ze to nie byl Elliot. Odtwarzalam to w pamieci chyba ze sto razy. I nie pasuje. Ani troche. Wierz mi.
– Okej, moze Elliot cie nie zaatakowal – odpowiedzialam, chcac ja udobruchac, a nie bronic honoru Elliota. – I tak wiele przemawia przeciwko niemu. Chociazby to, ze byl za mieszany w sledztwo w sprawie morderstwa. Poza tym, jest jakis za mily. To przerazajace. No i koleguje sie z Julesem.
Vee nachmurzyla sie.
– A co masz do Julesa?
– To chyba troche dziwne, ze ilekroc sie z nimi spoty kamy, Jules zawsze sie wymiksowuje.
– I co z tego?
– Jak pojechalysmy do Delphic, prawie natychmiast sie ulotnil. A wrocil? Czy, kiedy poszlam po wate, Elliot go znalazl?
– No nie, ale pewno mial cos nie tak z kanalizacja.
– A zeszlego wieczoru wymowil sie choroba. – W zadumie potarlam nos gumka na olowku. – Cos czesto choruje…
– Za duzo analizujesz. Moze… cierpi na ZJW. -ZJW?
– Zespol jelita wrazliwego.
Odrzucilam sugestie Vee, by skupic sie na mysli, ktora mi przed sekunda uleciala. Ogolniak w Kinghorn byl oddalony o co najmniej godzine drogi samochodem. Jesli panuje tam taki rygor, jak opowiadal Elliot, to jakim cudem Jules zawsze mial czas na wycieczki do Coldwater? Prawie codziennie rano, jadac do szkoly, widzialam go z Elliotem w bistrze Enzo. A po szkole podrzucal Elliota do domu. Tak jakby Elliot mial go w reku.
Ale to nie wszystko. Potarlam nos z furia. O czym zapomnialam?
– Dlaczego Elliot mialby zabic Kjirsten? – zastanowilam sie na glos. – Moze byla swiadkiem, jak przekracza prawo, wiec ja zabil, zeby sie nie wygadala?
Vee westchnela.
– Pomalu zmierzamy do krainy To Calkiem Bez Sensu.
– Jest jeszcze cos. Cos, czego nie widzimy.
Vee spojrzala na mnie tak, jakby moje logiczne myslenie wybralo sie na urlop w kosmos.
– Osobiscie uwazam, ze za duzo ci sie wydaje. To zaczyna przypominac polowanie na czarownice.
I wtedy do mnie dotarlo, o czym zapomnialam. Dreczylo mnie to od rana, dzwonilo gdzies z zakamarkow mysli, ale bylam za bardzo pochlonieta reszta. Detektyw Basso pytal, czy czegos nie brakuje. I wreszcie uzmyslowilam sobie, ze TAK. Wczoraj wieczorem polozylam artykul o Elliocie na toaletce. Ale rano – na wszelki wypadek sprawdzilam w pamieci – nie bylo go tam. Z cala pewnoscia.
– O rany! – wyszeptalam. – To Elliot wlamal sie do domu. Na pewno! Ukradl artykul.
Artykul lezal na widoku, wiec to oczywiste, ze Elliot wywrocil pokoj do gory nogami, zeby mnie nastraszyc Albo ukarac za to, ze odkrylam jego sekret.
– Chwila, co?! – zdziwila sie Vee.
– Wszystko w porzadku? – spytal trener, zatrzymujac sie przy mnie.
– No wlasnie, w porzadku? – zawtorowala Vee, wskazujac mnie i smiejac sie za jego plecami.
– Yyy… pacjent chyba nie ma tetna. – Wykrecilam Vee reke.
Gdy trener sprawdzal jej puls, robila omdlewajace ruchy i wachlowala sie dlonia. Trener spojrzal na mnie spod okularow.
– Zobacz, Noro. Puls glosny i szybki. Czy aby na pewno pacjent staral sie nie ruszac i nie mowic przez cale piec minut? Ma szybsze tetno, niz sie spodziewalem.
– Pacjent ma maly problem z zachowywaniem milczenia – wtracila sie Vee. – Poza tym pacjentowi trudno sie wyluzowac na stole twardym jak skala. Pacjent chcialby zaproponowac zamienienie sie rolami, tak zeby teraz Nora zostala pacjentem. – Vee wyrwala mi sie i usiadla prosto.
– Obym tylko nie musial zalowac, ze pozwolilem wam dobrac sie samodzielnie – upomnial trener.
– Obym tylko nie pozalowala, ze przyszlam dzis do szkoly – odpowiedziala slodko Vee.
Trener zerknal na nia ostrzegawczo i podniosl moj ar kusz, przebiegajac wzrokiem prawie pusta strone.
– Pacjent przyrownuje sale biologiczna do przedawkowania srodkow uspokajajacych na recepte – oznajmila Vee.
Trener zagwizdal i oczy wszystkich zwrocily sie w nasza strone.
– Patch? – powiedzial. – Moglbys zastapic kolezanke. Zdaje sie, ze nie ma ochoty wspolpracowac.
– Jejku, tylko tak zartowalam – rzekla szybko Vee. -Juz sie biore do roboty.
– Trzeba bylo o tym pomyslec przed kwadransem – upomnial ja trener.
– Niech mi pan wybaczy – poprosila, anielsko trzepocac rzesami.
Trener wsunal jej zeszyt pod zdrowa reke.
– Nie.
– Przepraszam – bezglosnie powiedziala do mnie przez ramie, ruszajac niechetnym krokiem na przod klasy.
Po chwili Patch usiadl na stole obok mnie. Lekko splotlszy dlonie miedzy kolanami, bacznie mi sie przygladal.
– No co? – zapytalam, wytracona z rownowagi jego opanowaniem.
Usmiechnal sie.
– Przypomnialy mi sie buty z rekiniej skory, wczoraj. Jak zwykle przy nim zatrzepotalo mi w zoladku i jak zawsze nie wiedzialam, czy to dobrze, czy zle.
– Jak ci minal wieczor? – spytalam w miare obojetnie, starajac sie przelamac lody. Kwestia moich szpiegowskich przygod nadal nie byla miedzy nami zalatwiona.
– Ciekawie. A tobie?
– Nie za bardzo.
– Wykonczylo cie zadanie, hm? Wysmiewal sie ze mnie.
– Nie robilam zadania.
Przybral usmiech lisa.
– To z kim to robilas?
Na sekunde odebralo mi mowe. Stalam, rozchyliwszy lekko usta.
– Czy to aluzja?
– Ciekawe, jakiego mam rywala.
– Nie badz dzieckiem. Rozpromienil sie.
– Wyluzuj.
– Juz i tak zadarlam z trenerem, wiec badz tak mily i skupmy sie na cwiczeniu. Nieszczegolnie chce byc pacjentem, wiec jesli nie masz nic przeciwko… – Skinieniem wskazalam mu stol.
– Nie moge – odpowiedzial. – Nie mam serca. Stwierdzilam, ze nie bylo to doslowne. Polozylam sie na stole, z rekoma na brzuchu.
– Powiedz, kiedy minie te piec minut. Zamknelam oczy, by nie widziec, jak sie w nie wpatruje. Pare chwil pozniej leciutko rozchylilam jedno.
– Czas minal – oswiadczyl Patch.
Unioslam troche nadgarstek, by mi zbadal tetno. Ujal mnie za dlon. Ramie gwaltownie ogarnela fala zaru i scisnelo mnie w zoladku.
– Tetno pacjenta podnioslo sie przy dotyku – powiedzial.
– Nie zapisuj tego – zamiast oburzenia wyszlo to tak, jakbym hamowala usmiech.
– Trener wymaga od nas skrupulatnosci.
– O co ci chodzi? – zapytalam.
Nasze oczy sie spotkaly. Widac bylo, ze w duchu sie usmiecha.
– Oprocz, no wiesz, tego – dodalam.
Po lekcjach poszlam na umowione spotkanie do gabinetu pani Greene. Po sesji doktor Hendrickson zawsze zostawial drzwi szeroko otwarte, zapraszajac w ten sposob do siebie uczniow. Ilekroc ostatnio przechodzilam ten odcinek korytarza, drzwi byly zamkniete. Jej ukryty komunikat brzmial wiec „nie przeszkadzac'.
– Nora – powiedziala, otwierajac drzwi, kiedy zapukalam – wejdz, prosze. Usiadz.
Tym razem w gabinecie wszystko bylo rozpakowane. Pani Greene go udekorowala. Postawila jeszcze kilka roslin w doniczkach, a nad jej biurkiem wisialy w rzedzie botaniczne litografie w ramkach.