Chcialby wtedy zobaczyc jej mine. Przez ostatnie cwierc wieku najbardziej brakowalo mu wlasnie widoku wykrzywionej strachem, pobladlej dziewczecej twarzy. Rozszerzajacych sie, ciemniejacych zrenic. I tej chwili, tej cudownie podniecajacej chwili, kiedy w oczach pojawi sie prawdziwe przerazenie, kiedy strach przestaje byc mglisty, nieokreslony. Kiedy dociera do nich, ze naprawde je zabije. Ze naleza do niego i nic a nic nie moga zrobic.
Przesiedzial w wiezieniu osiem tysiecy trzysta szescdziesiat trzy dni. Zamkneli go dzien po jego dwudziestych urodzinach. Owszem, byl poteznie zbudowany, nadzwyczaj silny i, jak zeznali jego sasiedzi, „dziwny”. Mimo to byl jeszcze dzieckiem.
A teraz od kilku godzin jest wolnym czlowiekiem. Ma czterdziesci cztery lata. Komisja decydujaca o zwolnieniach warunkowych uznala, ze z biegiem czasu sie uspokoil, a okres za kratkami pomogl mu ujarzmic najnizsze instynkty. Po prawie dwudziestu pieciu latach spedzonych w wiezieniu na pewno bedzie grzeczny.
Przemyslal to. E tam. Najchetniej to by kogos zabil.
Obok przeszly dwie dziewczyny. Osiemnascie, dziewietnascie lat. Jedna podchwycila jego spojrzenie. Pokazala mu srodkowy palec, po czym lekko zakrecila biodrami i niespiesznie ruszyla dalej. Miala tak nisko opuszczone i tak obcisle dzinsy, ze wygladaly jak namalowane na tylku. Mruknal cos pod nosem i dziewczyna nagle przyspieszyla kroku, ciagnac za soba zaskoczona kolezanke. Usmiechnal sie. To wynagrodzilo mu paskudny smak kawy.
Odsiadke zaczal na oddziale specjalnym dla „kapusiow i lalusiow”. Cela jak pokoj w internacie, zlagodzony rygor. Adwokat bez przerwy powtarzal, jak wielkie mial szczescie, ze tu trafil. „Nie spieprz wszystkiego – powiedzial mu surowo. – Taki jak ty na nic lepszego nie moze liczyc”.
Pierwszej nocy jego wspolwiezien skulil sie w rogu pryczy i zaczal blagac: „Nie gwalc mnie, nie gwalc mnie”. Mezczyzna spojrzal na niego z obrzydzeniem. Takie rzeczy go nie braly.
Drugiej nocy wspolwiezien rozplakal sie, a mezczyzna ulegl najnizszym instynktom i pobil go do nieprzytomnosci. Tamten przynajmniej sie zamknal. Mezczyzna zarobil za to nagane. I zyskal reputacje.
Wtedy jeszcze tego nie wiedzial, ale sepy juz go obserwowaly, plotki w wiezieniu rozchodzily sie lotem blyskawicy. Za kare przeniesiono go na oddzial ogolny i wtedy zaczela sie prawdziwa przygoda. Bialy czlowiek mial w wiezieniu dwie mozliwosci: przystapic do aryjskiego bractwa zapewniajacego ochrone przed czarnymi i Latynosami lub sie nawrocic. W betonowych murach Walpole Bog mial niewiele do gadania. Mezczyzna (a wlasciwie jeszcze chlopiec) zostal neonazista.
Wiele sie nauczyl. Jak wydlubywac dziury w scianie celi i ukrywac w nich narkotyki pod warstwa pasty do zebow i farby modelarskiej. Jak chowac papierosy, kokaine, heroine, wszystko, czego dusza zapragnie, w podwinietych nogawkach spodni. Jak przymocowac zyletki do metalowego stelaza pryczy lub wnetrza spluczki, by niedoswiadczeni straznicy pokaleczyli sobie palce.
Jak zyc w otoczeniu brudnych, gniewnych ludzi. Jak szczac na oczach wspolwiezniow. Jak srac na oczach wspolwiezniow. Jak przesypiac stlumione okrzyki i budzic sie przy nich. Jak dzien w dzien wdychac zatechle powietrze cuchnace moczem i srodkami odkazajacymi.
Ale nie byl wystarczajaco pojetnym uczniem. Dopadli go w drugim roku odsiadki. Boston Red Sox grali o awans do finalu ligi i straznicy siedzieli z nosami w telewizorze. Latynosi wyrosli jak spod ziemi i dali mu niezly wycisk. Straznicy mowili, ze niczego nie zauwazyli. Podobnie jak dwaj bracia neonazisci, ktorzy ani na chwile nie oderwali oczu od telewizora.
Byl duzy, byl silny, byl wsciekly. Polamal kilku napastnikom zebra, nosy i nadgarstki. W koncu pchneli go nozem w nerke. Zwalil sie jak ranny nosorozec i lezal na podlodze w kaluzy krwi.
Wtedy podszedl jeden z bialych. „Bylo nie gwalcic dzieci” – wycedzil i plunal mu w twarz.
Lezac na betonowej podlodze, w powiekszajacej sie kaluzy krwi, mezczyzna zaczal snuc plany.
W izbie chorych podali mu krew i antybiotyki. Lekarka go zszyla, zaaplikowala mu leki i powiedziala, zeby uwazal na swoja ocalala lewa nerke, jesli chce zyc.
Wladze wiezienia nie byly glupie. Jesli wroci na oddzial ogolny, zginie. Jesli umieszcza go na oddziale specjalnym, zginie ktos inny. Co robic?
Dac mu pojedyncza cele. Tylko to zostalo. Po tygodniu zdal sobie sprawe, ze jego gowniany adwokat mial racje – oddzial specjalny to najlepsze, na co mogl liczyc.
Teraz siedzial sam w celi o rozmiarach dwa na trzy metry. Co dzien wypuszczano go na godzine, by pocwiczyl na zamknietym dziedzincu wielkosci psiarni i sie umyl. Mogl ogladac swiat przez prostokatne okno mniej wiecej wielkosci jego twarzy. Patrzec, jak zolkna i opadaja liscie. Jak snieg okrywa drzewa. Jak bolesnie powoli mijaja pory roku, miesiac po miesiacu, rok po roku.
Najlepsze, co moglo go czekac, to funkcja „woznego”, sprzatajacego blok, w zamian za nieco wieksza cele. Tak, to sie nazywa szczyt marzen. Najciekawszym zajeciem bylo ogladanie Britney Spears w telewizji. Tyle czasu. Nic, tylko siedziec. Myslec. I snuc plany. W wiezieniu najwazniejsza jest sila. Sila to pieniadze. Znienawidzono go, budzil strach, ale byl cierpliwy. Zbieral papierosy. Czekal, az w wiezieniu pojawi sie swieza krew, ktos, dla kogo przyszlosc bedzie wazniejsza od przeszlosci.
Minelo osiem lat, nim upatrzyl sobie odpowiedniego kandydata. Mlody chlopak, niewiele starszy niz on sam, kiedy go zamkneli, tyle ze w odroznieniu od niego chudy i pryszczaty. Jak sie okazalo, w przedszkolu prowadzonym przez jego matke krecil swinskie filmiki z malymi dziewczynkami. Chlopak trafil na oddzial specjalny, gdzie co noc siedzial z wybaluszonymi oczami, swiadom, ze nie ma szans przetrwac. Czekal, az go dopadna.
Mezczyzna zdazyl ich jednak uprzedzic. Dal straznikowi troche pieniedzy, a ten w zamian przekazal chlopakowi liscik od pana Bosu. Jeszcze troche forsy, kilka liscikow i chlopak byl gotowy. Pan Bosu go przekonal: jesli chlopak chce przezyc, musi zaatakowac pierwszy. Jesli w ciagu pierwszych kilku tygodni zdobedzie odpowiednia reputacje, bedzie mial swiety spokoj.
Dzieciak polknal haczyk; pan Bosu zaoferowal dalsza pomoc. Jak zrobic noz, jak go ukryc. Jak szybko wyjac zaostrzony kawalek metalu i znienacka zaatakowac. Aha, i jak wybrac odpowiedni cel.
Latynosi go nie obchodzili. Wiadomo, dla rozrywki zabiliby kazdego bialego. Pan Bosu chcial zapolowac na grubszego zwierza.
To bylo w czwartek. Pornodzieciak podawal obiad w stolowce oddzialu specjalnego. W kolejce staneli dwaj biali wiezniowie, ktorych sobie upatrzyl. Dzieciak powiedzial: „Moment, trzeba przyniesc swieze jedzenie”. Wyszedl zza lady, nikt nawet nie zwrocil na niego uwagi.
Pierwszego neonaziste zalatwil, zanim ten zdazyl sie odezwac. Drugi zaskoczony podniosl tace, a chlopak skoczyl mu do gardla.
Pozniej po wiezieniu krazyly opowiesci. O tym, jak zaskakujaco silny okazal sie ten chudy dzieciak. Jak rzucil sie na dwoch rasistow niczym zwinna malpa, z obnazonymi zebami i dzikimi oczami, jak poderznal im gardla. Wiezniowie siedzacy przy stolach nie wiedzieli, czy ich koszule poplamila tryskajaca krew, czy sos marinara z rozgotowanego spaghetti.
Rozpetalo sie prawdziwe pieklo. Inni neonazisci zerwali sie z miejsc i jak na tepych neandertalczykow przystalo, rzucili sie na najblizszych Latynosow, zamiast obezwladnic dlugorekiego dzieciaka zarzynajacego czlonkow ich gangu.
Straznicy wpadli do stolowki z grubymi materacami i zaczeli strzelac z gumowych kul do kazdego, kto byl na tyle glupi, by stac. Zarzadzono blokade wiezienia, zawyly syreny, a dzieciak stal na srodku z nozem w zakrwawionej rece i wrzeszczal: „Niech tylko ktorys z was, dupojebcy, sprobuje mnie dotknac!”
Wspaniala chwila, pomyslal mezczyzna. Byl mile zaskoczony zachowaniem podopiecznego. Oczywiscie po dwoch dniach chlopak zniknal. W pralni bylo duzo krwi, ale ani sladu ciala. Na wszelki wypadek przez jakis czas nikt nie jadl klopsikow.
Wladze stanowe powolaly specjalna komisje, ktora miala zajac sie dzialalnoscia gangow w wiezieniach. A naczelnik puscil im film o „wrazliwosci rasowej”. Potem wszyscy mowili: „Wkurwiasz mnie ty, do twojej rasy nic nie mam”, zanim komus obili morde.
Mezczyzna czul sie dobrze przez kilka dni, po czym wrocil do gapienia sie na sciany.
Nie bylo mu juz jednak tak zle. Po wiezieniu rozeszly sie plotki o tajemniczym panie Bosu. Mial przyjaciol, mial znajomosci. Nikt nie byl pewien, co to wlasciwie za jeden, ale gosciu wszystko potrafil zalatwic, nawet za kratami.
Byl zadowolony. Siedzac w pojedynczej celi, dokonal czegos nadzwyczajnego – stal sie postrachem wiezienia.
Teraz juz wiedzial, biegajac co dzien po dziedzincu, robiac pompki, brzuszki i przysiady, ze na tym jego zycie