow, a Kayman byl gotow podejmowac z nia te dyskusje tak szybko, tak czesto i tak dlugo, jak bedzie trzeba.
Poniewaz mial krotszy dojazd, zajechal przed Instytut tuz za Rogerem Torrawayem. Razem wysiedli, wprowadzili swoje samochody w system parkujacy i pojechali na gore do sali odpraw ta sama winda.
Zastepca dyrektora T. Gamble de Bell. Kiedy sposobil sie do podkrecenia swego naczelnego personelu na porannej odprawie, o trzydziesci metrow od niego cyborg lezal na brzuchu goly i z rozkrzyzowanymi ramionami i nogami. Na Marsie mial jadac wylacznie tresciwe pozywienie i w znikomej ilosci. Na Ziemi uwazano za konieczne zachowac przynajmniej minimalne dzialanie jego ukladu wydalniczego, mimo trudnosci wynikajacych ze zmian skory i metabolizmu. Hartnett byl wdzieczny za jedzenie, ale nienawidzil lewatywy.
Dyrektorem programu byl general. Dyrektorem naukowym wybitny biofizyk, ktory pracowal z Wilkinsem i Paulingiem; dwadziescia lat temu przestal robic w nauce i zaczal robic za gruba rybe, bo wlasnie w tym byly pieniadze. Ani jeden, ani drugi nie mieli wiele do czynienia z praca samego Instytutu, tylko z powiazaniami miedzy jego pracownikami a owymi ukrytymi w cieniu grubymi rybami z zewnatrz, ktore obslugiwaly maszynke do robienia pieniedzy. Cala brudna robote w dziennym rozkladzie zajec odwalal wlasnie zastepca dyrektora.
Dzis z samego rana mial juz plik notatek i sprawozdan i juz je przeczytal.
— Szyfr na wizje — polecil nie podnoszac wzroku znad pulpitu.
Groteskowy profil Willy’ego Hartnetta nad nim na ekranie rozplynal sie w linie, jak wypuszczone z garsci bierki, potem przeszedl w snieg, wreszcie odtworzyl sie w swych wlasciwych zarysach. (Dalo sie zobaczyc tylko glowe. Ludzie w sali odpraw nie widzieli, jakie ponizenie znosil Willy, jakkolwiek wiekszosc z nich doskonale wiedziala. Figurowalo to w dziennym rozkladzie zajec). Obraz nie byl juz kolorowy. Jego siatka stala sie teraz rzadsza, sam obraz mniej stabilny. Za to zabezpieczony obecnie przed obcym wywiadem (na wypadek, gdyby jakis szpieg podlaczyl sie do zamknietej sieci telewizyjnej), a w portretowaniu Hartnetta jakosc obrazu nie miala ostatecznie prawie zadnego znaczenia.
— W porzadku — rzekl zastepca dyrektora — slyszeliscie Dasha wczoraj wieczorem. Nie przybyl tutaj, zeby zdobyc wasze glosy, on zada czynow. Ja tez. Nie chce wiecej widziec zadnej fuszerki, jak z tymi zasranymi fotoreceptorami. — Przelozyl kartke. — Poranny komunikat biezacy — przeczytal. — Wszystkie uklady komandora