– To proste. Musisz tylko wiedziec, jak nimi manipulowac.
– OK. Jak?
– Trzymaj sie blisko mnie, to sie nauczysz.
Szli obok siebie, pchajac rowery. Wiedzieli, ze zostalo jeszcze duzo do powiedzenia.
Mijali wlasnie zywoplot z oleandrow. Kwiaty swiecily fosforyzujace w zapadajacym mroku i Colin wciagnal w nozdrza ich zapach.
Owoce oleandra zawieraly jedna z najbardziej znanych trujacych substancji. Colin ogladal kiedys stary film, w ktorym psychopata zamordowal tuzin osob za pomoca trucizny, jaka sporzadzil z tej rosliny. Nie pamietal tytulu. Byl to naprawde idiotyczny film, jeszcze gorszy niz
Gdy dochodzili do kolejnej przecznicy, Colin spytal”
– Zazywales kiedykolwiek narkotyki?
– Raz.
– Co to bylo?
– Hasz. Przez rurke.
– Podobalo ci sie?
– Raz wystarczy. A ty?
– Nie – powiedzial Colin. – Boje sie narkotykow.
– A wiesz dlaczego?
– Bo mozna umrzec.
– Nie boisz sie umierania.
– Nie?
– Nie bardzo.
– Smierc mnie przeraza.
– Nie – upieral sie Roy. – Jestes taki jak ja, dokladnie taki sam. Boisz sie narkotykow, poniewaz wiesz, ze gdybys je zazyl, nie panowalbys nad swoim postepowaniem. Nie mozesz zniesc mysli o utracie kontroli nad samym soba.
– No, jest to na pewno jeden z powodow.
Roy znizyl glos, jakby sie bal, ze ktos moze ich podsluchac. Zaczal mowic szybko, goraczkowo pragnac wyrzucic z siebie slowa, ktore niemal zlewaly sie ze soba.
– Musisz byc czujny, ostrozny, uwazny. Zawsze patrz przez ramie. Zawsze na siebie uwazaj. Nie pozwol, by czujnosc opuscila cie choc na sekunde. Sa ludzie, ktorzy wykorzystaja chwile twojej nieuwagi. Swiat jest pelen takich ludzi. Prawie kazdy napotkany czlowiek jest wlasnie taki. Jestesmy zwierzetami w dzungli i musimy byc przygotowani na walke, jesli chcemy przezyc.
Roy prowadzil swoj rower z glowa wysunieta do przodu, z zacisnietymi kurczowo dlonmi na kierownicy, napinajac miesnie szyi, jakby spodziewal sie silnego ciosu w tyl glowy. Nawet w gasnacym, purpurowobursztynowym swietle poznego wieczoru na jego czole i gornej wardze mozna bylo dostrzec swieze kropelki potu – wygladaly jak ciemno polyskujace klejnoty.
– Nie mozesz ufac nikomu, nikomu. Nawet ludzie, o ktorych myslisz, ze naprawde cie lubia, obroca sie przeciwko tobie predzej, niz przypuszczasz. Nawet przyjaciele. A ci, ktorzy zapewniaja cie o swojej milosci, sa najgorsi, najbardziej niebezpieczni, najmniej godni zaufania. – Oddychal z coraz wiekszym wysilkiem, mowiac coraz szybciej. – Nie zauwazysz, gdy skocza ci do gardla, jak tylko beda mieli okazje. Musisz zawsze pamietac, ze czekaja na sposobnosc, by cie dostac. Milosc to sztuczka. Zaslona. Sposob, by uspic twoja czujnosc. Nigdy jej nie trac. Nigdy. – Zerknal na Colina, a w jego oczach czaila sie dzikosc.
– Sadzisz, ze zwrocilbym sie przeciwko tobie, opowiadal o tobie klamstwa, skarzyl na ciebie twoim rodzicom i robil inne takie rzeczy? – spytal Colin.
– A robilbys?
– Oczywiscie, ze nie.
– Nawet gdybys mial petle na szyi, a jedynym ratunkiem byloby doniesc na mnie?
– Nawet wtedy.
– A co bys zrobil, gdybym byl groznym przestepca, a gliny bylyby na moim tropie i przyszly do ciebie, by zadac ci mnostwo pytan?
– Nie donioslbym na ciebie.
– Mam nadzieje.
– Mozesz mi zaufac.
– Mam nadzieje. Naprawde mam nadzieje.
– Nie musisz miec nadziei. Powinienes wiedziec.
– Musze byc ostrozny.
– A czy ja musze byc ostrozny, jesli chodzi o ciebie?
Roy nie odezwal sie.
– Czy powinienem byc ostrozny? – Colin powtorzyl pytanie.
– Moze. Owszem, moze powinienes. Kiedy powiedzialem, ze jestesmy wszyscy zwierzetami – myslalem takze o sobie.
W oczach Roya bylo tyle bolu i rozpaczy, ze Colin musial odwrocic wzrok.
Nie wiedzial, co sklonilo przyjaciela do tych zwierzen, ale nie chcial dluzej o nic pytac. Obawial sie, ze doprowadzi to do klotni i ze Roy nie bedzie chcial go wiecej widziec. A Colin rozpaczliwie pragnal przyjazni Roya – na zawsze, do konca zycia. Gdyby doprowadzil do zerwania tej znajomosci, nigdy nie mialby juz szansy, by miec takiego przyjaciela. Byl o tym przekonany. Znow musialby pograzyc sie w samotnosci, a teraz, gdy juz doswiadczyl akceptacji, braterstwa i zainteresowania, powrot do samotnosci wydawal mu sie niemozliwy.
Szli przez chwile w milczeniu. Mineli ruchliwa przecznice, przechodzac pod baldachimem debowych galezi i zaczeli pokonywac nastepny odcinek alejki.
Colin stwierdzil z ulga, ze niezwykle napiecie, ktore upodabnialo Roya do rozdraznionego weza, zaczyna ustepowac – wyprostowal sie i rozluznil dlonie, a jego oddech nie przypominal juz oddechu konia po dlugodystansowym biegu.
Colin troche wiedzial o wyscigach. Ojciec zabral go kilka razy na gonitwy, majac nadzieje, ze wysokosc stawek i meski charakter tego sportu zrobia na chlopcu wrazenie. Ale Colin zachwycal sie wdziekiem koni i mowil o nich jak o tancerzach. Ojcu to sie nie spodobalo i od tego czasu chodzil na wyscigi sam.
Dotarli do kolejnego skrzyzowania, skrecili w lewo, opuszczajac alejke, i dalej pchali swoje rowery po chodniku zarosnietym bluszczem.
Tynkowane, podobne do siebie domy staly w rzedach po obu stronach ulicy, skrywajac sie pod oslona palm. Okolone oleandrami i dracena, rozami, kaktusami, ostrokrzewem, paprociami i poinsecja – brzydkie budynki, ktore uczynilo eleganckimi naturalne piekno bujnej kalifornijskiej roslinnosci.
Wreszcie Roy odezwal sie”
– Pamietasz, jak ci powiedzialem, ze facet musi czasem robic to, co chce jego kumpel, choc on sam moze nie miec na to ochoty?
– Pamietam.
– To prawdziwy test przyjazni. Zgadzasz sie?
– Tak mi sie wydaje.
– Rany boskie, czy nie mozesz chociaz raz miec ustalonej opinii na jakis temat? Nigdy nie mowisz „tak” lub „nie”. Zawsze tylko ci sie „wydaje”.
Niemile dotkniety, Colin powiedzial”
– W porzadku. Sadze, ze jest to prawdziwy test przyjazni. Zgadzam sie z toba.
– No dobrze, a co bys zrobil, gdybym powiedzial, ze chce cos zabic dla zabawy i potrzebuje twojej pomocy?
– Kota na przyklad?
– Kota juz zabilem.
– Owszem. Pisali o tym we wszystkich gazetach.
– Zabilem. W klatce. Tak jak ci mowilem.
– Nie moge w to uwierzyc.