Yancy byl rownie obowiazkowy i sumienny jak Conrad, i pomijajac fakt, ze ludzkie dziwolagi mialy przybyc tu ze swoich przyczep dopiero o czwartej, byl przygotowany do przyjecia gosci na dlugo przed czasem.
Bylo to godne podziwu, zwlaszcza gdy wiedzialo sie, ze Yancy Barnet i kilkoro jego dziwolagow w niedzielna noc zawsze grywali w pokera, zas rozgrywke, trwajaca do godzin porannych w poniedzialek, umilali sobie saczeniem dobrze schlodzonego piwa i szkockiej whisky, ktore w polaczeniu stanowily iscie piorunujaca mieszanine.
Namiot Yancy'ego bylo ogromny, podzielony wewnatrz na cztery pomieszczenia, z odgrodzonym linami chodnikiem prowadzacym dosc kreta droga do kazdego z nich. W kazdym z pomieszczen znajdowalo sie podwyzszenie z krzeslem. Na scianach za krzeslami wisialy ogromne, bogato zdobione tablice wyjasniajace istote cudu natury, na ktory aktualnie patrzyli zwiedzajacy.
Z jednym wyjatkiem owe cudowne i niezwykle osobliwosci byly zyjacymi, oddychajacymi ludzkimi potworami, istotami o normalnych duszach i umyslach uwiezionych w zdeformowanych cialach – najgrubsza kobieta swiata, trzyoki czlowiek aligator, mezczyzna o trzech rekach i trzech nosach, kobieta z broda i – co naganiacz podkreslal kilkadziesiat razy na godzine – wiele, wiele innych, wiecej niz umysl ludzki jest w stanie pojac.
Tylko jeden dziwolag nie byl zywa istota. Mial miejsce w centrum namiotu, w polowie dlugosci kretego chodnika, w najwezszej ze wszystkich sal.
Stwor byl zamkniety w ogromnym, specjalnie przygotowanym sloju z przezroczystego szkla, zanurzony w roztworze formaliny; sloj stal na podwyzszeniu, zas istota znajdujaca sie wewnatrz, dzieki oswietleniu od gory i z tylu, wywierala na ogladajacych ogromne wrazenie.
Ten wlasnie eksponat przyszedl odwiedzic Conrad Straker w owo poniedzialkowe popoludnie w Clearfield. Stanal, jak setki razy wczesniej, przed grubymi linami zabezpieczajacymi i spojrzal ze smutkiem na swego nie zyjacego od dawna syna.
Podobnie jak w innych salach, tak i tu za eksponatem wisiala tablica informacyjna. Litery byly duze, latwe do przeczytania.
VICTOR
„SZPETNY ANIOL'
DZIECKO TO, NAZWANE PRZEZ SWEGO OJCA VICTOREM, URODZILO SIE W 1955 ROKU. JEGO RODZICE BYLI NORMALNI. STAN PSYCHICZNY DZIECKA NIE ODBIEGAL OD NORMY BYL SLODKIM, CZARUJACYM, WESOLYM NIEMOWLECIEM, WIECZNIE USMIECHNIETYM ANIOLKIEM.
W NOCY 15 SIERPNIA 1955 ROKU MATKA VICTORA, ELLEN, ZAMORDOWALA GO. WADY FIZYCZNE DZIECKA NAPAWALY JA ODRAZA. BYLA PRZEKONANA, ZE NIEMOWLE BYLO ZLYM MONSTRUM. NIE POTRAFILA DOSTRZEC DUCHOWEGO PIEKNA, JAKIE TKWILO W JEGO WNETRZU.
KTO NAPRAWDE BYL ZLY?
BEZBRONNE DZIECKO?
A MOZE MATKA, KT”REJ UFAL, KOBIETA, KT”RA GO ZAMORDOWALA?
KTO BYL PRAWDZIWYM POTWOREM?
TO BIEDNE, NIESZCZESLIWE DZIECKO?
A MOZE MATKA, KT”RA ODM”WILA MU MILOSCI?
OSADZCIE SAMI.
Conrad napisal te slowa przed dwudziestu pieciu laty i dokladnie oddawaly one stan jego ducha w owych dniach. Chcial powiedziec calemu swiatu, ze Ellen byla zabojczynia, bezlitosna bestia, chcial, by wszyscy zobaczyli, co uczynila i potepili ja za jej okrucienstwo.
Poza sezonem sloj z dzieckiem byl przechowywany w domu Conrada, w Gibsontown na Florydzie. Przez reszte roku podrozowal z Yancym i jego trupa jako publiczne swiadectwo perfidii Ellen.
Za kazdym razem, kiedy rozbijali oboz w nowym miejscu, Conrad jeszcze przed otwarciem lunaparku dla zwiedzajacych przychodzil do tego namiotu, by upewnic sie, ze sloj bezpiecznie dotarl do celu. Spedzal kilka minut w towarzystwie swego zmarlego syna, powtarzajac w duchu nieublagana przysiege zemsty.
Victor spogladal na ojca ogromnymi, niewidzacymi oczyma. Niegdys zielen tych oczu byla jaskrawa i polyskliwa. Niegdys oczy te byly zywe, przenikliwe, pytajace, przepelnione zuchwaloscia i pewnoscia siebie, nie pasujacymi do tak malego dziecka.
Teraz jednak byly one metne i matowe. Zielen nie byla nawet w polowie tak czysta jak za zycia; lata przebywania w roztworze formaliny wyssaly kolor z oczu, a nieuniknione procesy smierci pokryly zrenice cieniutka mlecznobiala blonka.
W koncu, czujac w sobie odnowiona moc gniewu i zadze odwetu, Conrad wyszedl z namiotu i wrocil do Tunelu Strachu.
Gunther stal juz na platformie przy wejsciu, ubrany jak zawsze w stroj Frankensteina Ujrzal Conrada i natychmiast zaczal warczec i wymachiwac groznie rekoma, jak gdyby odgrywal przedstawienie dla odwiedzajacych tunel gosci.
Duch siedzial w kasie i rozrywal papierowe rulony, by ulozyc w szufladkach kasy rzedy cwiercdolarowek oraz dziesiecio- i pieciocentowek; jego bezbarwne oczy odbijaly srebrzyste blyski wysypywanych monet.
– Otworza brame pol godziny wczesniej – rzekl Duch. – Wszyscy sa zwarci i gotowi, a jak slyszalem, na zewnatrz czeka juz tlum spragnionych wrazen mieszczuchow.
– To bedzie dobry tydzien – mruknal Conrad.
– Taak – zgodzil sie Duch przesuwajac smukla dlonia po rzadkich, cienkich wlosach. – Tez mi sie tak wydaje. Moze nawet uda ci sie zwrocic dlug.
– Co?
– Mowiles, ze masz dlug wobec jakiejs kobiety – rzekl Duch. – Tej, ktorej dzieci bez przerwy poszukujesz. Moze ci sie poszczesci i znajdziesz ja wlasnie tutaj.
– Wlasnie – rzucil polglosem Conrad. – Moze tu ja odnajde.
O osmej trzydziesci w poniedzialkowy wieczor Ellen Harper siedziala w saloniku domu przy Mapie Lane, usilujac przeczytac artykul z najnowszego numeru „Redbook'. Nie byla w stanie sie skupic. Za kazdym razem, kiedy docierala do konca akapitu, nie potrafila sobie przypomniec, co przeczytala i musiala zrobic to ponownie. W koncu przerwala lekture i po prostu kartkowala czasopismo, ogladajac zdjecia i regularnie upijajac lyk ze szklaneczki wypelnionej wodka i sokiem pomaranczowym.
Chociaz bylo jeszcze wczesnie, miala mocno w czubie.
Nie czula sie DOBRZE. Nie na dluzsza mete. Ale nie bylo jej tez zle. Byla otepiala, ale jeszcze za malo.
Byla w pokoju sama. Paul znajdowal sie w swojej pracowni przy garazu. Jak zwykle przyjdzie o jedenastej, aby obejrzec ostatnie wiadomosci, a potem polozy sie do lozka. Joey w swoim pokoju sklejal plastikowa figurke Lona Chaneya w roli Upiora z Opery. Amy tez byla u siebie. Z wyjatkiem krotkiego pojawienia sie przy stole na kolacji, dziewczyna od powrotu z kliniki doktora Spanglera zaszyla sie w swoim pokoju i spedzila tam cale popoludnie.
Dziewczyna. Ta cholerna, zuchwala, rozpustna dziewczyna! BYLA W CIAZY! Naturalnie nie mieli jeszcze wynikow testow. To potrwa kilka dni. Ale ona WIEDZIALA. Amy byla w ciazy.
Czasopismo zaszelescilo w drzacych dloniach Ellen. Odlozyla „Redbook' na stolik i weszla do kuchni, by przyrzadzic sobie kolejnego drinka.
Niebyla w stanie przestac sie martwic sytuacja, w jakiej sie znalazla Nie mogla pozwolic Amy, by urodzila dziecko. Ale gdyby Paul dowiedzial sie, ze za jego plecami podjela decyzje o zabiegu, na pewno nie bylby zadowolony. W gruncie rzeczy byl czlowiekiem cichym, lagodnym i pokornym; godzil sie, aby to ona zajmowala sie domem i kierowala zyciem ich wszystkich. Bywaly jednak sytuacje, kiedy wpadal w gniew, a wowczas potrafil byc twardy i bezwzgledny.
Gdyby Paul dowiedzial sie post factum o aborcji, zapragnalby zapewne dowiedziec sie, dlaczego ja przed nim zataila i czemu zgodzila sie na cos takiego. Musialaby wymyslic jakies sensowne i chwytajace za serce wyjasnienie. Na razie jednak nie miala zielonego pojecia, co by mu powiedziala, gdyby dowiedzial sie o aborcji.
Przed dwudziestu laty, kiedy poslubila Paula, powinna byla powiedziec mu takze o roku spedzonym w