– Jest pani pewna, ze to bezpieczne?

– Robilam to przedtem wiele razy, tu i w domu – odparla Carol. – Jestem ekspertem. Nie martw sie, kochanie. Nie zamierzam przez przypadek amputowac sobie palcow u nog.

Podniosla nastepna klode i zaczela rozdzielac ja na czworo.

Jane weszla do szopy, szerokim lukiem omijajac pieniek do rabania drzewa. Kiedy wrocila, niosac druga porcje do domu, znow spojrzala przez ramie, marszczac brwi.

LUP!

Z walizka w reku Paul szedl korytarzem drugiego pietra do schodow, a poltergeist szedl z nim. Po obu stronach otwieraly sie i zamykaly z trzaskiem drzwi, raz po raz, wszystkie samoistnie i z tak wielka sila, ze mial wrazenie, jakby przemykal pod morderczym ostrzalem armatnim.

Gdy schodzil ze schodow, zyrandol wiszacy na lancuchu u szczytu klatki schodowej zaczal zataczac szerokie kregi, poruszony czyjas niewidzialna reka.

Mijajac pierwsze pietro, zauwazyl lezace na podlodze obrazy, ktore pospadaly ze scian, i poprzewracane krzesla. Kanapa w salonie kolysala sie gwaltownie na swoich czterech zgrabnych nozkach. W kuchni trzasl sie wieszak z wiszacymi na nim naczyniami; garnki, patelnie i chochle uderzaly o siebie.

Zanim dotarl do garazu, wiedzial juz, ze nie bedzie mu potrzebna walizka z cala zawartoscia. Poczatkowo, ludzac sie jeszcze, ze nie ma powodu do niepokoju, spakowal oprocz rewolweru niezbedne rzeczy osobiste. Teraz, po rozmowie z Polly z przychodni Maughama i Crichtona i po zdumiewajacym pokazie mozliwosci poltergeista, wiedzial, ze sprawy przybraly zly obrot; istnialo male prawdopodobienstwo, ze Carol nic nie grozi. Znalazl sie w jakims koszmarze. Co do tego nie mial watpliwosci. Otworzyl walizke i wyjal naladowany rewolwer, a reszte zawartosci zostawil.

Kiedy tylem wyjezdzal z podjazdu, zobaczyl niebieskiego forda Grace Mitowski wylaniajacego sie zza rogu. Scinajac kat, podjechal do kraweznika przed domem, tak silnie sie o niego ocierajac, ze wokol podniosl sie niebieskobialy kurz.

Grace wysiadla z samochodu i ruszyla w strone pontiaca szybciej niz zwykle. Gwaltownym ruchem otworzyla drzwi od strony pasazera i pochylila sie. Wlosy miala w kompletnym nieladzie, twarz biala jak kreda i splamiona krwia.

– Dobry Boze, Grace, co ci sie stalo?

– Gdzie Carol?

– Pojechala w gory.

– Juz?

– Dzis rano.

– Cholera. Kiedy dokladnie?

– Trzy godziny temu.

Oczy Grace byly polprzytomne.

– Dziewczynka pojechala z nia?

– Tak.

Zamknela oczy, a Paul dostrzegl, ze z wysilkiem stara sie przemoc i uspokoic.

– Wlasnie tam jade.

Spostrzegl jej zdumienie, gdy zauwazyla rewolwer na przednim siedzeniu, wylotem lufy skierowany w strone deski rozdzielczej.

Przeniosla wzrok z broni na twarz Paula.

– Ty wiesz, co sie dzieje? – spytala zaskoczona.

– Niezupelnie – odrzekl, chowajac rewolwer do skrytki na rekawiczki. – Wiem na pewno tyle, ze Carol ma klopoty. Cholernie powazne klopoty.

– Nie tylko o Carol musimy sie martwic. O nie obie – powiedziala Grace.

– Obie? Masz na mysli dziewczynke? Ale mysle, ze to wlasnie ona zamierza…

– Tak. Zamierza zabic Carol. Ale to ona moze zginac. Tak jak przedtem.

Wsiadla do samochodu i zatrzasnela drzwi.

– Jak przedtem? – spytal Paul. – Ja nie… – Spostrzegl zakrzepla krew na jej rece. – To powinien obejrzec lekarz.

– Nie ma czasu.

– Co tu sie, do diabla, dzieje? – dopytywal sie. Lek o Carol powodowal rozdraznienie. – Wiem, ze cos dziwnego, ale na Boga, co?

– Ja wiem – powiedziala. – Wlasciwie wiem o wiele wiecej, nizbym chciala.

– Jesli wiesz cokolwiek, co ma sens, cokolwiek konkretnego, powinnismy wezwac gliniarzy. Oni zadzwonia do tamtejszego biura szeryfa i spowoduja, ze szybko zostanie wyslana pomoc, szybciej, niz my tam dotrzemy.

– To, co wiem, dla mnie jest konkretne i logicznie powiazane – odparla Grace – ale nie sadze, by policja podzielala moj poglad. Pomysla, ze jestem glupia, sklerotyczna staruszka, ktora najlepiej zamknac w pewnym milym, bezpiecznym miejscu. Albo po prostu mnie wysmieja.

Pomyslal o poltergeiscie, o waleniu siekiera, rozlupanych drzwiach, poruszajacych sie figurkach, przewroconych krzeslach.

– Taak. Wiem dokladnie, co masz na mysli.

– Musimy sami sie z tym uporac. Zbierajmy sie. Wszystko opowiem ci po drodze. Gdy pomysle, co moze wydarzyc sie w gorach, kazda zmarnowana minuta nie daje mi spokoju.

Paul wyjechal tylem na ulice i skierowal sie do najblizszego zjazdu na autostrade. Potem nacisnal gaz i samochod pomknal przed siebie jak rakieta.

– Ile czasu trwa zwykle podroz do chatki? – spytala Grace.

– Okolo dwoch godzin i pietnastu minut.

– Za dlugo.

– Bedziemy szybciej.

Wskazowka szybkosciomierza dochodzila do stu dwudziestu kilometrow.

ROZDZIAL 12

Przywiozly wiele zywnosci w kartonowych pudlach i skrzyniach. Przeniosly wszystkie pakunki do szafek i lodowki, zgadzajac sie, ze nie zjedza lunchu, natomiast pozwola sobie na godna obzartuchow kolacje.

– W porzadku – rzekla Carol, wyjmujac jakas kartke z jednej z szuflad kuchennych, oto co musimy zrobic, aby to miejsce nadawalo sie do zamieszkania. – Czytala po kolei. – Zdjac plastikowe pokrowce z mebli; odkurzyc; wyszorowac zlew w kuchni; posprzatac lazienke; polozyc posciel i koce na lozkach.

– I pani nazywa to urlopem? – spytala Jane.

– Czy cos nie tak? Czy wedlug ciebie nie jest to wystarczajaco atrakcyjny porzadek dnia?

– Przyprawia mnie o dreszcze.

– Coz, domek nie jest duzy. Obie uporamy sie z tym w ciagu godziny.

Prace przerwalo im stukanie do drzwi. Byl to dozorca, Vince Gervis. Wielki, brzuchaty mezczyzna o poteznych ramionach, olbrzymich bicepsach, duzych dloniach i sympatycznym usmiechu.

– Wlasnie robie obchod – powiedzial. – Zobaczylem pani samochod. Chcialem sie przywitac.

Carol przedstawila mu Jane jako swoja siostrzenice (poreczne klamstewko). Ucieli sobie grzecznosciowa pogawedke, a potem Gervis zapytal”

– Pani doktor Tracy, gdzie jest drugi doktor Tracy? Chcialbym i jemu zlozyc wyrazy szacunku.

– Och, jeszcze go nie ma. Przyjedzie w niedziele, kiedy skonczy wazna prace, ktorej nie mogl odlozyc.

Gervis zmarszczyl brwi.

– Cos nie tak? – spytala Carol.

– Coz… planowalismy z zona pojechac do miasta po zakupy, moze pojsc do kina, zjesc cos w restauracji. Robimy tak w kazdy piatek, rozumie pani. Ale teraz… Poza pania i Jane nie ma tu zywej duszy. Moze ktos przyjedzie jutro, jak w kazda sobote, jesli pogoda bedzie znosna.

– Nie martw sie o nas – odparta Carol. – Wszystko bedzie dobrze. Ty i Peg mozecie jechac do miasta, tak jak

Вы читаете Maska
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату