sie nie skonczy. Ze stad wyjdzie. Wroci do swiata. Bedzie twardszy i madrzejszy.

I wszystko bedzie dobrze.

Wtedy byl chlopcem. Ulegal impulsom, popelnial bledy. Teraz jest mezczyzna. Zaprawionym w bojach. Wie, jak wiele warta jest cierpliwosc. I zna kodeks karny na wylot.

Wspanialy pan Bosu nie bedzie pracowal w McDonaldzie. Nie zamierza harowac jak wol za marne, grosze i do konca zycia dziekowac komus, ze laskawie raczyl zatrudnic takiego bandziora jak on.

Odsiedzial swoje. I nigdy nie wroci za kratki.

O nie, on ma wizje swojej przyszlosci. Dokladnie zaplanowal dalsza kariere. Zaczal o niej myslec, jeszcze zanim skontaktowal sie z nim tajemniczy dobroczynca X, ten, ktory zalatwil mu zwolnienie warunkowe i przekazal liste zlecen.

Pan Bosu zgarnie kupe forsy, w dodatku robiac to, co potrafi najlepiej: niszczac ludzkie zycie.

Usmiechnal sie. Zgniotl styropianowy kubek i wstal od stolika. Inni klienci spojrzeli na niego. I natychmiast sie odwrocili.

Dwadziescia piec lat temu pan Bosu popelnil jeden blad. Darowal jej zycie.

Drugi raz tego bledu nie popelni.

Rozdzial 12

Catherine jechala do ojca. Zapadal zmrok, kolejny dzien przedwczesnie dokonywal zywota, zwiastujac nadejscie zimy. Byla zmeczona. Ledwo widziala na oczy, za mocno sciskala kierownice, starala sie zmienic pozycje. Nie lubila prowadzic. Co rusz odkrecala szybe, by orzezwilo ja zimne powietrze, lub nastawiala glosniej odtwarzacz. Jimmy zawsze zartowal z niej, ze gdyby wybrala sie w dluzsza podroz, od razu by zasnela i zabila sie przed pierwszym postojem.

Skrzywila sie na mysl o nim. Poczula bolesne uklucie w sercu. Kiedy ostatnio powiedzieli sobie cos milego? Kiedy przestali udawac, ze sie kochaja? Wlasciwie co za roznica. Byl stalym elementem jej pejzazu i brakowalo jej go tak, jak innym brakowaloby amputowanej konczyny. Stracila cos bardzo dla niej waznego.

Wjechala do dzielnicy ojca. Do swojej dzielnicy. Rodzice kupili ten dom, kiedy miala piec lat. Stal na kawaleczku ziemi, otoczony innymi skromnymi domami na malych parcelach. Przez te wszystkie lata niewiele sie tu zmienilo. Te same biale sciany, te same czerwone okiennice. W srody przyjezdza smieciarka. W soboty ludzie pracuja w ogrodkach. A w czwartkowe wieczory jej ojciec spotyka sie z McGlashenami i Bodellami na piwie i kartach. Potem opowiada o ich dzieciach i wnukach, jej rowiesnikach, ktorzy teraz sa kierownikami sklepow lub pracuja w bankach, jezdza minivanami i mieszkaja we wlasnych domach z rudymi dzieciakami i wielkimi rozdokazywanymi psami. I wioda normalne, szczesliwe zycie.

Czasami zastanawiala sie, dlaczego nie spotkalo to ktoregos z nich. Czemu to nie oni natkneli sie na niebieskiego chevy? Dlaczego to nie ich zaczepil facet szukajacy nieistniejacego zaginionego psa?

Boze, jak ona nie cierpi tej ulicy.

Zaparkowala mercedesa na podjezdzie. Na ganku palily sie swiatla, oswietlajac waska, wylozona ceglami sciezke i cztery schodki. Odetchnela gleboko, powtorzyla sobie w duchu, po co tu przyjechala, i wysiadla z wozu.

Zimno uderzylo ja w twarz. Oddychala szybko i plytko. Spojrzala w glab ulicy, gdzie ciemnosc gestniala za drzewami, tworzac ciemny tunel, z ktorego nie bylo ucieczki. Po drugiej strome zobaczyla to samo.

Zadrzala. I nagle poczula dzika nienawisc do tego miejsca. Tego domu, ogrodka, calej dzielnicy. To zlosliwy los przywiodl tu jej rodzicow. A jeszcze gorsze bylo to, ze tu zostali.

„To nie wina dzielnicy – cierpliwie tlumaczyl ojciec matce po tym, jak to sie stalo. – To wina jednego czlowieka. Co pomysli Catherine, jesli sie przeprowadzimy?”

Pomyslalabym, ze wam na mnie zalezy.

Odetchnela gleboko, stwierdzila, ze jeszcze troche, a zbzikuje. Zacisnela dlonie w piesci. Pomysl o jakims szczesliwym miejscu, powiedziala sobie rozpaczliwie. Potem stwierdzila: „Pieprzyc to”, i ruszyla do drzwi.

Ojciec juz na nia czekal. Otworzyl drewniane drzwi i odsunal sie na bok.

Wzial od niej plaszcz i jak zwykle zapytal:

– Jak sie jechalo?

– Dobrze.

– Duzy ruch?

– Nie.

– W drodze powrotnej pewnie bedzie wiekszy, jak to w sobotni wieczor.

– Poradze sobie.

Baknal jeszcze cos o korkach – dzielnica Catherine nie podobala mu sie tak bardzo, jak jego dzielnica – po czym gestem zaprosil ja do malego salonu. Wciaz ten sam wlochaty zloty dywan, ta sama brazowa sofa w kwiaty. Kiedys zaproponowala, ze kupi mu nowe meble. Nie chcial. Sofa jest wygodna, dywan trwaly. Nie potrzebuje jakichs tam luksusow.

Catherine usiadla na skraju sofy z dlonmi na kolanach. Wchodzac do tego pokoju, zawsze miala wrazenie, ze wpada w petle czasu; nigdy nie wiedziala, gdzie patrzec ani co czuc. Dzis utkwila wzrok w dywanie.

– Musze z toba o czyms porozmawiac – powiedziala cicho.

– Napijesz sie czegos?

– Nie.

– Mam piwo korzenne. Lubisz je, prawda?

– Nie chce mi sie pic, tato.

– A moze dac ci wody? Przejechalas kawal drogi, na pewno zaschlo ci w gardle. Zaraz przyniose.

Uznala, ze nie ma sensu oponowac. Zniknal w kuchni i po chwili wrocil z dwoma plastikowymi kubkami w stokrotki. Usiadl na tapczanie. Ona zostala na sofie. A jednak napila sie wody.

– Slyszales, co sie stalo – powiedziala wreszcie.

Ojciec unikal jej wzroku. Wodzil oczami po calym pokoju. Wreszcie spojrzal na portret matki wiszacy nad kominkiem. Catherine pomyslala, ze bardzo sie postarzal.

– Tak.

– Brakuje mi go – powiedziala cicho.

Ojciec milczal.

– Przykro mi, ze tak to sie skonczylo. Ze Jimmy nie zyje.

– Bil cie – przypomnial ojciec. Przyznal to po raz pierwszy.

– Czasami.

– Nie byl dobrym czlowiekiem.

– Nie.

– Az tak zalezalo ci na jego pieniadzach?

Byla zaskoczona jego ostrym tonem.

Coraz bardziej drzaly jej rece. Chciala wypic jeszcze jeden lyk wody, ale bala sie, ze upusci kubek. Zapragnela uciec.

– Byl dobry dla Nathana.

– Mial was oboje gleboko w dupie.

– Tato…

– Powinnas byla go rzucic.

– To nie takie proste, jak…

– Bil cie! Powinnas go byla zostawic. Ojciec nie patrzyl na nia. – Powinnas byla tu wrocic.

Catherine otworzyla usta. Nie wiedziala, co powiedziec. Ojciec nigdy dotad jej tego nie proponowal. Nigdy nie powiedzial, co mysli o jej malzenstwie. Byl na slubie, uscisnal dlon Jimmy’ego i zyczyl mu powodzenia. Potem liczyly sie dla niego tylko karty, spotkania weteranow i codzienna rutyna. W Swieto Dziekczynienia i Boze Narodzenie przyjezdzal do jej tesciow, jadl indyka, dawal Nathanowi prezent, calowal ja w policzek, po czym znikal, wracal do dzielnicy, ktora kochal, a ktorej ona nienawidzila. Czasem zastanawiala sie, czy byloby inaczej, gdyby zyla matka. Nigdy sie tego nie dowiedza.

Вы читаете Samotna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату