Amy zmusila sie, by uniesc wzrok, spojrzec na matke i usmiechnac sie.
– Mamo, przeciez ja juz mam male stypendium na przyszly rok. Jesli bede pracowac dostatecznie ciezko, prawdopodobnie uda mi sie zdobyc stypendium na kazdy nastepny rok, nawet jesli nie beda to zbyt duze pieniadze. Podczas wakacji i w weekendy bede pracowac, a wtedy pieniadze w banku powinny mi w zupelnosci wystarczyc. Zanim znajde sie na uniwersytecie Ohio, nie bede musiala prosic ciebie ani taty o pomoc, nawet nie bedziecie musieli przysylac mi pieniedzy na zycie. Moge wybrac teraz te cztery setki, mamo, stac mnie na to. Moge sobie na to pozwolic.
– Nie – powiedziala mama. – I nie mysl sobie, ze uda ci sie wybrac te pieniadze z banku bez mojej wiedzy. Na koncie obok twojego widnieje rowniez moje imie. Nie zapominaj, ze wciaz jeszcze jestes nieletnia. Dopoki moge, zamierzam bronic cie przed soba sama. Nie pozwole ci wydawac pieniedzy przeznaczonych na college na modne nowe ciuchy, ktorych nie potrzebujesz, albo jakas glupia blyskotke, ktora zauwazylas na sklepowej wystawie.
– Nie potrzebuje tych pieniedzy na nowe rzeczy, mamo.
– Niewazne. Nie pozwole, zebys…
– Ani na glupawe blyskotki…
– Nie obchodzi mnie, z jakiego glupiego powodu…
– Tylko na aborcje – dokonczyla Amy.
Matka spojrzala na nia wytrzeszczajac oczy. Spytala powoli:
– Na co?
Strach zadzialal jak zapalnik i Amy w mgnieniu oka wybuchnela potokiem slow.
– Mecza mnie poranne mdlosci, nie mialam ostatnio okresu, naprawde jestem w ciazy, wiem, ze jestem. To Jeny Galloway zrobil mi dziecko, ja tego nie chcialam, tak mi przykro, ze to sie stalo, naprawde mi przykro, nienawidze samej siebie, naprawde, ale musze sie poddac zabiegowi, po prostu musze, prosze, prosze, JA MUSZE to zrobic!
Twarz mamy nagle pobladla, stala sie biala jak plotno. Nawet jej usta byly kredowobiale.
– Mamo? Rozumiesz, ze ja nie moge miec tego dziecka? Po prostu nie moge go urodzic, mamo.
Mama zamknela oczy. Zakolysala sie i przez chwile wydawalo sie, jakby miala zemdlec.
– Wiem, ze zle zrobilam, mamo – powiedziala Amy i zaczela plakac. -Czuje sie zbrukana. Nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek poczuje sie czysta. Nienawidze siebie. I wiem, ze aborcja jest jeszcze gorszym grzechem niz to co zrobilam. Wiem o tym i obawiam sie o swoja dusze. Ale jeszcze bardziej lekam sie przyszlosci i urodzenia dziecka. Mam do przezycia swoje wlasne zycie, mamo. CHCE ZYC WLASNYM ZYCIEM! CHCE SIE NIM NACIESZYC! MAM SWOJE ZYCIE!
Oczy mamy otworzyly sie. Spojrzala na Amy i usilowala cos powiedziec, ale byla zbyt wstrzasnieta, aby wydobyc z siebie choc slowo. Jej usta poruszyly sie bezdzwiecznie.
– Mamo?
Tak szybko, ze Amy nawet tego nie zauwazyla, jej matka uniosla dlon i uderzyla ja w twarz. Raz. Drugi raz. Mocno.
Amy krzyknela z bolu i zdumienia, po czym uniosla reke, aby sie oslonic.
Matka chwycila ja za bluzke i szarpala, usilujac zmusic Amy do powstania. Proba sil trwala przez dluzsza chwile.
Krzeslo przewrocilo sie z trzaskiem.
Matka potrzasnela nia jak pekiem szmat.
Zaplakana, przerazona Amy wykrztusila: – Mamo, prosze, nie rob mi krzywdy! Wybacz mi, mamo. Prosze.
– Ty plugawa, zepsuta, niewdzieczna mala dziwko!
– Mamo…
– Jestes glupia, glupia, bezdennie glupia! – krzyknela jej matka, opryskujac ja slina goraca i piekaca niczym jad. – O niczym nie masz pojecia, ty mala puszczalska kretynko! Nie, wiesz co mogloby sie stac. Nie masz zielonego pojecia Nie wiesz, co moglabys urodzic. Po prostu NIE WIESZ!
Amy nie chciala i nie byla w stanie sie bronic. Mama popychala ja, ciagnela, potrzasala i szarpala; targala nia tak zaciekle, ze zeby dziewczyny szczekaly jak kastaniety i w pewnej chwili dal sie slyszec trzask pekajacej bluzki.
– Nie zdajesz sobie sprawy, co mogloby wyjsc z twego lona – rzucila ochryplym, oblakanym glosem matka. – Bog jeden wie, co by to bylo!
O czym ona mowi? – zastanawiala sie rozpaczliwie Amy. Zupelnie jakby slyszala klatwe Jerry'ego i uwierzyla, ze moze sie spelnic. Co sie tu dzieje? Co sie z nia dzialo?
Z sekundy na sekunde matka stawala sie coraz bardziej brutalna. Amy nigdy naprawde nie wierzyla, ze mama moglaby ja zabic. Wprawdzie powiedziala o tym Liz, ale bylo w tym sporo przesady. A w kazdym razie WTEDY sadzila, ze przesadza. Teraz jednak, kiedy matka w dalszym ciagu zlorzeczyla i potrzasala nia jak szmaciana lalka, Amy zaczela sie martwic, ze naprawde moze zrobic jej cos zlego. Sprobowala wyrwac sie z jej uscisku.
Bezskutecznie. Mama trzymala ja mocno.
Dwie kobiety zatoczyly sie w bok i z impetem uderzyly o stol. Prawie pusty kubek przewrocil sie, przeturlal dwa razy, spadl ze stolu, rozbryzgujac kropelki zimnej kawy, po czym rabnal o podloge i roztrzaskal sie na kawalki.
Matka przestala potrzasac Amy, ale wzrok nadal miala bledny i odrobine szalony.
– Modl sie – rzucila ostro. – Musimy sie modlic, aby sie okazalo, ze nie masz w sobie dziecka. Musimy sie modlic, aby to bylo pomylka.
Gwaltownie szarpnela Amy, zmuszajac ja, by upadla na kolana. Uklekly jedna obok drugiej na chlodnych plytkach. Mama zaczela sie glosno modlic trzymajac Amy za reke tak mocno, ze jej palce zdawaly sie przebijac cialo. Amy plakala i prosila, aby ja puscila, lecz mama ponownie ja spoliczkowala i zaczela blagac Najswietsza Dziewice o laske. A przeciez sama nie byla litosciwa, bo kiedy zobaczyla, ze Amy nie jest pochylona dostatecznie nisko, schwycila corke za kark i popchnela jej glowe ku plytkom – pchala ja coraz nizej i nizej, az Amy dotknela czolem zimnej posadzki, a nosem wilgotnej kaluzy rozlanej kawy. Choc powtarzala raz po raz: „Mamo, prosze, mamo, prosze'… Ellen jej nie sluchala, byla bowiem zajeta modlitwa. Modlila sie do kogo sie tylko dalo: Matki Bozej, Jezusa i Jozefa Opiekuna, Boga Ojca i Ducha Swietego a potem skierowala modly ku poszczegolnym swietym. Amy wciagnela powietrze i drobinki z fusow kawy wpadly jej do nosa; zaczela sie krztusic i prychac, ale matka wciskala jej twarz w podloge jeszcze mocniej niz dotychczas. Zaciskala stalowe palce na jej karku, jeczala i zawodzila, bijac przy tym wolna reka w podloge; miotala sie i dygotala w religijnym uniesieniu, proszac, blagajac i zebrzac o laske, laske dla siebie i dla jej krnabrnej corki. Plakala, wyla, szlochala i prosila, zachowujac sie jak fundamentalisci z kosciola nazaretanskiego; mama tak jak oni wymachiwala rekoma, mamroczac bez przerwy pod nosem, az w koncu jej modlitwa dobiegla konca i kobieta, zachrypnieta i wyczerpana, nagle opadla z sil.
Cisza, jaka teraz nastala, wydawala sie pelna napiecia i niepokoju – podobnego efektu nie moglby zapewnic nawet najglosniejszy grzmot.
Mama puscila kark Amy.
W pierwszej chwili dziewczyna pozostala w tej samej pozycji co dotychczas, przywierajac twarza do podlogi, ale po kilku sekundach uniosla glowe i zakolysala sie w tyl, kleczac.
Dlon Ellen scierpla po tak dlugim trzymaniu karku Amy w stalowym uscisku. Spojrzala na swoje wykrzywione jak szpony palce i zaczela rozmasowywac je zdrowa dlonia.
Oddychala ciezko.
Amy uniosla dlonie do twarzy, ocierajac z niej fusy z kawy i lzy. Nie potrafila opanowac drzenia.
Na zewnatrz chmury przeslonily slonce, a poranne swiatlo wpadajace przez kuchenne okna zafalowalo niczym woda w strumieniu, po czym przygaslo.
Zegar tykal glucho.
Dal Amy ta cisza byla przerazajaca niczym nie konczaca sie chwila pomiedzy jednym uderzeniem serca a drugim, gdy mimowolnie zastanawiasz sie, czy ow najwazniejszy miesien tkwiacy w twojej piersi nie przestanie nagle pracowac.
Kiedy w koncu matka sie odezwala, Amy drgnela gwaltownie, zaskoczona.
– Wstawaj – rzucila lodowato matka. – Idz na gore i umyj twarz. Uczesz sie.