kierunku plazy. Slonce zawedrowalo juz wysoko, ale pora byla wczesna, piasek jeszcze nie zdazyl sie nagrzac. Z chatek rybackich dochodzily wesole glosy dzieci.
Na piasku Sara znalazla muszle o najrozniejszych ksztaltach, jedne skrecone jak spirale, inne gladkie, wyplukane przez wode. Wyszukala kilka spiralnych i kilka plaskich z ciekawymi wzorkami.
Daleko na oceanie sunely w kierunku rybackich lowisk setki katamaranow z czerwonymi zaglami.
Spacerowala dalej wzdluz plazy, robiac co chwila w myslach zaklady, czy fale obmyja jej bose stopy.
Podszedl do niej ten sam straznik, ktorego spotkali ubieglego wieczoru. Mial na sobie bardzo ladny mundur.
– Dzien dobry pani – przywital ja – Wczesnie dzis pani wstala.
– Tak. To moj pierwszy dzien w Sri Lance. Wszystko wydaje mi sie takie nowe i ekscytujace.
Widac bylo, ze straznik po dlugim nocnym dyzurze ma ochote pogawedzic. Zadawala mu wiec wiele pytan i uzyskala sporo ciekawych informacji o kraju, zwierzetach, roslinach. Ale najchetniej straznik opowiadal o sobie, o tym, ze marzy o wyjezdzie za granice i zarobieniu pieniedzy. Byl to prosty, ale niezwykle otwarty czlowiek. Jesli wszyscy jego rodacy sa do niego podobni, pomyslala Sara, chetnie bym sie z nimi zaprzyjaznila.
Rozmowa tak ja pochlonela, ze calkiem zapomniala o falach, wiec kiedy niespodziewanie pojawila sie wieksza, spryskujac jej nogi az po rabek sukienki, krzyknela w poplochu.
Syngalez parsknal smiechem.
Sara zdumiala sie, ze woda jest az tak ciepla, i natychmiast zatesknila za kapiela.
Kiedy straznika odwolano do innych obowiazkow, Sara powedrowala dalej plaza, nie opuszczajac jednak terenu nalezacego do hotelu.
W pewnym momencie dostrzegla chlopca o jasnych wlosach i tak samo jasnej cerze. Szedl powoli, mocno pochylony, wyraznie czegos szukajac. Od czasu do czasu podnosil z piasku jakies znalezisko.
Sara czula sie osamotniona, wiec postanowila do niego zagadac.
– Czy ty tez szukasz muszli? – spytala.
Spojrzal na nia z usmiechem. Byl bardzo ladny, mogl miec okolo siedemnastu lat.
– Tak, w ogole zbieram muszle – odparl po szwedzku Z entuzjazmem w glosie. – To dla mnie swietna okazja. Sri Lanka nalezy do krajow najbardziej znanych z rzadkich i pieknych muszli.
Sara pokazala mu znalezione przez siebie skarby.
– Na pewno masz juz te wszystkie? – zapytala przepraszajaco, ale z nadzieja, ze moze natknela sie na cos szczegolnego.
– Niestety, tak – odrzekl chlopiec z zalem. – Ale ta jest bardzo ladna. Piramida. Te musisz zachowac.
Powedrowali razem wzdluz brzegu, wypatrujac ciekawych okazow wsrod setek skorupek, ktore ocean wyrzucil na brzeg w ciagu ostatniej nocy. Byla dumna, gdy znalazla kolejna przepiekna muszle, ktora chlopak wyraznie sie zachwycil.
– Dlaczego sama nie zaczniesz zbierac? – dziwil sie. – Nie musisz robic tego tak systematycznie jak ja, ale chocby dla przyjemnosci.
Pokiwala glowa.
– Chyba sie zdecyduje. Bedziesz mogl mi co nieco pomoc.
W tej samej chwili jakas wysoka postac przeslonila im slonce. Sara drgnela. Coz za atrakcyjny mezczyzna, pomyslala i nagle zorientowala sie, ze to przeciez komisarz Elden we wlasnej osobie.
– Witaj! – zawolala, zeby ukryc zmieszanie. – To jest Lasse, ktory mieszka w Sztokholmie. Szukamy muszli, Lasse jest pilnym zbieraczem.
– Zauwazylem – odparl i skinal na przywitanie glowa. Calkiem niespodziewanie musnal reka wlosy Sary, ale wygladalo to tak, jakby chcial tym gestem wyrazic niezadowolenie.
– Sluchaj, moja panno. Ja tez nie zyczylbym sobie, zeby omijaly mnie ciekawe wydarzenia.
– Przepraszam cie, ale sadzilam, ze jestes zmeczony. Nie odpowiedzial, sprawial wrazenie, ze z trudem panuje nad soba.
– Moze pojdziemy na sniadanie, Saro? – spytal i zaraz potem dodal: – Nie mam nic przeciwko nawiazywaniu przez ciebie znajomosci, ale chyba nie zwierzasz sie nikomu ze szczegolow naszej wyprawy?
– Oczywiscie, ze nie. Nawet nie probowalam uzyskac jakichkolwiek informacji. Pod numerem siodmym zaslony jeszcze zaciagniete.
– W kazdym razie rannym ptaszkiem to on nie jest. Zatrzymal sie i spojrzal w kierunku morza.
– Prawda, ze te katamarany sa przesliczne?
– Tak… Sa nieopisanie piekne.
Na twarz Alfreda znow wrocil wyraz napiecia. Po chwili poszli ku hotelowi.
Sala jadalna byla prawie pusta. Mlody kelner, ktorego mieli okazje poznac poprzedniego wieczoru, skierowal sie ku nim z rozpromieniona twarza, tak jakby rozpoznal starych przyjaciol. Sara odpowiedziala mu usmiechem. Podano kontynentalne sniadanie z tostami, kawa i owocami. Sara nie oparla sie egzotycznej papai, ale okazalo sie, ze smakowala zupelnie jak norweski melon. Elden skusil sie na ananasa.
Nie mogla dluzej zniesc milczenia, wiec zapytala:
– Co z toba? Wydajesz sie dzis taki poirytowany, a przeciez mielismy podawac sie za pare przebywajaca na urlopie?
Popatrzyl zaklopotany i zasmial sie, o ile te nie wyrazajace radosci dzwieki mozna bylo nazwac smiechem.,. – Popelniam wciaz te bledy, o ktore sam mam do ciebie pretensje.
– Tego juz zupelnie nie rozumiem.
Nachylil sie nad nia. Z bliska jego szare oczy wydawaly sie fascynujace, zwlaszcza kiedy sie ozywial.
– Saro, usmiechasz sie tak spontanicznie, zupelnie jak male dziecko. To ci dodaje uroku. Tylko ze usmiechem obdarowujesz wszystkich innych, a kiedy odwracasz sie do mnie, twoja twarz nabiera lodowatego wyrazu. Nie wyobrazaj sobie, ze to zazdrosc, ale, tak jak mowisz, staramy sie odgrywac role jako tako udanego malzenstwa. Mozesz chyba zdobyc sie od czasu do czasu na troche pogodniejsza minke.
– Alez ja probowalam w czasie calej podrozy – starala sie odeprzec atak – ale mi nie pozwoliles. A przeciez sam wiesz, ze nie mozna nikogo zmusic do tego, by zachowywal sie naturalnie.
Zamyslil sie na chwile, a kaciki ust zadrzaly mu ledwie dostrzegalnie. Kiedy znowu na nia spojrzal, w jego oczach pojawil sie wreszcie blysk rozbawienia.
– Chyba oboje zupelnie nie potrafimy zapanowac nad demonstrowaniem niecheci wobec calej tej wyprawy. Nie sadzilem, ze moje postepowanie cie deprymuje. Wierz mi, ze nigdy przedtem nie znalazlem sie w takiej sytuacji, wiec nie bardzo wiem, jak mam sie zachowac.
Polozyla swoja dlon na jego dloni w pojednawczym gescie.
– Ani ja. Potraktujmy to wiec jako dobry poczatek kolejnej proby.
Zgodzil sie z nia jakby z odrobina wahania, moze dodajac w duchu: „W porzadku, ale bez przesady”. W koncu pokiwal glowa.
– Co teraz bedziemy robic? – zapytala ochoczo.
– Troche sie rozejrzymy i zapoznamy z otoczeniem. Ale najpierw porozmawiamy z przewodnikiem.
Sara wstala.
– Musze na chwilke skoczyc do pokoju i zmienic buty, wiec spotkamy sie w recepcji. Czy masz klucze?
Zabrzmialo to zbyt familiarnie i chyba tak wlasnie odebral to Alfred, bo na jego twarzy znow pojawil sie wyraz napiecia. Zaraz jednak przytaknal spokojnie i wreczyl jej klucze.
W drodze powrotnej Sara wpadla na pewien pomysl. Zebrala wlosy wysoko w konski ogon, nalozyla ciemne okulary i slomkowy kapelusz z szerokim rondem. Potem podbiegla schodami w gore, pokonala caly korytarz az do nastepnych schodow i zatrzymala sie, gdyz stad miala dobry widok na pokoj z numerem siodmym. Nie mogla budzic niczyjego zdziwienia, bo goscie hotelowi czesto czekali na schodach na spozniajacego sie partnera.
Na korytarzu panowala zupelna cisza, ktora tylko czasem z lekka zaklocaly ciche kroki pokojowych. Sara zdala sobie sprawe z bezcelowosci oczekiwania, bo nie miala pojecia, jak dlugo bedzie zmuszona tak stac, az ktos sie pojawi. W tej jednak chwili jedne z drzwi zostaly otwarte z impetem, zas z wnetrza pokoju do uszu Sary dobieglo kilka ostrych slow w jezyku szwedzkim. Na korytarz wyszedl mezczyzna w srednim wieku, tuz za nim malzonka, ktora nie przestawala mowic z gniewem: „…widzialam, jak zniknales z ta mlodka!”, a zaraz potem dorzucila kilka podobnych niedyskrecji dotyczacych niewatpliwie kulejacego malzenskiego pozycia.
W tym momencie otworzyly sie drzwi siodemki i wyjrzal z nich mezczyzna zwabiony rodzinna klotnia. Sara ukryla sie za filarem, podczas gdy mieszkaniec siodemki puszczal dymek z papierosa, obserwujac oddalajaca sie