Grace, slaniajac sie, dotarla do najblizszej sciany, zwrocila do niej plecami i calym ciezarem przylgnela do niej, przyciskajac kota do tynku; trzymala go tak miedzy swoim cialem a sciana w nadziei, ze zgniecie mu grzbiet. Wysilek wywolal rwacy bol w ramionach, a pazury zwierzecia weszly glebiej w miesnie jej plecow. Kot wrzasnal przerazliwie, ale nie rozluznil chwytu. Grace oderwala sie od sciany, a potem uderzyla o nia jeszcze raz. Zawyl jak poprzednio, lecz trzymal sie mocno. Zamierzala zrobic trzecie podejscie, ale zanim opadla na sciane, oderwal sie od niej. Spadl na podloge, przekoziolkowal, skoczyl na nogi i kulejac na prawa przednia lape, zaczal uciekac.

Boze. Zranila go.

Wyczerpana, oparla sie o sciane, podniosla pistolet i pociagnela za spust.

I nic.

Zapomniala odbezpieczyc bron.

Tymczasem zwierze wyszlo przez otwarte drzwi i po schodach wspielo sie na gore.

Grace podeszla do drzwi, zamknela je i oparla sie o nie, dyszac ze zmeczenia.

Rozdrapana lewa reka krwawila, a na plecach miala szramy po kocich pazurach, lecz wygrala pierwsza runde. Napastnik utykal, byl ranny, moze rownie paskudnie jak ona, i to on sie wycofal.

Za wczesnie na fetowanie zwyciestwa. Jeszcze nie teraz.

Dopoki nie wydostanie sie zywa z tego domu. I dopoki sie nie dowie, ze Carol jest bezpieczna.

Po rozmowie, ktora odbyl z rejestratorka przychodni Maughama i Crichtona, Paul nie wiedzial, co ma robic.

Nie mogl pisac. To pewne. Nie mogl przestac myslec o Carol.

Chcial zadzwonic na policje do Lincolna Wertha z prosba, zeby zastepca szeryfa czekal na Carol i Jane w domku letniskowym, a potem przywiozl je do domu. Jednak zrezygnowal z tego, wyobrazajac sobie, jaki mialaby przebieg ewentualna rozmowa”

– Chce pan, zeby szeryf czekal na nie w domku?

– Zgadza sie.

– Dlaczego?

– Sadze, ze moja zona jest w niebezpieczenstwie.

– Co jej zagraza?

– Mysle, ze ta dziewczynka, Jane Doe, moze byc niebezpieczna. Moze nawet posunac sie do zabojstwa.

– Dlaczego pan tak uwaza?

– Bo w stanie hipnozy twierdzila, ze jest Millie Parker.

– A kto to taki?

– Millie Parker usilowala kiedys zabic swoja matke.

– Naprawde? Kiedy to bylo?

– W1905 roku.

– To dzisiaj bylaby staruszka, na Boga. To dziecko ma tylko czternascie czy pietnascie lat.

– Pan nie rozumie. Millie Parker nie zyje od siedemdziesieciu szesciu lat i…

– Chwileczke, chwileczke! Co pan, do diabla, wygaduje? Ze pana zona moze zostac zamordowana przez dziecko, ktore prawie od stu lat nie zyje?

– Nie. Oczywiscie, ze nie.

– Wiec o co panu chodzi?

– Ja… nie wiem.

Werth mialby prawo podejrzewac, ze Paul przebalowal cala noc albo zaczal dzien od kilku machow dobrej trawki.

A poza tym to nieuczciwe wobec Jane – oskarzac ja publicznie o zabojstwo. Moze Carol ma racje, ze dziecko bylo tylko ofiara. Pomijajac to, co mowila w stanie hipnozy, z pewnoscia nie sprawiala wrazenia osoby zdolnej do przemocy.

Z drugiej jednak strony, dlaczego powiedziala, ze jest Millicent Parker, a wiec morderczynia? Gdzie wczesniej uslyszala to nazwisko? Czy posluzyla sie nim, aby okazac ukryta wrogosc?

Paul odsunal sie z krzeslem od biurka i popatrzyl przez okno na szare niebo. Wiatr nasilal sie z kazda minuta. Chmury ciagnely na zachod niczym olbrzymie, szybkie, ciemne statki z falujacymi zaglami.

OSTRZE, KREW, SMIERC, POGRZEB, ZAMORDOWAC, CAROL.

Musze pojechac po Carol – pomyslal z nagla stanowczoscia i wstal. Moze przesadzil z ta cala historia o Millicent Parker, ale nie mogl siedziec i tylko sie zastanawiac.

Poszedl do sypialni i wrzucil pare rzeczy do walizki. Po krotkim wahaniu zdecydowal zabrac rewolwer kalibru.38.

– Kiedy dojedziemy na miejsce? – spytala dziewczynka.

– Za dwadziescia minut – odparla Carol. – Zwykle zajmuje nam to okolo dwoch godzin i pietnastu minut, a wiec jedziemy z dobra szybkoscia.

W gorach bylo chlodno i pachnialo jesienia. Wiekszosc drzew, oprocz tych wiecznie zielonych, zaczynala zmieniac kolor lisci, przybierajac rozne odcienie zieleni i brazu.

– Pieknie tu – stwierdzila Jane, kiedy braly zakret na dwupasmowej drodze lokalnej. Po prawej stronie strome pobocze porastaly zielone skupiska krzewow rododendronu.

– Uwielbiam gory Pensylwanii – powiedziala Carol. Po raz pierwszy od wielu tygodni czula sie naprawde rozluzniona. – Tak tu spokojnie. Wystarczy, ze pobedziesz w naszej chatce dzien czy dwa, a zapomnisz o reszcie swiata.

Wyjechaly z zakretu na prosta droge, nad ktora splecione galezie drzew tworzyly barwne tunele. Spomiedzy lisci wyzieralo niebo, po ktorym toczyly sie szaroczarne chmury, zastygle w falujacych, brzydkich, groznych ksztaltach.

– Mam oczywiscie nadzieje, ze nie bedzie padalo i nic nam nie zepsuje pierwszego dnia.

– Nawet deszcz nie jest w stanie nic zepsuc – zapewnila ja Carol. – Jesli bedziemy zmuszone siedziec w domu, wrzucimy cale narecze klod do wielkiego kominka i upieczemy kielbaski. Mamy szafe pelna gier towarzyskich: monopoly, scrabble, labirynt, risk, bitwe morska i co najmniej tuzin innych. Sadze, ze nie ma szans, abysmy umarly z nudow.

– Bedzie swietnie! – radosnie wykrzyknela Jane.

ROZDZIAL 11

Grace usiadla na brzegu lozka z dwudziestkadwojka w dloni, rozwazajac, jakie ma mozliwosci dzialania. Nie bylo ich wiele.

Wlasciwie im dluzej sie zastanawiala, tym wieksze szanse dawala kotu na wygranie tego pojedynku.

Gdyby byla o dwadziescia lat mlodsza, sprobowalaby opuscic dom przez okno sypialni. Biorac pod uwage wiek, chore stawy i kruche kosci, skok z okna drugiego pietra na betonowe patio moglby skonczyc sie smiertelnymi obrazeniami.

Tak czy inaczej musiala sie stad wydostac w stanie wystarczajaco dobrym, by dotrzec do Carol i Paula.

Mogla otworzyc okno i zaczac wolac o pomoc, ale bala sie, ze Arystofanes – lub to cos, co opanowalo cialo Arystofanesa – zaatakuje kazdego, kto sie pojawi w progu domu. Nie chciala miec na sumieniu ktoregos z sasiadow.

To byla jej bitwa. Tylko jej. Musiala walczyc sama.

Rozwazala rozne sposoby wyjscia z domu, gdyby udalo jej sie dotrzec na parter, ale zaden nie byl bezpieczniejszy od pozostalych. Kot mogl czyhac wszedzie. Doslownie wszedzie. Sypialnia byla jedynym azylem. Jesli zaryzykuje i wyjdzie stad, zostanie zaatakowana, bez wzgledu na to, ktora droge wybierze. Moze przycupnal w jakims ciemnym zakamarku. Moze usadowil sie na szczycie regalu z ksiazkami, na kredensie lub na komodzie, spiety i gotowy do ataku.

Miala pistolet. Jego bronia byla umiejetnosc skradania sie i dzialania przez zaskoczenie. Jesli zareaguje o ulamek sekundy wolniej niz on, skoczy jej na twarz, rozdrapie gardlo czy wydlubie oczy ostrymi niczym sztylety

Вы читаете Maska
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату