Podjecie decyzji ulatwil jej fakt, ze kluczyki od samochodu znajdowaly sie w kuchni.

Stapala ostroznie, posuwajac sie wzdluz korytarza w strone kuchni. Po drodze natknela sie na ozdobny stolik, na ktorym staly dwie wysokie wazy. Podniosla jedna z nich i bokiem skradala sie w strone otwartych drzwi jadalni.

Stanela i nasluchiwala.

Cisza.

Pochylila sie do przodu i zajrzala do srodka. Panowal polmrok. Zaciagniete do polowy zaslony i pochmurny dzien sprzyjaly napastnikowi, ktory z powodzeniem mogl sie ukryc w licznych zakamarkach. Aby odwrocic od siebie uwage, Grace cisnela waze, ktora z glosnym hukiem rozbila sie na srodku jadalni. Blyskawicznie chwycila za klamke, zatrzasnela drzwi i szybko cofnela sie do holu. Kot, jesli tam byl, zostal w srodku.

Chwile stala, nasluchujac, ale z jadalni nie dobiegal zaden odglos. Najprawdopodobniej zniszczyla waze i nic nie osiagnela.

Rozgladajac sie na wszystkie strony, doczlapala sie do kuchni, zawahala sie i wkroczyla z pistoletem wyciagnietym przed siebie. Powoli, dokladnie zlustrowala wnetrze, zanim weszla dalej. Stolik i krzesla. Buczaca lodowka. Zwisajacy, przegryziony przewod telefonu. Blyszczace chromowane przybory kuchenne pod szafkami. Dwukomorowy zlew. Biale blaty. Gasior na wino. Sloj na buleczki i pojemnik na pieczywo.

Nic sie nie poruszylo.

Dobra – pomyslala. – Zacisnij zeby i rusz sie, Gracie.

Stapala cichutko, rozgladajac sie bacznie. Ani sladu kota.

Moze zranilam go powazniej, niz sadzilam – wmawiala sobie z nadzieja. – Moze nie tylko okulawilam tego bekarta. Moze dowlokl sie w jakis kat i zdechl.

Dotarla do zapasowych drzwi.

Oddychala bezglosnie, aby nie zagluszyc zadnego dzwieku.

Pek kluczy, lacznie z kluczykami od samochodu, wisial na malym kolku. Zdjela go z wieszaka.

Siegnela do klamki.

Kot prychnal.

Grace krzyknela i obrocila glowe w kierunku, skad dolatywal dzwiek.

Stala przy koncu dlugiego rzedu szafek. Jeszcze raz, tylko pod innym katem, przyjrzala sie przedmiotom stojacym na blacie. Sloj z buleczkami i pojemnik na pieczywo, zwykle dosuniete do sciany, zostaly przesuniete o kilkanascie centymetrow. Miedzy nimi przycupnal kot, wpatrzony w drzwi i gotowy do skoku.

Konfrontacja zakonczyla sie w ciagu paru sekund, ktore dla Grace wlokly sie w nieskonczonosc; czula sie jak postac z filmu puszczonego w zwolnionym tempie. Cofnela sie, opierajac plecami o sciane, podniosla pistolet i strzelila dwa razy, raz za razem. Sloj z buleczkami rozprysl sie, a z drzwiczek jednej z szafek posypaly sie drzazgi. Jednak chybila. Kot wysunal sie z kryjowki i ruszyl powolnymi, duzymi krokami, z rozdziawionym pyskiem i obnazonymi zebami. Znow wystrzelila, ale zadrzala jej reka i kula odbila sie od blatu szafki, rykoszetujac i wydajac swidrujacy, przeciagly swist. Tymczasem kot dotarl do konca blatu i skoczyl, a Grace wystrzelila jeszcze raz. Tym razem celnie. Uslyszala przerazliwe miaukniecie. Kula trafila zwierze na ulamek sekundy przed tym, zanim wyladowalo jej na twarzy. Sila pocisku odrzucila bestie do tylu z taka moca, ze kocur odbil sie od drzwi kuchni i jak kamien spadl na podloge. Lezal cicho, bez ruchu.

Paul zastanawial sie, czym kierowal sie poltergeist, demonstrujac swoja sile. Czy probowal go zatrzymac, aby nie mogl pomoc Carol? A moze w ten sposob dawal mu do zrozumienia, aby jak najszybciej wyruszal w droge?

Trzymajac w jednej rece walizke, zblizyl sie do drzwi zamknietych czyjas niewidzialna reka. Gdy siegal do klamki, zaczely drgac – z poczatku delikatnie, potem gwaltownie.

Lup… lup… lup… lup!

Blyskawicznie cofnal reke, niepewny, co robic.

LUP!

Odglos uderzen siekiery dobiegal wlasnie z tej strony. Masywne jodlowe drzwi, obite dodatkowo drewnianymi plytami, zatrzesly sie i pekly przez srodek.

Paul odskoczyl w tyl.

Pojawilo sie nastepne pekniecie, rownolegle do pierwszego, a do pokoju posypaly sie drzazgi.

Hustajace sie drzwi szafy oraz latajace porcelanowe figurki mogly byc dzielem poltergeista, z pewnoscia jednak zaden duch nie zdolalby rozlupac masywnych drzwi. Po przeciwnej stronie musial stac ktos wymachujacy prawdziwa siekiera.

Paul poczul sie bezbronny. Rozejrzal sie po pokoju, szukajac jakiejs broni, ale bez powodzenia.

Trzydziestkaosemka znajdowala sie w walizce. Nie bylo czasu, aby po nia siegnac, chociaz ile by dal, aby moc teraz trzymac w dloni rewolwer.

LUP-LUP-LUP-LUP!

Drzwi sypialni eksplodowaly do wewnatrz, rozpadajac sie na niezliczone kawalki i drzazgi.

Podniosl szybko ramie, zeby zaslonic oczy.

Kiedy mogl juz spojrzec, stwierdzil, ze za drzwiami nikt nie stoi, zaden czlowiek z siekiera. Rebaczem okazala sie czyjas niewidzialna obecnosc.

LUP!

Minal poszarpana framuge i wyszedl na korytarz.

Korki znajdowaly sie w spizarni kuchennej. Carol wlaczyla wszystkie bezpieczniki i rozblyslo swiatlo.

Z wyjatkiem telefonu znajdowaly sie tu wszystkie wspolczesne udogodnienia.

– Nie uwazasz, ze tu jest chlodno? – spytala Carol.

– Troche.

– Mamy piec na gaz z butli, ale przyjemniej bedzie nam przy kominku. Przyniesmy troche polan.

– Czy mamy scinac drzewa?

Carol zasmiala sie.

– To nie bedzie konieczne. Chodz, zobaczysz.

Zaprowadzila dziewczynke na tyly domku, gdzie po schodkach schodzilo sie na niewielkie podworko graniczace z laka porosnieta bujna trawa.

Carol zatrzymala sie zaskoczona. Ten znajomy krajobraz skojarzyla z koszmarnym snem, jaki nekal ja przez kilka nocy w zeszlym tygodniu. Biegla przez jakis dom, potem przez gorska lake, a cos srebrzystego migalo w ciemnosci za jej plecami. Wtedy nie zdawala sobie sprawy, ze laka ze snu tak bardzo przypominala te lake.

– Cos sie stalo? – spytala Jane.

– Co? Och. Nic. Wezmy to drewno.

Zaprowadzila dziewczynke do szopy przylegajacej do poludniowo-zachodniej sciany domku.

W oddali uderzyl piorun. Deszcz jeszcze nie zaczal padac.

Carol otworzyla ciezka klodke, zdjela ja ze skobla i wsunela do kieszeni kurtki. Nie bedzie potrzeby zakladac jej na nowo az do chwili powrotu do Harrisburga, za dziewiec czy dziesiec dni.

Drzwi szopy otworzyly sie, skrzypiac nienasmarowanymi zawiasami. W srodku Carol pociagnela za lancuszek wlacznika, i gola stuwatowa zarowka oswietlila stosy zakurzonych polan schowanych tu przed deszczem i wilgocia.

Z haka w suficie zwisalo wiadro do noszenia drewna. Carol zdjela je i wreczyla dziewczynce.

– Jesli napelnisz je cztery, piec razy, wystarczy opalu az do jutra rana.

Zanim Jane obrocila z wiadrem po raz pierwszy, Carol zdazyla juz porabac siekiera krotka klode na cztery kawalki.

– Co pani robi? – spytala dziewczynka, nie podchodzac zbyt blisko i wpatrujac sie z rezerwa w siekiere.

– Kiedy rozpalam ogien – objasniala Carol – klade na spod drewno na rozpalke, na to warstwe tych rozlupanych klockow, a potem cale klody drewna. Ten sposob nigdy nie zawiodl. Widzisz? Jestem zupelnie jak Daniel Boone.

Dziewczynka zrobila naburmuszona mine.

– Ta siekiera jest strasznie ostra.

– Musi byc.

Вы читаете Maska
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату