Trac zaspane oczy, udaje, ze jest chora.

– Nie czuje sie dobrze.

Mezczyzna bez slowa zamyka drzwi i przemierza po ciemku pokoj.

Gdy sie zbliza, mala Susan zaczyna drzec.

Intruz siada na brzegu lozka. Materac wydaje westchnienie, sprezyny jecza pod ciezarem ciala. To duzy mezczyzna.

Jego woda kolonska pachnie cytryna i ziolami.

Mezczyzna oddycha powoli, gleboko, jakby napawajac sie jej dzieciecym zapachem, wonia zaspanej, obudzonej w srodku nocy dziewczynki.

Mam grype – Susan podejmuje zalosna probe obrony. Mezczyzna zapala nocna lampke.

Bardzo ciezka grype - powtarza Susan.

Mezczyzna ma dopiero czterdziesci lat, ale juz siwieje na skroniach. Jego oczy sa szare, nieskazitelnie szare i tak zimne, ze kiedy dziewczynka napotyka ich spojrzenie, przenika ja straszliwy dreszcz.

– Boli mnie brzuszek – klamie.

Kladac dlon na glowie Susan, ignorujac jej skargi, mezczyzna gladzi zmierzwione od snu wlosy dziecka.

– Nie chce tego robic – mowi dziewczynka.

Wypowiedziala te slowa nie tylko w swiecie wirtualnym, ale i w tym rzeczywistym. Jej glos byl cichutki, niepewny, choc nie dziecinny.

Kiedy byla mala dziewczynka, nie umiala powiedziec „nie'.

Nigdy.

Ani razu.

Strach zamienial sie stopniowo w nalog uleglosci.

Ale teraz miala szanse przezwyciezyc przeszlosc. To byla wlasnie terapia, program wirtualnego doswiadczenia, ktory opracowala, by sobie pomoc i ktory okazal sie nadzwyczaj skuteczny.

Nie chce tego robic, tatusiu – mowi.

Spodoba ci sie.

Aleja tego nie lubie.

Z czasem polubisz.

Nie, nigdy.

Sama sie zdziwisz.

Prosze, nie rob tego.

Aleja chce – nalega.

Prosze, nie rob tego.

Sa noca sami w domu. Sluzba o tej porze juz nie pracuje, a dozorca i jego zona przebywaja po kolacji w swoim mieszkaniu obok basenu. Pojawiaja sie w glownej rezydencji tylko na wezwanie.

Matka Susan od ponad roku nie zyje.

Dziewczynka bardzo teskni za matka.

A teraz, w tym osieroconym swiecie, ojciec Susan glaszcze japo wlosach i mowi:

Chce tego.

Powiem o tym – odpowiada Susan, probujac odsunac sie od niego.

Jesli sprobujesz komus powiedziec, to bede musial dopilnowac, zeby nikt wiecej cie nie uslyszal. Nigdy. Rozumiesz, kochanie? Bede cie musial zabic – w jego miekkim, chrapliwym glosie kryje sie perwersyjna zadza.

Susan przekonuje o jego szczerosci spokoj, z jakim wypowiada grozbe, i nieklamany smutek w oczach na mysl o morderstwie.

– Nie kaz mi tego robic, cukiereczku. Nie doprowadzaj do tego, zebym musial cie zabic jak twoja matka.

Matka Susan zmarla nagle na jakas chorobe; dziewczynka nie zna dokladnej nazwy, choc slyszala slowo „ infekcja '. Teraz jej ojciec mowi:

– Wsypalem jej do wieczornego drinka srodek usypiajacy, zeby nie poczula uklucia igly. A w nocy, kiedy spala, wstrzyknalem jej bakterie. Rozumiesz, kochanie? Zarazki. Strzykawka pelna zarazkow. Wstrzyknalem twojej matce zarazki, chorobe – bardzo gleboko.

Zlosliwa infekcja miesnia sercowego. Zaatakowala mocno i szybko. Bledna diagnoza i w ciagu dwudziestu czterech godzin w organizmie matki dokonalo sie spustoszenie.

Susan jest zbyt mala, by rozumiec wszystkie wyrazenia, ale pojmuje to, co najwazniejsze, i wyczuwa, ze ojciec mowi prawde.

Jej tata zna sie na iglach. Jest doktorem.

– Czy mam isc po igle, cukiereczku? Jest zbyt przestraszona, by odpowiedziec. Igly ja przerazaja.

On wie, ze igly ja przeraza ja.

Wie.

Wie, jak poslugiwac sie iglami i jak zastraszyc dziecko.

Czy zabil jej matke?

Wciaz glaszcze ja po wlosach.

– Duza, ostra igle? – pyta.

Ona trzesie sie, nie mogac wydusic slowa.

– Duza, lsniaca igla wbita w twoj brzuszek? – nie przestaje jej dreczyc.

Nie. Prosze.

Zadnych igiel, cukiereczku?

Nie.

Wiec, bedziesz musiala zrobic to, czego chce. Przestaje glaskac jej wlosy.

Szare oczy wydaja sie nagle promieniowac, polyskiwac zimnym ogniem. Prawdopodobnie jest to tylko odbicie swiatla lampki nocnej, ale teraz przypominaja oczy jakiegos robota z filmu grozy, jakby mezczyzna byl maszyna, maszyna, ktora wymyka sie spod kontroli.

Dlon ojca zsuwa sie na j ej pizame. Rozpina pierwszy guzik.

Nie – mowi ona. – Nie. Nie dotykaj mnie.

Tak, kochanie. Tego wlasnie chce. Gryzie go w reke.

Fotel znow zmienil polozenie oparcia, tak ze Susan siedziala teraz wyprostowana z wyciagnietymi nogami. Jej gleboki niepokoj, nawet rozpacz, uwidacznialy sie w szybkim, plytkim oddechu.

– Nie. Nie. Nie dotykaj mnie – powiedziala i choc glos drzal jej ze strachu, pobrzmiewalo w nim zdecydowanie.

Kiedy miala szesc lat, a od tamtej pory uplynelo juz tyle brzemiennego lekiem czasu, nigdy nie potrafila oprzec sie ojcu. Zrodlem leku i oniesmielenia byla niewiedza, gdyz pragnienia doroslego mezczyzny wydawaly sie jej wowczas rownie tajemnicze, jak tajemnicze bylyby teraz dla niej wszelkie zawilosci biologii molekularnej. Ponizajacy strach i okropne poczucie bezradnosci sprawialy, ze ulegala. I napawaly ja wstydem. Wstyd, ciezki jak plaszcz z zelaza, zmiazdzyl Susan i wtracil w objecia ponurej rezygnacji, wiec pozbawiona mozliwosci oporu, skupila sie jedynie na przetrwaniu.

A teraz, w przemyslnie zrealizowanej wirtualnej wersji tamtych wydarzen, znow byla dzieckiem, lecz tym razem dysponowala wiedza doroslego czlowieka i ciezko wypracowana sila, ktora plynela z trzydziestu lat hartujacego doswiadczenia i wyczerpujacej autoanalizy.

– Nie, tato, nie. Nigdy wiecej, nigdy wiecej, nigdy wiecej mnie nie dotykaj – powiedziala do ojca, w swiecie rzeczywistym juz dawno zmarlego, lecz w jej pamieci i w elektronicznym swiecie przybierajacego postac wciaz zywe go demona.

Вы читаете Ziarno demona
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату