zmierzch, Dodd oswietlil wnetrza wozow latarka i z kart rejestracyjnych wsunietych za kierownice spisal nazwiska wlascicieli, zastanawiajac sie, czy jeden z nich nie jest wlasnie sadysta, ktory zamordowal Czarna Dalie. Zapewne mezczyzna w czarnym kapeluszu i jego dwaj pomocnicy jechali tymi wozami, kiedy samotna dziewczyna w czerwonej Corvetcie ukazala sie z przeciwka — przypadkowe spotkanie przy glazie na drodze — i wtedy, chyba jeszcze przed deszczem, kiedy plomienie buchaly, tworzac prawdziwie szatanska zaslone… nie, lepiej bylo o tym nie myslec. Tymczasem Hunter i Hixonowie owineli zwloki zamordowanej dziewczyny pozyczonym plaszczem Brechta i mala brezentowa oliwkowobrazowa plachta z furgonetki. Wciagneli zwloki trzydziesci metrow pod gore i ulozyli w niewiele wiekszej od trumny jaskini, ktora znalazl McHeath. Do brezentu przypieli krotka, sporzadzona wodoodpornym atramentem Dodda, relacje o okolicznosciach smierci dziewczyny, stawiajac znak zapytania przy jej nazwisku i adresie, ktore to dane spisali z karty rejestracyjnej wozu. Dragal odprawil krotkie, dziwne nabozenstwo, po czym nakreslil sobie na czole zakonczony petla znak krzyza, podobny do egipskiego klucza zycia. Wszystkim od razu zrobilo sie razniej, choc teraz, gdy nie czuli juz leku, a napiecie minelo, zdali sobie sprawe, ze padaja ze zmeczenia i chcac nie chcac musza tu zanocowac. Zaczeli sie przygotowywac do wypoczynku: wiekszosc grupy — w tym oczywiscie dwaj ranni mezczyzni — miala spac w autobusie, poniewaz bylo chlodno, a przed switem moglo sie jeszcze bardziej oziebic. Hixon obawial sie, czy w razie nowego trzesienia ziemi skaly znow sie nie osuna ze zbocza, ale Brecht wyjasnil mu, ze skoro dotychczas nie spadly, to juz nie spadna, i dodal, ze wstrzasy, ktore w ciagu pierwszych godzin spowodowalo pole grawitacyjne Wedrowca, juz sie zakonczyly.
Brecht postanowil, za dwie owiniete kocami osoby, uzbrojone w karabin i szary pistolet Margo, beda w nocy pelnily straz w plytkiej niszy miedzy skalami, nieco ponizej szczytu zbocza i niemal dokladnie nad skala blokujaca droge. Oznajmil, ze Dodd i McMeath beda pelnic straz do polnocy, numer i Margo od polnocy do pol do trzeciej nad ranem, a on sam i Karna Joan od poi do trzeciej do switu. Hixon z drugim karabinem bedzie spal w autobusie na fotelu kierowcy, a kobiety — po zejsciu z warty — w furgonetce razem z Anna. Wanda zaczela wydziwiac na ten koedukacyjny uklad, ale cieta riposta Brechta od razu zamknela jej usta.
Rozpalili prymus i zagotowali wode, zeby zrobic kawe. Na kolacje wypili kawe z mlekiem i zjedli kanapki z maslem orzechowym i marmolada, znalezione w autobusie. Z poczatku Margo myslala, ze nie zdola przelknac tych slodkich, dzieciecych specjalow, ale po pierwszym kesie poczula taki glod, ze spalaszowala trzy kanapki i wypila dwa kubki kawy z mlekiem. Czula sie radosnie podniecona, jak po alkoholu — przed oczami raz po raz stawal jej widok trzech zamaskowanych sadystow zmiecionych ze skaly strzalami z jej pistoletu — i beztrosko mowila ludziom wszystko, co jej w danej chwili przychodzilo do glowy.
Za autobusem zobaczyla Dragala i spytala go wprost: — Czy to prawda, ze Ida i Wanda obie sa panskimi zonami?
Dragal, bynajmniej nie speszony tym pytaniem, sklonil siwa glowe i odparl:
— Tak, to prawda. Zgodnie z nasza wiara obie sa moimi zonami, a ja ich zywicielem. Zwiazek ten daje nam duzo zadowolenia. Ozenilem sie z Wanda dla jej powabow cielesnych — byla wtedy tancerka rewiowa — a z Ida dla jej zalet duchowych, teraz oczywiscie troche sie to wszystko zmienilo…
Nachmurzony stary kierowca uslyszal odpowiedz Dragala, burknal cos pogardliwie i odwrocil sie do nich plecami.
— Co, zazdroscisz mu, dziadku? — spytala Margo przyjaznie, choc nieco zlosliwie.
Tygryska po raz trzeci nakarmila Miau i spojrzala na Paula. Potem gestem rozmyslnie ludzkim, jak podejrzewal, drwiaco wzruszyla pieknymi, fioletowozielonymi ramionami, bardziej gietkimi od ramion tenisisty czy tancerki hinduskiej, wrocila do Tablicy Zywnosci i po chwili przyplynela do niego z torba w jednej rece, a dwiema waskimi rurkami w drugiej. Zawisla nad nim i zmierzyla go wzrokiem, jakby nagle niepewna, czy wepchnac mu przemoca jedzenie do ust, czy tez wprowadzic je dozylnie albo przez odbytnice.
Miesnie bolaly go teraz okropnie, gardlo pieklo strasznie z pragnienia, krecilo mu sie w glowie — nie tyle zreszta z glodu, co z nadmiaru wrazen. Jednakze najbardziej irytowala go zmiana w zachowaniu Tygryski. Kiedy Miau jadla. Tygryska tanczyla, byl to wspanialy szybki, rytmiczny taniec — wielka kotka robila piruety i gwiazdy, odbijajac sie na przemian od sufitu i podlogi pojazdu. Jednoczesnie dziwna muzyka wypelniala kabine, a zagadkowe swiatlo sloneczne drgalo miarowo.
Paul uswiadomil sobie teraz, ze Tygryska z natury porusza sie na czubkach palcow jak baletnica, bo jest stworzeniem palcochodnym, a nie stopochodnym; zauwazyl, ze jej stopy skladaja sie z samych palcow, a wyzej umieszczona pieta jest odpowiednikiem nizszego lokcia w ramieniu ziemskich czworonogow.
Jej taniec oczarowal go do tego stopnia, ze zapomnial o bolu i leku.
Teraz piekna tancerka znow byla nieczula, sadystyczna pielegniarka — co za ohydna metamorfoza!
Totez mimo pragnienia potrzasnal ze smutkiem glowa, usilujac zacisnac odretwiale, spieczone wargi. Zmarszczyl brwi i spojrzal na nia z powaga, oczami proszac o litosc — zdawal sobie sprawe, ze wyglada teraz jak zakneblowana, zwiazana malpa, ktora blaga, zeby ja uwolniono.
Tygryska usmiechnela sie, nie rozchylajac dlugich warg — byl pewien, ze znow nasladuje drwiaco czlowieka — i nadal bacznie mu sie przygladala.
Byla teraz noc, znajdowal sie wiec na statku juz dwanascie godzin, gdy bowiem ostatni raz patrzyl na Ziemie, widzial — nie mial co do tego zadnych watpliwosci — San Francisco, nad ktorym zapadal zmrok; widzial czarne zgliszcza, budynki osmalone dymem pozarow, zagaszonych przez ulewne deszcze, oraz dziesiatki statkow przy Zlotych Wrotach. Potem latajacy talerz przechylil sie i Paul ujrzal wschodzacego Wedrowca z tarcza przypominajaca mandale — planete otaczal asymetryczny, lsniacy pierscien, czyli, jak Paul sobie po chwili uswiadomil, tyle tylko, co zostalo z Ksiezyca.
Tygryska przysunela sie blizej, wierzchem zielonej lapy dotknela nadgarstka prawej reki Paula, po czym znow sie odsunela. Paul z ogromnym zadziwieniem poczul, ze reke ma wolna. Poruszyl palcami, zgial a nastepnie wyprostowal lokiec, doznajac przy tym nie tak silnego bolu, jak sie spodziewal, i juz mial podniesc reke do ust, gdy nagle sie zawahal.
Jezeli dotkne ust — pomyslal — ona moze opacznie zrozumiec ten gest i natychmiast wsadzi mi rurke do gardla.
Dotknal wiec czola, po czym plynnym ruchem opuscil reke do ust i wskazal jej spiczaste uszy. Pod wplywem natchnienia przesunal reke z jej uszu na usta, a nastepnie wskazal wlasne uszy.
— Chcesz mowic, tak? — zapytala Tygryska. — Malpa i kot wielka rozmowa?
Potrzasnela powoli zielonym pyszczkiem.
— Nie! Bedziesz jazgotac i pytac — jeden pytanie, dziesiec, piec tysiecy! Znam malpy.
Paul stracil nadzieje. Jednoczesnie ogarnela go niczym nie uzasadniona pewnosc, ze gdyby chciala, Tygryska potrafilaby mowic zupelnie poprawnie, ale nie chce — tale jak utalentowany Europejczyk, ktory mimo ze moglby bezblednie poslugiwac sie kazdym obcym jezykiem, mowi ze swoim rodzimym akcentem, uzywajac takich struktur gramatycznych, jakie stosowal, gdy zaczynal sie uczyc danego jezyka, po to jedynie, aby podkreslic swoja odrebnosc i wyrazic swoj krytyczny stosunek do dziwolagow jezykowych obcej mowy.
— Ja powiem — rzekla Tygryska, idac na kompromis. Po czym w tempie stenotypistki w sadzie, monotonnym glosem, jakby wszystko ja bardzo nudzilo, powiedziala:
— Ja wyzsza cywilizacja galaktyczna. Czytam mysli, przekazuje mysli, wedruje w nadprzestrzeni, zyje na wiecznosc, jezeli chce, robie wybuchy slonc — tego rodzaj rzeczy. Wyglad zwierza — przyjelam postac jak moje przodki. Umysl maly rozmiar, ale ogromna pojemnosc (psychofizjosubmikrominiaturyzacja! My zawsze bedzie wyzsza cywilizacja). Nie wierzysz? Sluchaj. Rosliny jedza substancje nieorganiczne — sa wyzej! Zwierzeta jedza rosliny i sa bardziej wyzej! Koty jedza swieze mieso — sa najwyzej! Malpa je wszystko — ohyda!
Wedrowiec podrozuje w nadprzestrzeni — ciagnela dalej. — Tak, fotografie gwiezdne, wiem. Potrzebuje paliwo, duzo materii dla konwertorow. Wasz Ksiezyc dobre zrodlo. Zgniesc go, sproszkowac, wyssac mase. Napelnic zbiorniki i w droge. Wy, malpy, niepotrzebnie boicie i goraczkujecie.
Kiedy umilkla, Paul przez piec dlugich sekund kipial ze zlosci, wsciekly na nia, ze wszystko tak bezdusznie upraszcza. Po chwili uswiadomil sobie, ze nic nie moze na to poradzic. Powoli zaczerpnal tchu, starajac sie uspokoic: mial nadzieje, ze nie jest juz talki zaczerwieniony. Przycisnal reke mocno do ust i raptownie ja odsunal, jakby chcial powiedziec: „Precz z kneblem”.
Przyszlo mu do glowy, ze skoro ona zna jego mysli, nie ma sensu bawic sie w gestykulacje, ale prawie natychmiast zdal sobie sprawe, ze to wszystko jest przeciez zabawa. Koty lubia sie bawic, lubia igrac bezradnymi, slabymi istotami i Tygryska nie stanowila tu wyjatku.
Potwierdzila jego przypuszczenia, gdy powoli i z usmiechem potrzasnela glowa — zmarszczyla gorna warge