przy Second Street, gdzie mial stac dom Lindy Bektermann. Przyjemne miejsce; ladny dom we francuskim stylu rustykalnym, liczacy co najmniej piecdziesiat lat, lecz w dobrym stanie. Nikogo nie zastaly, ale wizytowka przytwierdzona do skrzynki na listy byla na nazwisko Nicholson.
Zadzwonily do drzwi sasiedniej posesji i porozmawialy z niejaka Jean Gunther.
– Mieszkamy tu z mezem od szesciu lat – powiedziala pani Gunther – a Nicholsonowie rezydowali tu przed nami, jak nam mowili, od 1965 roku.
Nazwisko Bektermann nic nie mowilo Jean Gunther.
W samochodzie, w drodze do domu, Jane sie odezwala”
– Przysparzam pani naprawde wiele klopotow.
– Nonsens. Swietnie sie bawie w roli detektywa. A poza tym, jesli pomoge przelamac blokade w twojej pamieci, jesli odkryje prawde lezaca za wszystkimi sztuczkami kuglarskimi, ktore wyczynia twoja podswiadomosc, bede mogla opisac twoj przypadek i opublikowac w jakims psychologicznym czasopismie. Wzmocni to moja pozycje zawodowa. Moze pomysle o ksiazce. Widzisz, dzieki tobie, dziecinko, pewnego dnia zostane bogata i slawna.
– A kiedy juz bedzie pani bogata i slawna, nadal bedziemy sie spotykac? – przekomarzala sie dziewczynka.
– Pewnie. Tyle ze bedziesz musiala zabiegac o termin spotkania na tydzien naprzod.
Rozesmialy sie.
Z telefonu w kuchni Grace zadzwonila do redakcji „Morning News”.
Telefonistka z centralki w swoim wykazie nie miala nikogo o nazwisku Palmer Wainwright.
– Z tego, co widze, nikt taki tu nie pracuje – odparla. – Z pewnoscia nie jest reporterem. Moze jednym z nowych redaktorow prowadzacych.
– Czy moglaby mnie pani polaczyc z gabinetem redaktora naczelnego? – poprosila Grace.
– Czyli z panem Quincym – powiedziala telefonistka i nacisnela odpowiedni numer wewnetrzny.
Quincy’ego nie bylo w gabinecie, a sekretarka nie wiedziala, czy gazeta zatrudnia Palmera Wainwrighta.
– Jestem tu nowa – usprawiedliwiala sie. – Jako sekretarka pana Quincy’ego pracuje od poniedzialku, wiec nie znam jeszcze wszystkich. Jesli zostawi pani swoje nazwisko i numer, pan Quincy zadzwoni do pani.
Grace dala jej swoj numer i dodala”
– Prosze mu powiedziec, ze chce z nim mowic doktor Grace Mitowski i ze zajme mu tylko kilka minut. – Rzadko uzywala tytulu naukowego przed nazwiskiem, z wyjatkiem sytuacji takich jak ta. Telefony od doktora nie pozostawaly bez odpowiedzi.
– Czy to jakas pilna sprawa, pani doktor? Nie sadze, aby pan Quincy wrocil wczesniej niz jutro rano.
– To wystarczy. Prosze, zeby od razu do mnie zadzwonil, bez wzgledu na pore dnia.
Kiedy odlozyla sluchawke, popatrzyla przez okno na ogrod rozany.
Jak Wainwright mogl tak zniknac?
Juz trzeci raz Paul, Carol i Jane przygotowywali razem kolacje. Dziewczynka z kazdym dniem czula sie swobodniej.
Jesli zostanie jeszcze z tydzien – pomyslal Paul – bedzie nam sie wydawalo, ze mieszka tu zawsze.
Kiedy jedli deser, Paul odezwal sie”
– Czy nie mialybyscie nic przeciwko temu, aby przelozyc wypad w gory o dwa dni?
– Dlaczego? – spytala Carol.
– Opoznilem sie z pisaniem w stosunku do tego, co zaplanowalem. Jestem w trakcie kluczowej dla utworu sceny i chcialbym ja skonczyc. Nie bawilbym sie dobrze, majac to na glowie. Jesli wyjedziemy w niedziele zamiast jutro, bede mial czas na zakonczenie rozdzialu. A i tak spedzimy osiem dni w gorach.
– Nie krepujcie sie mna – powiedziala Jane. – Jestem tylko nadbagazem. Pojade tam, dokad mnie zabierzecie, kiedy bedzie wam to na reke.
Carol potrzasnela glowa.
– Nie dalej niz w ubieglym tygodniu, po rozmowie z panem O’Brianem, postanowilismy sie zmienic, prawda? Musimy nauczyc sie odpoczywac i nie pozwalac, by praca przyslaniala nam wszystko.
– Masz racje – potwierdzil Paul. – Ale jeszcze ten raz… – przerwal w pol zdania, widzac zdecydowanie w oczach Carol. Rzadko sie przy czyms upierala, ale jesli juz postanowila nie ustepowac, pozostawala niewzruszona jak skala. Westchnal.
– Dobra. Wygralas. Wyjezdzamy jutro rano. Wezme ze soba maszyne do pisania i brudnopis. Moge skonczyc te scene w domku i…
– Nic z tego. – Carol podkreslala kazde slowo stukaniem lyzeczka w pucharek z lodami. – Jesli juz zamierzasz pisac, nie skonczy sie tylko na tej scenie. To dla ciebie zbyt duza pokusa. Wiesz, ze mam racje. Zepsujesz urlop sobie i nam.
– Ale ja po prostu nie moge odlozyc tej sceny na dziesiec dni – blagal Paul. – Zanim do niej powroce, caly nastroj i spontanicznosc mina.
– Masz racje – powiedziala Carol. – Oto, co zrobimy. Jane i ja wyjezdzamy w gory jutro z samego rana, tak jak planowalismy. Ty zostaniesz tutaj, skonczysz swoja scene i dojedziesz do nas.
Zmarszczyl brwi.
– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysl.
– Czemu nie?
– Nie chce, abyscie jechaly same. Sezon letni juz sie skonczyl. Wczasowiczow jest coraz mniej. Wiekszosc domkow stoi pusta.
– Na litosc boska – zaprotestowala Carol – w tych gorach nie czai sie zaden ohydny czlowiek sniegu. Jestesmy w Pensylwanii, nie w Tybecie. – Usmiechnela sie. – To milo, ze sie tak o nas troszczysz, kochanie, ale nic nam nie grozi.
Pozniej, kiedy Jane juz sie polozyla, Paul zrobil ostatni wysilek, by przekonac Carol, wiedzial jednak, ze to daremny trud.
Patrzyl, jak Carol wybiera ubrania do zapakowania.
– Posluchaj, badz ze mna szczera, dobrze?
– A kiedy nie jestem? Co masz na mysli?
– Chodzi o dziewczynke. Czy ona moze byc niebezpieczna?
Carol odwrocila sie i spojrzala na niego, wyraznie zaskoczona pytaniem.
– Jane? Niebezpieczna? Coz, dziewczynka tak ladna jak ona za pare lat z pewnoscia zlamie niejedno meskie serce. A jesli bystrosc moglaby zabijac, zostawialaby za soba ulice uslane zwlokami.
Nie zareagowal na zart.
– Nie chce, zebys traktowala to tak lekko. Mysle, ze to powazna sprawa. Prosze, przemysl to dokladnie.
– Nie ma sie nad czym zastanawiac, Paul. Stracila pamiec, to wszystko. Jest jednak zrownowazonym, zdrowym psychicznie dzieckiem. Wlasciwie trzeba miec zdumiewajaco dojrzala osobowosc, by traktowac amnezje tak jak ona. Nie wiem, czy trzymalabym sie chociaz w polowie tak dobrze, gdybym byla na jej miejscu. Przypominalabym raczej klebek nerwow albo wpadlabym w depresje. A ona jest elastyczna, potrafi przystosowac sie do sytuacji. Tacy elastyczni ludzie nie sa niebezpieczni.
– Nigdy?
– Prawie nigdy. To twardzi ludzie pekaja.
– Po tym jednak, czego dowiedzialas sie podczas seansow terapeutycznych, nie sadzisz, ze powinnas zastanowic sie, do czego jest zdolna? – spytal.
– To umeczona dziewczynka. Ma za soba tak okropne przezycia, ze nawet w stanie hipnozy broni sie przed przechodzeniem przez to jeszcze raz. Jest zbita z tropu, bladzi i blokuje istotne informacje, ale to nie znaczy, ze stanowi jakiekolwiek zagrozenie. Po prostu jest przestraszona. Wydaje mi sie, ze padla ofiara fizycznej lub psychicznej przemocy. Byla ofiara, Paul, nie sprawca.
Wlozyla kilka par dzinsow do walizek, stojacych przy lozku.
Paul podazyl za nia.
– Zamierzasz kontynuowac terapie, kiedy bedziecie w gorach?