przelykala. Wygladala tak delikatnie i wdziecznie.

– Sluchaj, kapitanie, czy poradzisz sobie z kolacja dzis wieczorem?

– Nie zjesz w domu? – spytal.

– Jest jeszcze spory ruch w galerii. Nie moge zostawic Pauli samej. Wrocilam do domu troche sie odswiezyc. I musze za dwadziescia minut wrocic do tego kieratu.

– Tylko raz jadlas kolacje w domu w zeszlym tygodniu – powiedzial.

– Wiem, kapitanie, i jest mi przykro. Ale staram sie zbudowac dla nas przyszlosc, dla ciebie i dla mnie. Rozumiesz, prawda?

– Chyba tak.

– Ten swiat jest okrutny, kochanie.

– Nie jestem glodny – powiedzial Colin. – Moge na ciebie poczekac.

– Widzisz, kochanie, nie wracam prosto do domu. Mark Thornberg zaprosil mnie na pozny obiad.

– Kto to jest Mark Thornberg?

– Artysta – powiedziala. – Wczoraj otworzylismy wystawe jego prac. Prawde mowiac, jedna trzecia tego, co sprzedajemy, to jego plotna. Chce go przekonac, by dal nam wylacznosc na wystawianie swoich obrazow.

– Dokad cie zabiera na ten obiad?

– Do Little Italy, jak mi sie zdaje.

– O rany, swietne miejsce! – powiedzial Colin, pochylajac sie do przodu. – Czy moge tez pojsc? Nie bede wam przeszkadzal. Nie musialabys nawet wracac po mnie do domu. Moglbym wskoczyc na rower i spotkac sie z wami juz na miejscu.

Zmarszczyla brwi i unikala jego wzroku.

– Przykro mi, kapitanie. To spotkanie tylko dla doroslych. Bedziemy omawiac interesy.

– Nie bedzie mi to przeszkadzac.

– Tobie moze nie, ale nam tak. Sluchaj, a moze bys tak poszedl do Charly’ego i zamowil sobie duzego hamburgera i ktorys z tych ekstragestych koktajli mlecznych, ktore trzeba jesc lyzeczka?

Opadl z powrotem na sofe, jak balon, z ktorego wypuszczono nagle powietrze.

– Nie rob kwasnej miny – powiedziala. – Nie do twarzy ci z tym. To dobre dla malych dzieci.

– Nie robie kwasnej miny – powiedzial. – Wszystko w porzadku.

– Charly? – nalegala.

– Chyba tak. Pewnie.

Skonczyla swoje martini i wziela torebke.

– Dam ci troche pieniedzy.

– Mam pieniadze.

– Wiec bedziesz mial wiecej. Jestem teraz kobieta interesu i odnioslam sukces. Stac mnie na ten wydatek.

Gdy wreczala mu pieciodolarowy banknot, powiedzial, ze to za duzo.

– Reszte wydaj na komiksy.

Pochylila sie, pocalowala go w czolo i wyszla, zeby sie odswiezyc i przebrac.

Siedzial w milczeniu przez kilka minut, patrzac na banknot. Wreszcie westchnal, wstal, wyjal portfel i schowal pieniadze.

6

Panstwo Bordenowie pozwolili Royowi pojsc z Colinem na kolacje. Chlopcy zjedli w barze u Charly’ego, rozkoszujac sie niezrownanym aromatem wrzacego oleju i cebuli. Colin zaplacil rachunek.

Potem udali sie do Pinball Pit. Byl to salon gier i glowne miejsce spotkan mlodych ludzi w Santa Leona. W piatkowy wieczor przez salon przewalal sie tlum mlodziezy, grajacej w bilard i toczacej elektroniczne bitwy na automatach.

Przynajmniej polowa z obecnych znala Roya. Wolali do niego a on im odpowiadal.

– Sie masz, Roy!

– Sie masz, Pete.

– Hej, Roy.

– Co powiedziales, Walt?

– Roy, Roy, Roy, tutaj!

Chcieli z nim pograc, opowiedziec dowcip albo po prostu porozmawiac. Przystawal gdzieniegdzie na minute lub dwie ale gral tylko z Colinem.

Zmierzyli sie przy dwuosobowym bilardzie, ozdobionym wizerunkiem piersiastej, dlugonogiej dziewczyny w skapym bikini, Roy wybral wlasnie ten automat, a nie maszyne z piratami potworami czy przybyszami z kosmosu. Colin staral sie panowac nad rumiencem.

Na ogol nie lubil takich tanich, brudnych miejsc jak to i unikal ich. Gdy kilka razy odwazyl sie odwiedzic podobna spelune, gwar tam panujacy wydawal mu sie nie do zniesienia. Odglosy wydawane przez elektronicznych zawodnikow i wojownikow walczacych z robotami – bip – bip – bip, pong – pong – pong, bum – bum – bum, lup – lup – luuuuuuup – mieszaly sie ze smiechem, piskami dziewczyn i zbyt glosnymi rozmowami. Atakowany przez bezustanny lomot, doznawal uczucia klaustrofobii. Zawsze czul sie jak przybysz z obcego swiata, uwieziony na zacofanej planecie, wsrod tlumu wrogich, wrzeszczacych, jazgoczacych barbarzyncow.

Ale tego wieczoru bylo inaczej. Cieszyl sie kazda minuta spedzona w tym miejscu i dobrze wiedzial, dlaczego tak jest. To dzieki Royowi nie byl juz przestraszonym gosciem z kosmosu – byl u siebie.

Roy, ze swoimi gestymi, plowymi wlosami, niebieskimi oczami, muskulami i spokojna pewnoscia siebie, przyciagal dziewczyny. Trzy z nich – Kathy, Laurie i Janet zebraly sie wokol automatu, zeby popatrzec na gre. Wszystkie byly ponadprzecietne: sprezyste, opalone, pelne zycia nastolatki, ubrane w szorty i skape podkoszulki. Wszystkie mialy lsniace wlosy, nieskazitelna kalifornijska cere, paczkujace piersi i szczuple nogi.

Roy najwyrazniej faworyzowal Laurie, podczas gdy Kathy i Janet przejawialy cos wiecej niz tylko chwilowe zainteresowanie Colinem. Nie sadzil, by przyciagala je wylacznie jego osoba. Wlasciwie byl tego pewien. Nie mial zludzen. Predzej by slonce wzeszlo na zachodzie, dzieciom wyrosly brody, a uczciwego czlowieka wybrano na prezydenta, niz takie dziewczyny szalalyby na jego widok. Flirtowaly z nim, poniewaz byl przyjacielem Roya, albo dlatego, ze byly zazdrosne o Laurie i chcialy, by Roy byl zazdrosny o nie. Bez wzgledu na to, czym sie kierowaly, zadawaly Colinowi wciaz nowe pytania, probowaly go rozruszac, smialy sie z jego zartow, wiwatowaly, gdy wygrywal. Do tej pory dziewczyny nigdy nie marnowaly na niego czasu. Tak naprawde, nie dbal o to, jakie sa motywy Kathy i Janet; upajal sie ich zainteresowaniem i modlil sie, by bylo tak zawsze. Wiedzial, ze mocno sie rumieni, ale nienaturalne pomaranczowe swiatlo salonu stanowilo dobra oslone.

Wyszli po czterdziestu minutach, zegnani chorem pozdrowien: na razie, Roy, baw sie dobrze, Roy, do zobaczenia, Roy. Wygladalo na to, ze Roy chce pozbyc sie ich wszystkich, nie wylaczajac Kathy, Laurie i Janet.

Colin wychodzil z salonu niechetnie.

Wieczorne powietrze na zewnatrz bylo lagodne. Lekka bryza niosla ze soba ledwie wyczuwalny zapach morza.

Zmierzchalo. Santa Leona bylo pograzone w gestym zoltym polmroku, podobnym do tego, ktory Roy wczesniej wyczarowal nad miniaturowym swiatem w garazu Bordenow.

Ich rowery znajdowaly sie na parkingu za salonem, przyczepione lancuchami do stojaka.

Schylajac sie i odczepiajac rower, Roy spytal”

– Podobalo ci sie?

– Owszem.

– Wiedzialem, ze ci sie spodoba.

– Duzo czasu tam spedzasz?

– Nie. Niezbyt duzo.

– Wydawalo mi sie, ze jestes stalym bywalcem.

Roy wyprostowal sie i wysunal rower ze stojaka.

Вы читаете Glos Nocy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату