wesolym miasteczku. Powinna byla opowiedziec mu o Conradzie i odrazajacej istocie, ktora wydala na swiat. Ale nie zrobila tego.
Byla slaba. Ukryla przed nim prawde. Obawiala sie, zeby jej nie znienawidzil i nie porzucil, gdyby dowiedzial sie o jej bledach z przeszlosci. Gdyby jednak powiedziala mu o wszystkim wtedy, na poczatku ich znajomosci, nie bylaby teraz w tak powaznych tarapatach.
Kilkakrotnie podczas ich malzenstwa malo brakowalo, by ujawnila mu swoje tajemnice. Kiedy mowil, ze chce miec duza rodzine, sto razy byla bliska wyznania: „Nie, Paul. Nie moge miec dzieci. Widzisz, mialam juz kiedys jedno i ono nie bylo zdrowe. Nie bylo normalne. Wlasciwie to nie byl czlowiek, ale COS. Jakis stwor. Chcial mnie zabic, wiec ja zabilam go pierwsza. Byc moze to okropne dziecko bylo w calosci produktem chorych genow mojego pierwszego meza. Moze nie bylo w tym mojej winy. Wole jednak nie ryzykowac. ' Wielokrotnie byla bliska wypowiedzenia na glos tego wyznania, ale nigdy tego nie uczynila – zawsze zdolala sie pohamowac, wierzac naiwnie, ze milosc jest w stanie przezwyciezyc wszystko.
Pozniej, kiedy byla w ciazy z Amy, prawie odchodzila od zmyslow ze zmartwienia i zgrozy. Dziecko urodzilo sie jednak normalne. Na pewien czas, na kilka blogoslawionych tygodni zdolala uspokoic trawiace ja watpliwosci -sprawil to widok pulchnego, rozowiutkiego, wesolego, zupelnie NORMALNEGO dziecka.
Niebawem jednak doszla do wniosku, ze nie wszystkie dziwolagi mialy deformacje fizyczne. Skaza, wada, potworna roznica sprawiajaca, ze byli inni niz normalni ludzie, mogla zawierac sie wylacznie w umysle.
Dziecko, ktore urodzila Conradowi, bylo nie tylko ulomne fizycznie. Bylo zle – wrecz emanowalo zlem, cuchnelo nim, bylo potworem w pelnym znaczeniu tego slowa. Czy istniala mozliwosc, ze jej drugie dziecko rowniez bylo nienormalne tak jak Victor, pomimo ze nie mialo zadnych widocznych wad fizycznych?
Byc moze robak zla zagniezdzil sie gleboko, w umysle dziecka i niewidoczny drazyl coraz dalej i dalej, czekajac na stosowna chwile, aby sie ujawnic.
Ta niepokojaca ewentualnosc byla niczym kwas. Przezerala
Bala sie, ze traci zmysly; przeciez dziecko moglo byc calkiem normalne, a upiorne wizje stanowily jedynie odzwierciedlenie lekow rodzacych sie w jej umysle. Czesto sie nad tym zastanawiala. Jednak za kazdym razem, kiedy zaczynala kwestionowac wlasna poczytalnosc, przypomniala sobie ow koszmarny pojedynek ze zlowrogim, krwiozerczym pomiotem Conrada i to ciagle zywe wspomnienie bez trudu przekonywalo ja, ze miala uzasadniony powod, aby sie bac i nigdy nie tracic czujnosci.
Czyz nie tak?
Przez siedem lat opierala sie pragnieniu Paula, by miec kolejne dziecko, ale mimo zabezpieczenia, ponownie zaszla w ciaze.
I znow przezyla dziewiec miesiecy piekla, zastanawiajac sie, jaka to dziwna istote nosi w swym lonie.
Joey rzecz jasna okazal sie normalnym chlopcem.
Zewnetrznie.
A wewnetrznie?
Zastanawiala sie. Obserwowala i czekala, obawiajac sie najgorszego. Po tylu latach Ellen nie byla pewna, co ma myslec o wlasnych dzieciach.
To nie bylo zycie, lecz koszmar.
Czasami byla z nich dumna i kochala je. Pragnela brac je w ramiona, sciskac i obsypywac pocalunkami. Czasami miala ochote obdarzyc te dzieci prawdziwa, jawna miloscia, ktorej skapila im do tej pory, ale po tylu latach hamowania uczuc i nieustannej podejrzliwosci stwierdzila, iz po prostu nie jest w stanie normalnie ich kochac.
Bywalo, ze wrecz plonela z milosci do Joeya i Amy, cierpiac niewyslowione katusze wywolane bolem tajonego uczucia. Wowczas nocami szlochala bezglosnie w poduszke, aby przypadkiem nie obudzic Paula, oplakujac wlasne zimne, umarle serce.
Bywalo jednak, ze dostrzegala w swoich pociechach przejawy nadnaturalnego wrecz zla i niegodziwosci. Czasami nie miala watpliwosci, ze jej dzieci to sprytne, wyrachowane, nieskonczenie zle istoty, odgrywajace przed nia skomplikowana maskarade.
Hustawka.
Hustawka.
Najgorsza w tym wszystkim byla samotnosc. Nie dzielila sie swoimi obawami z Paulem, bowiem musialaby opowiedziec mu o Conradzie, a gdyby dowiedzial sie, ze przez dwadziescia lat ukrywala przed nim pewne niezbyt mile zdarzenia ze swojej bujnej przeszlosci, przezylby ogromny wstrzas.
Znala go bardzo dobrze. Wiedziala, ze najbardziej poruszyloby go nie to, co uczynila w mlodosci, lecz fakt, iz go oszukala i tak dlugo ukrywala przed nim prawde. Dlatego tez musiala sama radzic sobie z wlasnymi lekami.
To nie bylo zycie, lecz koszmar.
Nawet gdyby raz na zawsze przekonala sama siebie, ze jej dzieci nie roznia sie niczym od innych, w dalszym ciagu bylaby niespokojna. Przeciez istnialo prawdopodobienstwo, ze ktores z dzieci Amy lub Joeya bedzie takim samym potworem jak Victor. Przeklenstwo moglo nawiedzac co drugie pokolenie – matka, ale nie dziecko, wnuk, lecz nie prawnuk. Moglo uderzac na oslep, unoszac swoj ohydny leb w najmniej oczekiwanym momencie. Wspolczesna medycyna zna wiele chorob przekazywanych genetycznie oraz wad dziedzicznych, ktore „przeskakiwaly' w rodzinie przez kilka pokolen, by pojawic sie na nowo po wielu dziesiecioleciach.
Gdyby mogla miec pewnosc, ze jej pierwsze dziecko-potworek bylo wylacznie wytworem chorego, zdegenerowanego nasienia Conrada; gdyby mogla miec pewnosc, ze jej wlasne chromosomy byly zdrowe – na zawsze przestalaby sie martwic. Ale oczywiscie nie byla w stanie sie o tym upewnic.
Czasami miala wrazenie, ze zycie jest zbyt trudne i okrutne, by w ogole warto bylo zyc.
Wlasnie dlatego, stojac noca w kuchni i przetrawiajac raz jeszcze informacje o ciazy Amy, Ellen jednym haustem oproznila szklaneczke i szybko przyrzadzila sobie kolejnego drinka. Miala dwie kule, na ktorych sie wspierala – alkohol i kosciol. Bez ich pomocy nie zdolalaby przezyc ostatniego cwiercwiecza.
W pierwszym roku po odejsciu od Conrada jej potrzeby zaspokajala w zupelnosci religia. Dostala prace kelnerki i po dosc trudnym starcie stala sie niezalezna finansowo. Wiekszosc wolnego czasu spedzala w kosciele. Stwierdzila, ze modlitwa koi jej stargane nerwy i ducha, ze spowiedz jest dobra dla duszy i ze cieniutki oplatek, ktory przyjmuje podczas mszy swietej, bywa bardziej sycacy niz uczta z szesciu dan.
Pod koniec pierwszego roku samodzielnosci, ponad dwa lata, odkad uciekla z domu, by dolaczyc do zalogi lunaparku i byc z Conradem, zdolala jako tako dojsc ze soba do ladu. W dalszym ciagu prawie co noc dreczyly ja koszmary. Nadal borykala sie z wlasnym sumieniem, usilujac stwierdzic, czy zabijajac Victora popelnila smiertelny grzech, czy moze raczej wypelnila boza wole. Ciezko pracujac zdolala po raz pierwszy w zyciu wyrobic w sobie pewna doze niezaleznosci i szacunku do samej siebie. W gruncie rzeczy
Wlasnie wtedy dowiedziala sie, ze obojga nie bylo juz na tym swiecie.
Joseph Giavenetto, jej ojciec, zmarl na zawal serca w miesiac po ucieczce Ellen z domu. Gina, jej matka, umarla w niecale pol roku pozniej. Czasami tak bylo, ze maz i zona odchodzili jedno po drugim, jak gdyby nie byli w stanie wytrzymac dluzszego rozstania.
Choc Ellen nigdy nie odczuwala silnej wiezi ze swoimi rodzicami i choc przesadna skrupulatnosc, rygor domowy oraz dewocja Giny utworzyly mur napiecia i goryczy pomiedzy matka a corka, Ellen przezyla wstrzas na wiesc o smierci rodzicow. Przepelnil ja lodowaty, nieskonczony zal. Winila siebie za to, co sie stalo. Ucieczka z domu bez pozegnania z ojcem i pozostawienie dla matki krotkiego, ociekajacego gorycza lisciku mogly przyspieszyc zawal Josepha Giavenetto. Moze byla wobec siebie zbyt surowa, niemniej nie potrafila wyzbyc sie poczucia winy.
Od tej pory religia nie potrafila zapewnic jej dostatecznego spokoju, totez zaczela wspierac milosierdzie Jezusa milosierdziem butelki. Pila zbyt wiele -w tym roku wiecej niz w ubieglym, ale na pewno mniej niz w przyszlym. Tylko rodzina wiedziala o jej nalogu. Kobiety uczeszczajace do kosciola, z ktorymi cztery razy w tygodniu pracowala charytatywnie, bylyby wstrzasniete, gdyby dowiedzialy sie, ze cicha, skrupulatna, pracowita i