orgazm. Byl niezdarnym, nieudolnym i egoistycznym partnerem. Mimo to pozwolila, by dotykal jej praktycznie kazdego wieczoru. Z tego zwiazku nie miala wcale, albo bardzo niewiele przyjemnosci, ale pozwalala, by wykorzystywal ja, gdy tylko mial ochote. Dlaczego? Dlaczego?
Nie byla zla dziewczyna. W glebi serca nie byla zbuntowana ani zepsuta. Nawet kiedy Jeny sie z nia kochal, nienawidzila samej siebie za to, ze jest taka latwa. Kochajac sie z chlopakiem w zaparkowanym samochodzie czula sie nieswojo; zaklopotana i zazenowana, jakby udawala kogos, kim nie jest.
A przeciez byla ambitna. Planowala pojsc do Royal City Junior College, a potem do Hio State, na wydzial sztuk pieknych. Chciala pracowac jako grafik reklamowy, a wolny czas – wieczory i weekendy poswiecic wlasnej tworczosci. Gdyby okazalo sie, ze ma prawdziwy talent i jest w stanie wyzyc z malowania, porzuci codzienna prace i zajmie sie tworzeniem wspanialych obrazow, ktore beda wystawiane na sprzedaz w galeriach. Zamierzala prowadzic udane, ciekawe zycie.
Ale teraz byla w ciazy. Jej marzenia obrocily sie w niwecz. Moze nie zaslugiwala na szczescie? Moze istotnie w glebi serca byla zla, przezarta do cna zgnilizna?
Czy dobra dziewczyna rozklada nogi na tylnym siedzeniu samochodu swojego chlopaka, aby pieprzyc sie z nim prawie kazdego wieczoru? Czy dobra dziewczyna zachodzi w ciaze bedac jeszcze w liceum?
Mroczne minuty nocy rozwijaly sie jak czarna nic, podobnie jak mysli Amy – ponure, pogmatwane i niepokojace. Nie wiedziala, co ma sadzic o sobie – nie potrafila zdecydowac, czy w rzeczywistosci jest dobra, czy raczej zla.
Znowu uslyszala w myslach glos matki:
MASZ W SOBIE MROK. TKWI W TOBIE COS ZLEGO I MUSISZ Z TYM STALE WALCZYC.
Nagle Amy przyszlo do glowy, ze jej zachowanie, wszystko, co uczynila bylo proba zrobienia na zlosc matce.
Ta mysl nie dawala jej spokoju.
Rzucila polglosem w ciemnosc:
– Czy pozwolilam Jerry'emu, aby zrobil mi dziecko, bo wiedzialam, ze to wstrzasnie mama? Czy niszcze wlasna przyszlosc tylko po to, by dopiec tej jedzy? – Tylko ona znala odpowiedz na to pytanie. Bedzie musiala wejrzec w glab siebie.
Lezala w lozku przykryta kocem, rozmyslajac.
Na zewnatrz wiatr kolysal koronami rozlozystych klonow. W oddali rozlegl sie przeciagly gwizd przejezdzajacego pociagu. Skrzypnely otwierane drzwi, a deski pod dywanem zaskrzypialy, kiedy ktos wszedl do pokoju.
Halas obudzil Joeya Harpera. Otworzyl oczy i spojrzal na budzik widoczny w slabym blasku nocnej lampki. Dwunasta trzydziesci szesc.
Spal tylko poltorej godziny, ale nie czul sie oszolomiony ani otepialy. Umysl mial jasny i czujny, bo przewidzial, jaka bedzie reakcja Amy na tarantule w lozku. Ustawil budzik na pierwsza, spodziewajac sie, ze wlasnie o tej porze Amy wroci do domu. Najwyrazniej wrocila wczesniej. Kroki. Miekkie, zblizajace sie, jakby ktos sie skradal. Joey zesztywnial pod kocem, ale w dalszym ciagu udawal, ze spi.
Kroki ucichly; ktos stanal przy lozku.
Joey poczul, jak narasta w nim chichot. Przygryzl jezyk, aby powstrzymac smiech. Wyczul, jak nachyla sie ku niemu. Byla juz oddalona zaledwie o kilka cali. Zamierzal odczekac jeszcze kilka sekund, a potem, kiedy wyciagnie rece, aby zaczac go laskotac krzyknie: Buu! – prosto w twarz siostry, aby ja wystraszyc.
Nie otwieral oczu, oddech mial plytki i rowny; miarowo odliczal sekundy…
Mial wlasnie krzyknac, kiedy uswiadomil sobie, ze osoba pochylajaca sie nad nim wcale nie byla Amy. Poczul oddech przesycony kwasna wonia alkoholu i jego serce zabilo szybciej.
Nieswiadoma, ze Joey nie spi, matka odezwala sie spiewnie:
– Slodziutki, slodziutki. Kochany maly Joey. Malenki anioleczek. Slodziutki bezcenny malenki cherubinek. – Miala dziwny glos. Mowila cichym, lecz chrapliwym i melodyjnym szeptem; slowa wydawaly sie odrobine znieksztalcone.
Joey pragnal, aby sobie poszla. Byla mocno pijana, bardziej niz zazwyczaj. Juz wielokrotnie w tym stanie wchodzila noca do jego pokoju. Mowila do niego, myslac, ze chlopiec spi. Zapewne niejednokrotnie rzeczywiscie tak bylo. Joey wiedzial, co sie teraz stanie. Wiedzial, co jego matka powie i zrobi i bal sie tego. Byl smiertelnie przerazony.
– Aniolek. Wygladasz jak maly spiacy aniolek, cherubinek, lezysz tam taki niewinny, taki kochany i slodki.
Nachylila sie jeszcze bardziej, omiatajac jego twarz cuchnacym oddechem.
– Ale jaki jestes w srodku, aniolku? Czy caly jestes dobry, slodki i czysty? PRZESTAN, PRZESTAN, PRZESTAN – pomyslal Joey. Prosze, nie rob tego wiecej, mamo. Odejdz. Wyjdz stad. PROSZE.
Ale nie odezwal sie do niej, nawet nie drgnal. Nie chcial, aby zorientowala sie, ze nie spi; kiedy byla w takim stanie, naprawde sie jej obawial.
– Wydajesz sie taki czysty – powiedziala; jej ochryply od alkoholu glos stal sie lagodniejszy, ale i bardziej belkotliwy.
– Lecz kto wie… moze twoja anielska buzia jest tylko przykrywka… maska. Moze tylko grasz przede mna. Czy tak wlasnie jest, aniolku? Moze… pod nia… jestes taki sam jak tamten. Jest tak, cherubinku? Czy pod ta slodka buzia jestes taki jak tamten potwor, istota, ktora on nazywal Victorem?
Joey nie mial pojecia, o czym mowila za kazdym razem, kiedy zakradala sie tu nocami po pijanemu i mamrotala don belkotliwie. Kim byl Victor?
– Skoro juz wydalam na swiat jednego takiego, czemu nie mialabym urodzic nastepnego? – powiedziala polglosem, a Joey odniosl wrazenie, ze jest czyms zaniepokojona.
– Moze tym razem… potwor czai sie WEWNATRZ. W umysle. Potwor WEWNATRZ… ukrywajacy sie w normalnym ciele… pod piekna, niewinna twarzyczka… czekajacy, aby sie ujawnic, kiedy nikt nie bedzie patrzyl. Po prostu czekajacy cierpliwie. Oboje – ty i Amy. I co wy na to? Wilki w owczych skorach. To mozliwe. Pewnie, ze mozliwe. A jezeli tak, to co? Wlasnie, co? Kiedy to sie stanie? Kiedy to COS sie ujawni? Czy moge odwrocic sie od ciebie plecami, moj sliczny, maly aniolku? Czy kiedykolwiek bede bezpieczna? Jezu, Jezu, dopomoz mi. Wspomoz mnie, Matko Boza. Nigdy nie powinnam miec dzieci. Nie po tym pierwszym. Nigdy nie moge byc pewna, co wlasciwie stworzylam. Nigdy. A co, jesli…
Jezyk i wargi, odretwiale od alkoholu, z kazda chwila coraz trudniej formulowaly kolejne slowa, a kiedy jeszcze bardziej znizyla glos, Joey z trudem mogl doslyszec, co mowila, chociaz jej twarz znajdowala sie zaledwie pare cali od niego.
– A co, jesli… ktoregos dnia… bede… musiala cie zabic… aniolku? Kolejne slowa byly coraz cichsze i coraz mniej wyrazne:
– Co, jesli… bede musiala… zabic cie… tak… jak musialam… zabic tamtego?
Zaczela cichutko poplakiwac.
Nagle Joeya przeszyl lodowaty dreszcz, ktory zmrozil go do szpiku kosci. Zaniepokoil sie, ze to nagle drzenie spowoduje poruszenie koca i przy-kuje uwage matki. Bal sie, zeby sie nie zorientowala, ze uslyszal kazde wypowiedziane przez nia slowo,
Wreszcie troche sie uspokoila. Przestala pochlipywac.
Joey byl pewien, ze slyszala glosne bicie jego serca.
Czul sie dziwnie. Bal sie matki, a jednoczesnie bylo mu jej zal. Chcialby ja objac i powiedziec, ze wszystko bedzie w porzadku, ale brakowalo mu odwagi.
Wreszcie po minucie lub dwoch, ktore zdawaly sie dlugimi godzinami, wyszla z sypialni, delikatnie zamykajac za soba drzwi.
Przykryty kocem Joey skulil sie w pozycji embrionalnej.
Co to wszystko mialo oznaczac? O czym ona mowila? Czy to tylko dlatego, ze sie upila? A moze byla szalona?
Pomimo przerazenia Joey zawstydzil sie, ze pomyslal w ten sposob o swojej matce.
W glebi serca cieszyl sie, ze mrok pokoju rozjasniala blada, slaba poswiata nocnej lampki. Nie chcial byc teraz sam wsrod zupelnych ciemnosci.