kontynuacje.
Paul opuscil oczy na rzad liter w drewnianej przegrodce. To slowo wciaz tu bylo. Niemozliwe. A jednak.
– Paul?
Zareagowal tak szybko i gwaltownie, ze Carol i Jane az podskoczyly. Zgarnal litery z przegrodki i niemal cisnal je z powrotem do pudelka. Zmiotl piec wstretnych wyrazow z planszy, zanim ktokolwiek zdolal zaprotestowac, i zmieszal tabliczki z pozostalymi.
– Paul, na litosc boska!
– Zaczniemy od nowa – oznajmil. – Moze te slowa was nie draznily, ale mnie tak. Jesli chce sluchac o krwi, smierci i mordowaniu, wlaczam dziennik.
– Jakie slowo miales? – dopytywala sie Carol.
– Nie wiem – sklamal. – Nie dopasowalem do pozostalych liter. Daj spokoj, zacznijmy od nowa.
– Jednak cos ulozyles – stwierdzila.
– Nie.
– Mnie tez sie wydaje, ze pan cos ulozyl – odezwala sie Jane.
– Przyznaj sie – prosila Carol.
– W porzadku, mialem slowo. Obsceniczne. Dzentelmen, taki jak ja, nie uzylby go w wyrafinowanej grze, i to w obecnosci dam.
W oczach Jane zamigotaly ogniki przekory.
– Naprawde? Niech pan powie. Niech pan nie bedzie nudny.
– Nudny? Coz to za maniery, mloda damo?
– E tam, maniery!
– Nie masz ani krzty skromnosci?
– Ani troche.
– Pochodzisz z motlochu?
– A z motlochu. – Kiwnela glowa stanowczo. – Z motlochu z dziada pradziada. Wiec niech nam pan powie, co to za slowo.
– Wstyd, wstyd, wstyd! – odparl. Udalo mu sie jednak zmienic temat i zaczeli nowa gre. Tym razem wszystkie slowa byly zwyczajne i nie tworzyly zadnego niepokojacego ciagu.
Pozniej, w lozku, kochal sie z Carol. Nie byl specjalnie podniecony. Chcial po prostu znalezc sie jak najblizej niej.
Potem, kiedy wyszeptali juz wszystkie slowa milosci, spytala”
– Jakie bylo twoje slowo?
– Ehm? – udawal, ze nie wie, o co jej chodzi.
– Twoje obsceniczne slowo w grze. Nie udawaj, ze zapomniales.
– Nic waznego.
Zasmiala sie.
– Po tym wszystkim, co robilismy w lozku, nie powinienes tak bardzo martwic sie o moja niewinnosc.
– Nie mialem zadnego obscenicznego slowa. – To prawda. – Wlasciwie nie mialem zadnego slowa. – Tu sklamal. – Tylko… myslalem, ze pierwsze piec slow na planszy moglo zle wplynac na Jane.
– Na Jane?
– Tak. To znaczy, powiedzialas mi, ze byc moze stracila jedno z rodzicow albo oboje podczas pozaru. Mogla znajdowac sie na krawedzi przypomnienia sobie strasznej tragedii z niedawnej przeszlosci. A dzisiejszy wieczor mial byc relaksowy i radosny. Coz to za gra, w ktorej slowa na planszy ukladaly sie w tak makabryczny ciag.
Carol obrocila sie na bok, troche uniosla i pochylila nad nim, a nagie piersi musnely jego tors. Spojrzala mu w oczy.
– Czy tylko dlatego tak sie zdenerwowales?
– Nie sadzisz, ze mialem racje? Chyba nie przesadzilem?
– Moze tak. Moze nie. – Pocalowala go w nos. – Wiesz, dlaczego tak bardzo cie kocham?
– Bo jestem wspanialym kochankiem?
– Jestes, ale nie dlatego cie kocham.
– Bo jestem ci bezgranicznie wierny?
– Nie dlatego.
– Bo utrzymuje swoje paznokcie w czystosci?
– Nie dlatego.
– Poddaje sie.
– Jestes taki cholernie wrazliwy, tak sie troszczysz o innych ludzi. Jakie to typowe dla mojego Paula – martwic sie, zeby Jane dobrze sie bawila, grajac w scrabble’a! Oto dlaczego cie kocham.
– Sadzilem, ze to ze wzgledu na moje orzechowe oczy.
– Nieee.
– A moj klasyczny profil?
– Zartujesz.
– A sposob, w jaki srodkowy palec mojej lewej stopy podklada sie pod sasiedni palec?
– Och, zapomnijmy o tym. Hmmm. Masz racje. Dlatego cie kocham. Wpadam w szal nie ze wzgledu na twoja wrazliwosc, lecz dla twoich palcow u nog.
Przekomarzanie doprowadzilo do przytulania, a przytulanie do pocalunkow, a pocalunki – znow do namietnosci. Osiagnela szczyt zaledwie kilka sekund przed nim. Kiedy wreszcie odsuneli sie od siebie, Paul czul sie zmeczony, ale szczesliwy.
Carol usnela pierwsza. A on gapil sie w ciemny sufit sypialni i myslal o grze.
OSTRZE, KREW, SMIERC, POGRZEB, ZAMORDOWAC…
Pomyslal o slowie, ktore ukryl przed Carol i Jane, przez ktore przerwal gre. Po ulozeniu wyrazu SMIERC zostaly mu trzy litery w przegrodce: X, U, C. Kiedy wyciagnal nastepne cztery litery, pasowaly one niepokojaco dobrze do C. Najpierw odkryl A, potem R. I wiedzial juz, co bedzie dalej. Bal sie patrzec, ale byl zbyt ciekawy, zeby przerwac, kiedy powinien to zrobic. Wyciagnal trzecia tabliczke, O, a potem L.
C… A… R…O…L…
OSTRZE, KREW, SMIERC, POGRZEB, ZAMORDOWAC, CAROL.
Oczywiscie, nawet gdyby slowo pasowalo do planszy, nie mogl umiescic tam wyrazu CAROL, bo to imie wlasne, a reguly gry na to nie zezwalaly. Nie o to jednak chodzilo. Najwazniejsze, ze jej imie lezalo tak ladnie, tak wyraznie w przegrodce. Niesamowite. Wyciagnal litery we wlasciwej kolejnosci, na litosc boska! Czy mozna mowic o przypadku?
To jakis omen. Ostrzezenie, ze cos ma sie stac Carol. Tak jak dwa koszmarne sny Grace Mitowski okazaly sie prorocze.
Pomyslal o innych dziwnych wydarzeniach, ktore ostatnio sie zdarzyly: nadnaturalnie silny piorun dewastujacy gabinet Alfreda O’Briana, odglos stukania, ktory wstrzasnal domem, intruz na trawniku podczas burzy. Czul, ze to wszystko jakos sie ze soba wiazalo. Ale, Chryste, jak?
OSTRZE, KREW.
SMIERC, POGRZEB.
ZAMORDOWAC, CAROL.
Jesli kolejnosc slow w scrabble’u byla proroczym ostrzezeniem, co Paul mial zrobic? Omen, jesli to omen, zbyt byl doslowny, by przerazac. Czego konkretnie sie strzec? Nie mogl chronic Carol, dopoki nie znal kierunku, z ktorego nadciagalo niebezpieczenstwo. Wypadek samochodowy? Katastrofa lotnicza? Aligator? Rak? Cokolwiek. Nic by nie zyskal, mowiac Carol, ze z liter ulozyl jej imie, jedynie wytracilby ja z rownowagi.
A on nie chcial jej denerwowac.
I tak denerwowal sie, gdy lezal w ciemnosci i czul pod koldra lodowaty chlod.
O drugiej nad ranem Grace czytala jeszcze w swoim gabinecie. Nie bylo sensu klasc sie teraz na godzine czy dwie. Wydarzenia ostatniego tygodnia przyprawily ja w bezsennosc.