pazurami.
Dziwne, chociaz zaakceptowala reinkarnacje, chociaz bez cienia watpliwosci przyjmowala istnienie jakiejs formy zycia po smierci, nadal jej sie bala. Zycie wieczne, w ktore wierzyla, w zadnej mierze nie pomniejszalo wartosci zycia doczesnego. A wlasciwie teraz, gdy dane jej bylo dostrzec boska obecnosc pod widzialna powierzchnia zycia, nabralo ono wiekszego znaczenia niz kiedykolwiek przedtem.
Nie chciala jeszcze umierac.
Ale musiala dzialac, bez wzgledu na to, jakie miala szanse przezycia. Brak wody, zywnosci, a przede wszystkim natychmiastowa pomoc dla Carol byly wystarczajacym powodem, aby najdalej w ciagu kilku minut opuscic sypialnie.
Jesli Carol zginie tylko dlatego, ze zabraklo mi odwagi, by zmierzyc sie z tym przekletym kotem, myslala Grace, to lepiej dla mnie, zebym umarla.
Odbezpieczyla bron.
Wstala i podeszla do drzwi.
Przez chwile stala z uchem przycisnietym do futryny, nasluchujac odglosow swiadczacych o obecnosci Arystofanesa. Panowala cisza.
Trzymajac pistolet w prawej dloni, druga nacisnela klamke. Otwierala drzwi z najwyzsza ostroznoscia, stopniowo, centymetr po centymetrze, spodziewajac sie w kazdej chwili blyskawicznego ataku. Nie nastapil.
Z wahaniem wysunela glowe na korytarz, rozejrzala sie w obie strony.
Kota nie bylo.
Przeszla przez drzwi i stanela, bojac sie zbyt daleko odejsc od sypialni.
Idz! – powiedziala sobie ze zloscia. – Rusz dupe, Gracie!
Zrobila krok w strone szczytu schodow. Potem nastepny. Starala sie stapac jak najciszej.
Odleglosc, ktora miala do pokonania, zdawala sie nie miec konca.
Spojrzala za siebie.
Ani sladu Arystofanesa.
Jeszcze jeden krok.
To najdluzszy marsz, jaki kiedykolwiek odbyla.
Paul zatrzasnal walizke, podniosl ja i ruszyl w strone drzwi, gdy wtem przerazliwy huk zatrzasl domem.
LUP!
Spojrzal na sufit.
LUP! LUP! LUP!
Chociaz przez piec minionych dni panowal spokoj, Paul od czasu do czasu wracal myslami do tajemniczych halasow, jednak majac inne zmartwienia, nie zastanawial sie nad tym dluzej. Ale teraz…
LUP! LUP! LUP!
Szarpiacy nerwy odglos odbil sie echem od szyb i scian. Wydawal sie wibrowac, rozsadzajac jego glowe i wnetrznosci.
LUP!
Po wielokrotnym analizowaniu brzmienia dzwieku, Paul nagle zrozumial: to siekiera. To nie bylo walenie mlotkiem, jak sadzil. Nie. Dzwiek byl za ostry, a kazde uderzenie konczylo sie jak gdyby kruchym trzaskiem. To byl odglos rabania.
LUP!
Byl juz pewien, co wywolywalo halas, natomiast nadal nie potrafil go umiejscowic. Bez wzgledu na to, co walilo, na litosc boska, dzwiek nie mogl brac sie z powietrza.
Nagle, nie wiadomo czemu, pomyslal o toporze, ktorym Louise Parker uderzyla w szyje corki maniaczki w 1905 roku. Pomyslal o piorunie w biurze Alfreda O’Briana; o zagadkowym intruzie na trawniku za domem podczas burzy; o scrabble’u (OSTRZE, KREW, SMIERC, POGRZEG, ZAMORDOWAC, CAROL); o dwoch proroczych snach Grace. Nie mial juz watpliwosci, choc nie wiedzial, skad wziela sie ta pewnosc – dzwiek siekiery byl ostatnim ogniwem lancucha, ktory laczyl te osobliwe wydarzenia. Intuicyjnie przeczuwal, ze siekiera zagraza zyciu Carol. W jaki sposob? Dlaczego? Nie znal odpowiedzi. Ale byl pewien.
LUP! LUP!
Obraz wiszacy na scianie zerwal sie z haka i stuknal o podloge.
Mial uczucie, jakby krew przestala mu krazyc w zylach.
Musi jak najszybciej dotrzec do Carol.
Ruszyl do drzwi sypialni, a te zatrzasnely sie przed nim. Nikt ich nie dotknal. Nie bylo przeciagu. Szeroko otwarte drzwi nagle sie zamykaja, jakby popchniete czyjas niewidzialna reka.
Katem oka zobaczyl, ze cos sie rusza. Z walacym sercem i scisnietym gardlem odwrocil sie w te strone i instynktownie zaslonil walizka.
Jedne z dwojga ciezkich, lustrzanych drzwi szafy powoli sie otworzyly. Wpatrywal sie w ciemne wnetrze, ale nie dostrzegl nic poza ubraniami i wieszakami. Potem drzwi sie zamknely, a otworzyly drugie. Nastepnie rownoczesnie oba skrzydla to otwieraly sie, to zamykaly, tam i z powrotem, bezglosnie kolyszac sie na plastikowych zawiasach.
LUP! LUP!
Na jednej z szafek nocnych przewrocila sie lampa.
Kolejny obraz spadl ze sciany.
LUP!
Dwie porcelanowe figurki stojace na toaletce – baletnica i jej partner – zaczely krazyc wokol siebie, jak gdyby ozyly i dawaly wystep przed Paulem. Z poczatku poruszaly sie powoli, potem szybciej, az zsunely sie i spadly na podloge.
Letni domek, zbudowany z drewnianych bali, kulil sie w chlodnym cieniu pod drzewami. Mial dluga, kryta, przeszklona werande od frontu i rozciagal sie z niego wspanialy widok na jezioro.
Byl to jeden z dziewiecdziesieciu domkow letniskowych schowanych w tej malowniczej dolinie wsrod gor; kazdy z nich na dzialce o powierzchni akra lub pol. Wszystkie ustawiono na poludniowym brzegu jeziora i prowadzila do nich wewnetrzna droga zwirowa zakonczona brama.
Carol zaparkowala samochod blisko drzwi frontowych. Wysiadly i staly przez chwile w milczeniu, sluchajac ciszy i oddychajac cudownie swiezym powietrzem.
– Przepieknie – odezwala sie wreszcie Jane.
– Prawda?
– Tak spokojnie.
– Nie zawsze tak jest. W sezonie panuje tu duzy ruch. Ale teraz prawdopodobnie nie ma nikogo oprocz Peg i Vince’a Gervisow.
– Kim oni sa? – spytala Jane.
– To dozorcy. Zarzad wlascicieli domkow placi im pensje. Mieszkaja przez caly rok w ostatniej chatce, za jeziorem. Po sezonie kilka razy dziennie obchodza teren, strzegac go przed pozarem, wandalami i dzikimi lokatorami. Mili ludzie.
Na polnocy mignela blyskawica. Rozlegl sie huk pioruna i odbil echem.
– Pospieszmy sie lepiej z wypakowaniem bagazu, zanim spadnie deszcz – powiedziala Carol.
Grace bala sie zejsc po schodach, liczac sie z mozliwoscia ataku. Lek przed utrata rownowagi ograniczal srodki samoobrony. Upadek z tej wysokosci z pewnoscia zakonczylby sie zlamaniem nogi lub biodra i ulatwil kotu zadanie. Schodzila wiec ze schodow bokiem, z plecami przycisnietymi do sciany, rozgladajac sie na wszystkie strony.
Ale Arystofanesa nigdzie nie bylo. Grace bez problemu dotarla na parter.
Aby dojsc do frontowych drzwi, musiala przejsc kolo gabinetu i przez korytarzyk prowadzacy do salonu. Z kazdego z tych pomieszczen mogl wyskoczyc kot, rzucic sie na nia, zanim zdolalaby wycelowac i pociagnac za spust.
Aby dojsc do drzwi z tylu domu, nalezalo minac salon i kuchnie, co bylo ryzykowne i niebezpieczne ze znanych juz powodow. Ktora wybrac droge?