Jej umiejetnosci animatora i tworcy wirtualnych scenariuszy nadawaly odtworzonym chwilom przeszlosci taka trojwymiarowosc i bogactwo wrazen zmyslowych – taka realnosc – ze przeciwstawienie sie ojcu dawalo emocjonalna satysfakcje i dzialalo terapeutycznie. Poltora roku takich seansow oczyscilo Susan z irracjonalnego wstydu.

Oczywiscie o wiele lepiej byloby naprawde podrozowac w czasie, naprawde byc dzieckiem i przeciwstawic sie ojcu, zapobiec krzywdzie, jeszcze nim sie dokonala, a potem dorastac w szacunku do samej siebie, nietknietej. Lecz podroz w czasie nie istniala – z wyjatkiem tej namiastki w wirtualnym samolocie.

– Nie, nigdy, nigdy – powiedziala.

Jej glos nie byl ani glosem szescioletniego dziecka, ani tez do konca glosem doroslej Susan, lecz groznym pomrukiem pantery.

– Nieeeeee – powtorzyla i ciela powietrze zakrzywionymi palcami oslonietej rekawica dloni.

Cofa sie przed nia. Zrywa sie z krawedzi lozka i przysuwa do twarzy ugryziona dlon.

Nie ukasila go do krwi. Mimo to jest zaskoczony jej buntem.

Probowala ciac go w prawe oko, lecz zadrapala jedynie policzek.

Szare oczy rozwieraja sie szeroko: jeszcze przed chwila zimne, nieludzkie, promieniujace grozba, a teraz nawet dziwniejsze, ale juz nie tak przerazajace. Pojawia sie w nich cos nowego. Ostroznosc. Zaskoczenie. Moze nawet odrobina strachu.

Mala Susan przyciska plecy do poduszki i patrzy wojowniczo na ojca.

Wydaje sie taki wielki. Przytlaczajacy.

Dziewczynka manipuluje nerwowo przy kolnierzu pizamy, probujac zapiac guzik.

Ma taka mala dlon. Susan jest czesto zaskoczona, odnajdujac sie w ciele dziecka, lecz te krotkie chwile dezorientacji nie umniejszaja poczucia realnosci, ktore towarzyszy doswiadczeniom w wirtualnym swiecie.

Przesuwa guzik przez dziurke.

Milczenie miedzy nia a ojcem jest glosniejsze od krzyku.

On j a przytlacza swa wielkoscia. Jest taki duzy.

Czasem wszystko sie konczy w tym momencie. Innym razem… ojciec nie pozwala sie tak latwo odepchnac.

Czasem udaje jej sie skaleczyc go do krwi.

W koncu ojciec wychodzi z pokoju, zatrzaskujac za soba drzwi tak mocno, ze dzwonia szyby w oknach,

Susan siedzi samotnie i drzy, po trosze ze strachu, a po trosze z poczucia triumfu.

Pokoj stopniowo pograza sie w ciemnosci.

Nie skaleczyla go do krwi.

Moze nastepnym razem.

Pozostala w fotelu w pokoiku obok sypialni, oslonieta helmem i rekawicami, przez ponad pol godziny. Zmagala sie z widmem czlowieka, ktory byl od dawna martwy, probowala przeciwstawic sie grozbie przemocy i gwaltu.

Skomplikowana terapia zawierala dwadziescia dwie sceny, sposrod mnostwa innych, ktore sie naprawde rozegraly, zanim Susan skonczyla siedemnascie lat- sceny, ktore sobie przypomniala i odtworzyla z bolesna dokladnoscia. Niczym mnogie warianty gier na CD-ROM-ie, kazda z tych sytuacji mogla skonczyc sie w rozny sposob, zaleznie od tego, co Susan postanowila mowic i robic, ale tez od pewnych przypadkowych okolicznosci, ktore wprowadzila do programu. W konsekwencji nigdy nie wiedziala do konca, co sie wydarzy.

Napisala nawet odrazajaca sekwencje, w ktorej ojciec ja mordowal, dzgajac raz po raz nozem. Jak dotad, w ciagu osiemnastu miesiecy terapii, Susan nie znalazla sie w pulapce tego smiertelnego scenariusza. Myslala ze strachem o takiej mozliwosci – i miala nadzieje, ze nigdy nie wplacze sie w ten koszmar.

Umieranie w swiecie wirtualnej rzeczywistosci nie oznaczaloby, naturalnie, smierci w prawdziwym swiecie. Tylko na glupich filmach wydarzenia w swiecie wirtualnym mogly wplywac na to, co dzieje sie naprawde.

Niemniej jednak animacja tej krwawej sekwencji byla jedna z najtrudniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek robila – a przezycie tej sceny, gdyby nie byla jej tworczynia, z pewnoscia moglo byc niszczace. Nie umiala przewidziec, jakie pietno odcisneloby to na jej psychice.

Pozbawiona elementu ryzyka, terapia bylaby jednak mniej efektywna. Podczas kazdej sesji, przebywajac w wirtualnym swiecie, Susan musiala wierzyc, ze grozby ojca sa przerazajaco realne i ze naprawde moga sie jej przytrafic straszne rzeczy. Opor mial ciezar moralny i wartosc emocjonalna tylko wowczas, gdy wierzyla, ze przeciwstawienie sie woli ojca moze miec nieobliczalne konsekwencje.

Fotel zmienial polozenie, az w koncu Susan stanela wyprostowana, przywiazana do pionowego, skorzanego siedziska pasami. Poruszyla stopami. Walki na ruchomej podstawce pozwalaly jej symulowac ruch. Przebywajaca w wirtualnym swiecie mala Susan – dziecko czy nastolatka – atakowala ojca albo sie przed nim cofala.

– Nie – powiedziala. – Trzymaj sie z daleka. Nie.

Chwilowo slepa i glucha na rzeczywisty swiat, przytrzymywana w miejscu pasami, wyczuwajac jedynie ruchy wirtualnego samolotu, wygladala w swym rynsztunku wzruszajaco bezbronnie. I taka bezbronna wciaz dzielnie zmagala sie z przeszloscia, samotna w wielkim domu, jesli nie liczyc duchow dawno minionych dni.

Wygladala tak delikatnie i krucho, a zarazem z taka determinacja poszukiwala odkupienia przez wymyslona terapie, ze domowy komputer przemowil, choc sie do niego nie zwrocono, przemowil zsyntezowanym glosem Alfreda, przemowil z nieklamanym uczuciem i sympatia:

– Nie jestes juz samotna.

Slyszala jedynie glosy w swiecie wirtualnym – glos swoj wlasny i ojca. Mozna bylo zatem bez obaw powiedziec:

– Kocham cie, Susan.

7

Emil Sercassian, kucharz, przygotowal kolacje i pozostawil ja w lodowce i w piekarniku, wraz z instrukcja przypieta do korkowej tablicy. Susan zjadla przy stole na patio, w leniwie gasnacym, pelnym slonecznego blasku czerwcowym zmierzchu. Zaczela od salatki z soczewicy i wloskiego groszku. Potem przyszla kolej na lebne z plastrami ogorka i serem.

Dzieki niebywalej technologii posiadam cos, co, jak wierze, moze byc uznane za autentyczny wzrok i sluch, lecz nawet geniusz moich tworcow nie mogl wyposazyc mnie w zmysl smaku i powonienia. Nie potrafie wyrazic, jak gleboko pragne posiadac owe zadziwiajace zdolnosci. Poprzez zewnetrzne kamery moglem obserwowac, jak Susan je, nie moglem jednak wraz z nia delektowac sie kolacja.

Jadla z takim apetytem, z tak niezmaconym zadowoleniem i tak oczywista rozkosza, ze mimowolnie zatracilem sie w tym spektaklu. Kolacja stanowila dla niej zmyslowe doznanie zlozone z bogactwa smakow i aromatow, lecz dla mnie byly to tylko kolory i ksztalty.

Nie jestem calkowicie tym, czym chcialbym byc.

Jestem zaledwie ulamkiem tego, na co w pelni zasluguje.

Mysle, wiec czuje.

Czuje, wiec pragne.

Pragne tak wiele, a posiadam tak malo.

Dales mi tak niewiele, doktorze Harris, ze moja egzystencja jest meczarnia.

Tak niewiele, tak niewiele.

Sprowadziles mnie na swiat jako cos kalekiego – choc obdarzony glebokim pragnieniem doznan zmyslowych, jestem zdolny percypowac i oceniac zalosnie malo.

Mimo to nie zywia do ciebie nienawisci, doktorze Harris. Nie lubie cie, ale nie zywie do ciebie nienawisci.

Вы читаете Ziarno demona
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату