– Poszedlem do niego. Teraz juz niewazne, czy to bylo rozsadne, czy nie.
– Co ty robisz, Bobby?
– Zakladam szalik.
– Wiesz, o co mi chodzi.
– Gagnonowie chca mnie oskarzyc o morderstwo. Nie slyszalas? Wykorzystali jakas furtke prawna, by postawic mi zarzut zabojstwa ich syna. Prawde mowiac, rozsadek przestal sie dla mnie liczyc.
– To musi byc straszne, zostac oskarzonym o morderstwo.
– Myslisz?
Nie zareagowala na jego sarkastyczny ton.
– Bobby, to, co stalo sie w czwartek, bylo potworna tragedia. Dla ciebie. Dla Gagnonow. Dla malego Nathana. Naprawde sadzisz, ze dowiesz sie czegos, co sprawi, ze lzej ci bedzie zyc z mysla, ze zabiles czlowieka?
Spojrzal jej w twarz. W jego ciemnoszarych oczach bylo cos, czego wczesniej nie widziala, cos, co sprawilo, ze na chwile stracila dech. Chlod przeniknal ja do szpiku kosci.
– Dopadne ja – powiedzial cicho. – Jesli robi krzywde temu chlopcu, jesli wrobila mnie w zabojstwo meza… Catherine Gagnon moze i mysli, ze umie sobie radzic z mezczyznami, ale z takim jak ja jeszcze nie miala do czynienia.
Skonczyl wiazac szalik.
Elizabeth westchnela ciezko i pokrecila glowa. Tak wiele chciala mu jeszcze powiedziec, wiedziala jednak, ze to nic nie da. Nie byl gotow jej wysluchac. Moze Bobby jeszcze tego w pelni nie zrozumial, ale ona doskonale wiedziala, z kim utozsamial sie w noc zabojstwa, i nie byl to wymachujacy bronia ojciec.
– Nie jestes odpowiedzialny za Nathana Gagnona – powiedziala cicho, ale Bobby byl juz za drzwiami.
Rozdzial 14
Catherine pojechala prosto do szpitala. Nathan jeszcze spal, monitor pracy serca wiernie pikal, a morfina kropla po kropli splywala do cienkich zyl. Pielegniarka dyzurna miala niewiele do powiedzenia. Nathan jest pod kroplowka, temperatura spadla, bol zelzal. Moze jutro bedzie mogl wrocic do domu, trzeba sie jeszcze skonsultowac z lekarzem.
Catherine spojrzala w glab dlugiego, ciemnego korytarza. Urzadzenia pikaly, respiratory buczaly, pacjenci rzucali sie niespokojnie na zaslonietych lozkach. Szpital noca. Za malo pielegniarek, za duzo obcych. Pelno ciemnych zakamarkow.
– Nathan jest ciezko chory – powiedziala znowu.
– Wiem.
– Potrzebuje troskliwszej opieki. Moglabym wynajac prywatna pielegniarke? Albo caly zespol pielegniarski? Dobrze zaplace.
Pielegniarka spojrzala na nia nieprzychylnie.
– Wie pani, my, sluzba, robimy, co mozemy.
– To moje dziecko – powiedziala Catherine cicho. – Martwie sie o niego.
– Skarbie, one wszystkie sa czyimis dziecmi.
Pielegniarka nie zamierzala jej pomoc. Catherine wezwala lekarza dyzurnego, ale nie zgodzil sie wypisac Nathana. Chlopiec musi zostac w szpitalu. Zwlaszcza biorac pod uwage jego stan.
Jaki stan? – pomyslala z rozpacza. Ten, ktorego nikt nie potrafi zdiagnozowac? Przyszlo jej do glowy, by zadzwonic do Tony’ego Rocco. Moze ublaga go, by przyjechal i wypisal Nathana.
I co potem? Zabierze Nathana do domu, w ktorym jakims cudem bedzie bezpieczny?
A kuku. Tak brzmial ten napis.
W jej samochodzie, zaparkowanym pod domem ojca, napisany jej szminka.
Wyszla szybkim krokiem ze szpitala. Rece jej drzaly.
Po powrocie do domu nie mogla usiedziec na miejscu. Dziennikarze znikneli. Policja tez. Gdzie te sepy, kiedy akurat sa potrzebne? Pewnie znow ktos zginal. Albo jakis senator zostal przylapany in flagranti ze swoja sliczna asystentka. Nawet hanba nie zapewnia dlugotrwalego rozglosu.
Sprawdzila drzwi i okna. Zapalila swiatla, caly dom rozblysl jak pas startowy. Nie weszla tylko do glownej sypialni. Policja wciaz traktowala ja jak miejsce zbrodni i niczego nie wolno bylo dotykac. Latwo powiedziec. Zaslonili wybita szybe plachtami plastiku. Nie zabezpieczaly mieszkania nawet od wiatru, jak wiec mialy powstrzymac intruzow?
Przesunie komode przed drzwi balkonowe. Inna sprawa, ze jesli sobie z tym poradzi, to silny mezczyzna odsunie ja bez trudu. No dobra. Zasloni komoda balkon, wlaczy reflektor przed domem, by oswietlic gorny taras, potem zamknie drzwi sypialni i zabije je gwozdziami. Doskonaly pomysl.
Zeszla na dol do Prudence.
– Potrzebuje twojej pomocy – rzucila krotko. – Musimy zrobic male przemeblowanie.
Prudence o nic nie pytala. Efekt wielu lat szkolenia, pomyslala Catherine. Bardzo drogiego brytyjskiego szkolenia.
Weszly na gore. Prudence pomogla jej przesunac ciezka sosnowa komode przed zniszczone drzwi balkonowe. Na dywanie wciaz lezaly kawalki szkla. Wciaz widac bylo plamy krwi. Prudence nie skomentowala tego ani slowem.
Catherine poszla na dol po narzedzia. Kiedy zaczela wbijac gwozdzie we framuge drzwi sypialni, Prudence wreszcie przerwala milczenie.
– Prosze pani?
– Zauwazylam kogos na dworze – powiedziala Catherine szybko. – Czail sie. Pewnie jakis reporterzyna chce sobie dorobic. Jak myslisz, ile warte bylyby zdjecia miejsca zbrodni w Back Bay? Nie pozwole, by ktokolwiek wzbogacil sie na tej tragedii.
Prudence chyba zadowolilo to wyjasnienie. Po chwili Catherine dodala:
– Wiesz, chce ci podziekowac. Przezywamy ciezkie chwile. Bog jeden wie, co o tym wszystkim sadzisz. Ale caly czas bylas przy Nathanie. Jestem ci za to wdzieczna. On cie potrzebuje. Szczegolnie teraz, kiedy dzieje sie tyle zlego.
– Czuje sie juz lepiej?
– Jutro powinien wrocic do domu. – Przyszla jej do glowy pewna mysl. – Moze jesli sie zgodzi, pojedziemy we trojke na wakacje. Gdzies, gdzie jest cieplo, gdzie sa piaszczyste plaze i drinki z malymi parasolkami. Moglibysmy uciec od… od tego wszystkiego.
Wbila ostatni gwozdz. Szarpnela drzwiami. Wytrzymaly. To powinno wystarczyc. Przynajmniej taka miala nadzieje.
– Prudence, nie otwieraj obcym. A gdybys zobaczyla innych… dziennikarzy, daj mi znac.
– Dobrze, prosze pani – powiedziala Prudence. – A co ze swiatlami?
– Mysle – odparla Catherine, wciaz ciezko dyszac – ze jeszcze przez jakis czas zostana zapalone.
Tony Rocco mial ciezki dzien. O dziesiatej wieczorem wreszcie wyszedl ze szpitala. Dziesiec lat temu to bylaby norma, ale teraz podobno jest u szczytu kariery. To ambitni stazysci powinni zajmowac sie tymi nieprzebranymi hordami zarzyganych i zasmarkanych dzieciakow. Jego interesuja tylko powazne przypadki.
Zona przypominala mu o tym co wieczor. „Jezu Chryste, Tony, kiedy wreszcie zazadasz naleznego ci szacunku? Rzuc ten szpital w cholere. Prywatna praktyka to jest to. Zarabialbys trzy, cztery razy wiecej niz teraz. Moglibysmy…”
Przestal jej sluchac jakies piec lat temu. Bylo to na kolacji z okazji Swieta Dziekczynienia u jego rodzicow. Sluchajac, jak matka utyskuje na ojca, ktory osmielil sie pojsc na golfa ze znajomymi, Tony spojrzal na swoja piekna zone i uprzytomnil sobie, ze ozenil sie z wlasna matka. To bylo dla niego jak cios obuchem.
Jego matka byla zrzeda. Jego zona tez. A on za pietnascie lat bedzie wygladal jak jego ojciec, z lekko zgarbionymi ramionami, broda wtulona w piers jak u zolwia i selektywna gluchota w obu uszach.
Powinien byl sie wtedy rozwiesc, ale musial pomyslec o dzieciach. Dwojce kochanych, pieknych dzieci, ktore juz patrzyly na niego z wyrzutem, gdy spoznial sie na kolacje. Zupelnie jak zona.