opisuje podobnej reakcji. Jesli pacjent poddal sie hipnozie, zawsze nastepuje oczekiwany efekt badan. Natomiast twoja reakcja jest zaprzeczeniem wszystkiego, co wiem na ten temat. Bardzo dziwne. Jesli bylas w stanie przypomniec sobie fakty pod hipnoza., powinnas umiec je powtorzyc. Brzmienie twojego prawdziwego imienia powinno otworzyc drzwi do pamieci.
– Ale nie otworzylo.
– Dziwne…
Dziewczynka podniosla wzrok.
– Co teraz?
Carol pomyslala przez chwile.
– Sadze, ze powinnismy poprosic policje o sprawdzenie tozsamosci Havenswoodow.
Podeszla do biurka, podniosla sluchawke i wykrecila numer komendy policji w Harrisburgu.
Telefonistka polaczyla ja z detektywem Lincolnem Werthem, ktory zajmowal sie osobami zaginionymi. Wysluchal Carol z zainteresowaniem, obiecal wszystko sprawdzic i natychmiast poinformowac o wynikach akcji.
Cztery godziny pozniej, o trzeciej piecdziesiat piec po poludniu, po wizycie ostatniego pacjenta, Carol i Jane wybieraly sie do domu, kiedy Lincoln Werth zadzwonil zgodnie z obietnica. Carol odebrala telefon przy swoim biurku, a dziewczynka przycupnela na krawedzi, wyraznie podenerwowana.
– Pani doktor Tracy – odezwal sie Werth – cale popoludnie poswiecilem na zbieranie interesujacych pania informacji. Telefonowalem do policji w Shippensburgu i do biura miejscowego szeryfa. Obawiam sie, ze zostala pani wprowadzona w blad.
– Nie rozumiem.
– Zarowno w Shippensburgu, jak i w calym okregu nie mozemy znalezc nikogo o nazwisku Havenswood. Nie istnieje telefon zarejestrowany na kogos o tym nazwisku, a…
– Moze oni po prostu nie maja telefonu.
– Oczywiscie, bralismy pod uwage i taka mozliwosc – rzekl Werth. – Prosze mi wierzyc, niczego nie przegapilismy. Szukajac dalej, przyjelismy, ze ludzie, ktorych poszukujemy, moga byc amiszami mieszkajacymi w tych lasach. Udalismy sie wiec do miejscowego urzedu podatkowego. Dowiedzielismy sie, ze nikt o nazwisku Havenswood nie posiada domu ani farmy na tym terenie.
– Moga byc dzierzawcami – powiedziala Carol.
– Moga, ale wedlug mnie oni w ogole nie istnieja. Dziewczynka musiala klamac.
– Po coz by miala to robic?
– Nie wiem. Moze i cala ta amnezja to kawal. Prawdopodobnie uciekla z domu.
– Nie. Zdecydowanie nie. – Carol spojrzala na Laure; nie, ciagle jeszcze Jane; w jej jasne, blekitne oczy. – A poza tym w stanie hipnozy nie mozna klamac tak przekonujaco.
Jane, przysluchujac sie rozmowie, domyslila sie, ze poszukiwania nie przyniosly rezultatu. Jej twarz spochmurniala. Wstala i podeszla do okna.
– W tej calej sprawie jest cos cholernie dziwacznego – odezwal sie Werth.
– Dziwacznego? – powtorzyla Carol.
– Coz, na podstawie opisu farmy, podanego nam przez pania, dotarlismy do tego miejsca. Ono istnieje.
– Coz, zatem…
– Ale nie mieszka tam nikt o nazwisku Havenswood – odparl Werth. – Teren jest wlasnoscia rodziny Ohlmeyerow, powszechnie znanej w tych stronach i majacej dobra pozycje. Oren Ohlemeyer, jego zona i dwaj synowie. Nigdy nie mieli corki. Oren odziedziczyl farme po ojcu, ktory kupil ja siedemdziesiat lat temu. Nikt z rodziny Ohlmeyerow nie slyszal o Laurze Havenswood lub kims o podobnym nazwisku. Nie znali takze nikogo pasujacego do rysopisu Jane Doe.
– A jednak farma tam jest, dokladnie taka, jak nam opisala.
– Tak – odrzekl Werth. – Zabawne, prawda?
W drodze do domu, kiedy jechaly jesiennym ulicami zalanymi sloncem, dziewczynka powiedziala”
– Mysli pani, ze udawalam trans?
– Na Boga, nie! Bylas w bardzo glebokim snie. Nawet przy najlepszych zdolnosciach aktorskich nie potrafilabys tak odegrac sceny z pozarem.
– Pozarem?
– Tego tez nie pamietasz? – Carol zacytowala wypowiadane przez Jane kwestie. – Twoje przerazenie bylo szczere i jestem pewna, ze bylas swiadkiem tych tragicznych wydarzen.
– Niczego nie pamietam. Sadzi pani, ze kiedys naprawde sie palilam?
– Mozliwe. – Swiatla zmienily sie na czerwone. Carol zatrzymala samochod i spojrzala na Jane. – Nie masz zadnych blizn, wiec jesli nawet przezylas pozar, wyszlas z niego bez obrazen. Oczywiscie moze byc i tak, ze nie ty sama, lecz ktos z twoich bliskich zginal w plomieniach, i w stanie hipnozy wczulas sie w jego polozenie. Jasno sie wyrazam?
– Chyba rozumiem, o co pani chodzi. Moze szok wywolany pozarem stal sie przyczyna amnezji, a czekanie na rodzicow jest bezcelowe, poniewaz… nie zyja, sploneli.
Carol wziela dziewczynke za reke.
– Nie martw sie tym teraz, kochanie. Nie wiemy jeszcze, jak bylo naprawde, ale i na taka ewentualnosc musisz byc przygotowana.
Dziewczynka przygryzla warge, kiwnela glowa.
– Z pewnoscia jest to tragiczne, ale nie odczuwam smutku. Nie pamietam swoich bliskich, wiec nie przezywam ich utraty.
Kierowca zielonego datsuna stojacego za nimi nacisnal klakson.
Swiatla sie zmienily. Carol puscila reke dziewczynki i nacisnela pedal gazu.
– Podczas jutrzejszego seansu skoncentrujemy sie na pozarze.
– Sadzi pani, ze jestem Laura Havenswood?
– Coz, na razie bedziemy nazywac cie Jane, ale nie widze przeszkod, aby mowic do ciebie Lauro, jesli to twoje imie.
– Nie potwierdzono tozsamosci – przypomniala jej dziewczynka.
Carol potrzasnela glowa.
– Niezupelnie tak. Na razie stwierdzono, ze nie mieszkalas w Shippensburgu, ale musialas tam byc przynajmniej raz, chocby przejazdem. Twoje wspomnienia sa pogmatwane i nalezy zrobic wszystko, aby je uporzadkowac. Musze sie zastanowic, w jaki sposob zadawac ci pytania i o co pytac. Trzeba po prostu poczekac i zobaczyc.
Jechaly przez chwile w milczeniu.
– Mam nadzieje, ze nie rozwiazemy zagadki zbyt szybko – powiedziala Jane. – Od momentu kiedy wiem o domku w gorach, nie moge doczekac sie, aby go zobaczyc.
– Doczekasz sie, nie martw sie. Wyjedziemy w piatek bez wzgledu na przebieg seansu. Ostrzegalam cie, ze leczenie moze byc powolnym, skomplikowanym i frustrujacym procesem. Prawde powiedziawszy, nie spodziewalam sie, ze osiagniemy dzisiaj tak wiele, i bede zadowolona, gdy jutro posuniemy sie chociaz o krok dalej.
– Chyba ma mnie pani juz dosc.
Carol westchnela i udala zmeczenie.
– Na to wyglada. Och, jestes dla mnie strasznym ciezarem. Nie wiem, jak dlugo to jeszcze zniose. – Zdjela jedna reke z kierownicy i przylozyla do serca melodramatycznym gestem, czym wywolala chichot Jane. – Och, och!
– Wie pani co? – spytala dziewczynka.
– Co?
– Ja tez pania lubie.
Spojrzaly na siebie i pokazaly zeby w usmiechu.
– Mam przeczucie dotyczace gor – powiedziala Jane.
– Tak?… Ze…