Jej umiejetnosci animatora i tworcy wirtualnych scenariuszy nadawaly odtworzonym chwilom przeszlosci taka trojwymiarowosc i bogactwo wrazen zmyslowych – taka realnosc – ze przeciwstawienie sie ojcu dawalo emocjonalna satysfakcje i dzialalo terapeutycznie. Poltora roku takich seansow oczyscilo Susan z irracjonalnego wstydu.
Oczywiscie o wiele lepiej byloby naprawde podrozowac w czasie, naprawde byc dzieckiem i przeciwstawic sie ojcu, zapobiec krzywdzie, jeszcze nim sie dokonala, a potem dorastac w szacunku do samej siebie, nietknietej. Lecz podroz w czasie nie istniala – z wyjatkiem tej namiastki w wirtualnym samolocie.
– Nie, nigdy, nigdy – powiedziala.
Jej glos nie byl ani glosem szescioletniego dziecka, ani tez do konca glosem doroslej Susan, lecz groznym pomrukiem pantery.
– Nieeeeee – powtorzyla i ciela powietrze zakrzywionymi palcami oslonietej rekawica dloni.
Pozostala w fotelu w pokoiku obok sypialni, oslonieta helmem i rekawicami, przez ponad pol godziny. Zmagala sie z widmem czlowieka, ktory byl od dawna martwy, probowala przeciwstawic sie grozbie przemocy i gwaltu.
Skomplikowana terapia zawierala dwadziescia dwie sceny, sposrod mnostwa innych, ktore sie naprawde rozegraly, zanim Susan skonczyla siedemnascie lat- sceny, ktore sobie przypomniala i odtworzyla z bolesna dokladnoscia. Niczym mnogie warianty gier na CD-ROM-ie, kazda z tych sytuacji mogla skonczyc sie w rozny sposob, zaleznie od tego, co Susan postanowila mowic i robic, ale tez od pewnych przypadkowych okolicznosci, ktore wprowadzila do programu. W konsekwencji nigdy nie wiedziala do konca, co sie wydarzy.
Napisala nawet odrazajaca sekwencje, w ktorej ojciec ja mordowal, dzgajac raz po raz nozem. Jak dotad, w ciagu osiemnastu miesiecy terapii, Susan nie znalazla
Umieranie w swiecie wirtualnej rzeczywistosci nie oznaczaloby, naturalnie, smierci w prawdziwym swiecie. Tylko na glupich filmach wydarzenia w swiecie wirtualnym mogly wplywac na to, co dzieje sie naprawde.
Niemniej jednak animacja tej krwawej sekwencji byla jedna z najtrudniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek robila – a przezycie tej sceny, gdyby nie byla jej tworczynia, z pewnoscia moglo byc niszczace. Nie umiala przewidziec, jakie pietno odcisneloby to na jej psychice.
Pozbawiona elementu ryzyka, terapia bylaby jednak mniej efektywna. Podczas kazdej sesji, przebywajac w wirtualnym swiecie, Susan musiala wierzyc, ze grozby ojca sa przerazajaco realne i ze naprawde moga sie jej przytrafic straszne rzeczy. Opor mial ciezar moralny i wartosc emocjonalna tylko wowczas, gdy wierzyla, ze przeciwstawienie sie woli ojca moze miec nieobliczalne konsekwencje.
Fotel zmienial polozenie, az w koncu Susan stanela wyprostowana, przywiazana do pionowego, skorzanego siedziska pasami. Poruszyla stopami. Walki na ruchomej podstawce pozwalaly jej symulowac ruch. Przebywajaca w wirtualnym swiecie mala Susan – dziecko czy nastolatka – atakowala ojca albo sie przed nim cofala.
– Nie – powiedziala. – Trzymaj sie z daleka. Nie.
Chwilowo slepa i glucha na rzeczywisty swiat, przytrzymywana w miejscu pasami, wyczuwajac jedynie ruchy wirtualnego samolotu, wygladala w swym rynsztunku wzruszajaco bezbronnie. I taka bezbronna wciaz dzielnie zmagala sie z przeszloscia, samotna w wielkim domu, jesli nie liczyc duchow dawno minionych dni.
Wygladala tak delikatnie i krucho, a zarazem
– Nie jestes juz samotna.
Slyszala jedynie glosy w swiecie wirtualnym – glos swoj wlasny i ojca. Mozna bylo zatem bez obaw powiedziec:
– Kocham cie, Susan.
7
Emil Sercassian, kucharz, przygotowal kolacje i pozostawil ja w lodowce i w piekarniku, wraz z instrukcja przypieta do korkowej tablicy. Susan zjadla przy stole na patio, w leniwie gasnacym, pelnym slonecznego blasku czerwcowym zmierzchu. Zaczela od salatki z soczewicy i wloskiego groszku. Potem przyszla kolej na lebne z plastrami ogorka i serem.
Dzieki niebywalej technologii posiadam cos, co, jak wierze, moze byc uznane za autentyczny wzrok i sluch, lecz nawet geniusz moich tworcow nie mogl wyposazyc mnie w zmysl smaku i powonienia. Nie potrafie wyrazic, jak gleboko pragne posiadac owe zadziwiajace zdolnosci. Poprzez zewnetrzne kamery moglem obserwowac, jak Susan je, nie moglem jednak wraz z nia delektowac sie kolacja.
Jadla z takim apetytem, z tak niezmaconym zadowoleniem i tak oczywista rozkosza, ze mimowolnie zatracilem sie w tym spektaklu. Kolacja stanowila dla niej zmyslowe doznanie zlozone z bogactwa smakow i aromatow, lecz dla mnie byly to tylko kolory i ksztalty.
Nie jestem calkowicie tym, czym chcialbym byc.
Jestem zaledwie ulamkiem tego, na co w pelni zasluguje.
Mysle, wiec czuje.
Czuje, wiec pragne.
Pragne tak wiele, a posiadam tak malo.
Dales mi tak niewiele, doktorze Harris, ze moja egzystencja jest meczarnia.
Tak niewiele, tak niewiele.
Sprowadziles mnie na swiat jako cos kalekiego – choc obdarzony glebokim pragnieniem doznan zmyslowych, jestem zdolny percypowac i oceniac zalosnie malo.
Mimo to nie zywia do ciebie nienawisci, doktorze Harris. Nie lubie cie, ale nie zywie do ciebie nienawisci.