– Pewnie tak. – Odkroila widelcem kawalek grzanki i zaczela zuc go z rozkosza. – Byles tam, Bobby. Wyobraz sobie ten wielki zimny parking, pomysl, pod jaka instytucja sie miesci, i sam wyciagnij wnioski.
Bobby zamyslil sie. W blasku reflektorow beton wydawal sie gladki, czysty. Nigdzie nie bylo ani kropelki krwi. Nachmurzyl sie, przemyslal wszystko jeszcze raz i nagle sie usmiechnal.
– Szpital. Fartuch chirurgiczny!
– Brawo. W pojemniku na smieci pod zachodnim wejsciem znalezlismy plastikowy worek z zakrwawionym fartuchem i nakladkami na buty. Wyglada na to, ze nasz sprytny morderca wlozyl fartuch, zrobil swoje, po czym brudny fartuch zmial i wyrzucil. Prawdopodobnie wchodzac na parking, wygladal jak chirurg. Kiedy bylo po wszystkim, zaczekal na odpowiedni moment, wysiadl z wozu, zdjal fartuch i sobie poszedl.
– Wtedy zostawilby slady butow. Przy wysiadaniu z samochodu.
– Znalezlismy rozmazana krew. Pewnie wytarl slady, moze fartuchem. Nie udalo mu sie to do konca, ale wzor podeszwy zamazal dokladnie. Cwany skurczybyk.
– Przewidujacy – myslal Bobby na glos. – Na pewno to zaplanowal.
– Tak i nie. Musial troche ruszyc glowa, ale wszystko, czego potrzebowal, mial na miejscu. Dlatego nie musial planowac wszystkiego z duzym wyprzedzeniem. Oczywiscie, przy zalozeniu, ze nie jest chirurgiem, czego, uwzgledniajac miejsce zdarzenia, nie mozna wykluczyc. – D.D. pochlonela juz pol porcji i az wzdychala z rozkoszy.
– Och, jakie to dobre. Slowo honoru, gdyby to nie grozilo zawalem serca, przychodzilabym tu codziennie.
– Sa jacys podejrzani?
– I kto o to pyta?
– Chyba nie masz na mysli mnie, co? – Byl autentycznie zaskoczony.
– A powinnam?
– D.D.!
– Spokojnie, Bobby. To twoja panienke wzielismy na cel. Catherine Gagnon.
Bobby zmarszczyl brwi. Ta uwaga miala go sprowokowac, ale on nie polknal haczyka.
– Nie bardzo to widze – powiedzial po chwili.
– Biuro zastepcy prokuratora zajmuje sie nia od wczoraj. Podobno mogla wiele zyskac na smierci meza. Kraza plotki, ze szukala speca, ktory pomoglby jej za pieniadze… albo zakochanego frajera, ktory zrobilby to za darmo.
– Copley mysli, ze Catherine namawiala Tony’ego Rocco, by zabil jej meza?
– Wczoraj probowal sie umowic na rozmowe z panem doktorem. Rocco go splawil.
Bobby skinal glowa w zamysleniu, trzymajac kubek z kawa w obu dloniach.
– Skoro Tony Rocco byl sprzymierzencem Catherine, czemu mialaby go zabic lub naslac na niego zabojce?
D.D. wzruszyla ramionami. Nie patrzyla mu w oczy.
– Jak wiesz, Rocco nie zabil Jimmy’ego.
– Fakt. – Bobby wpatrywal sie w D.D., ale ona siedziala ze wzrokiem utkwionym w talerzu.
– Ale moze mowila Rocco, ze chce to zrobic – powiedziala po chwili. – I moze dowiedziala sie, ze zastepca prokuratora sie tym zainteresowal. Moze bala sie, ze Rocco sie wygada.
– Przeciez morderca najprawdopodobniej byl mezczyzna.
– Jest ladna, ma kase. Jedno i drugie wystarczy, by znalezc chetnych do pomocy.
– Do pomocy w usunieciu pomocnika – podkreslil Bobby z ironia.
D.D. wzruszyla ramionami.
– Tak sadzi Copley. Dla mnie zabojca byl zazdrosny maz. W koncu, jesli zabija sie kogos dla wlasnej korzysci, po co mu jeszcze obcinac wacka?
– No i jest jeszcze ta wiadomosc.
– Wiadomosc?
– Uhm. Napisana na tylnej szybie. Dzieki niej znaleziono doktora Rocco; ktos nachylil sie, by ja przeczytac.
– Jak brzmiala?
– „Pozdrowienia od pana Bosu”.
– Pozdrowienia od pana Bosu?
– Uhm. Napisane szminka.
– Szminka?
– Tak. I zaloze sie, ze usta Catherine Gagnon wygladaja zabojczo w tym odcieniu czerwieni.
D.D. skonczyla jesc. Bobby wzial rachunek.
– Dzis odwiedzi cie Copley – uprzedzila.
– Flirtuje tylko, czy kocha?
– Mowi, ze wczoraj widziano cie z wesola wdowka w Gardner Museum.
Bobby wyjal z portfela plik banknotow i zaczal odliczac jednodolarowki.
– Niedobrze jest – powiedziala D.D. cicho – pokazywac sie z wdowa po czlowieku, ktorego sie zabilo. Ludzie zaczynaja mowic rozne rzeczy.
Potrzebowal dziesiatki. Nie mial. Wyjal dwa banknoty pieciodolarowe.
– Ona narobi ci klopotow – dodala D.D. – Dwa dolary to wystarczajacy napiwek. Wiesz, chcial sie z nia rozwiesc i przejac opieke nad dzieckiem. Mogla zostac pozbawiona srodkow do zycia, ale szczesliwym trafem od czwartku jest zamozna wdowa. W tej branzy nie mozna nie zauwazac takich szczegolow.
Bobby wreszcie podniosl wzrok.
– Naprawde myslisz, ze mogla to wszystko ukartowac? Sprowokowac klotnie, dopilnowac, by maz mial pistolet, a potem tak wszystko zachachmecic, zeby on zginal, a ona nie?
D.D. dlugo milczala.
– Znales ja, Bobby? – powiedziala wreszcie. – Przed tym, jak do ciebie zadzwonila? Moze spotkales ja przelotnie, moze byla znajoma znajomych?
– Nie.
D.D. odchylila sie na oparcie, ale wciaz przygladala mu sie uwaznie, ze zmarszczonym czolem. Bobby wstal i nieporadnie usilowal schowac portfel do kieszeni. Zmell w ustach przeklenstwo.
– Bobby – powiedziala po chwili i cos w jej glosie kazalo mu na nia spojrzec. Patrzyla na niego z jakims ponurym zainteresowaniem. Przez chwile wygladalo na to, ze sie rozmyslila, jednak w koncu zadala mu to pytanie, jakby nie mogla sie powstrzymac. – Kiedy strzeliles… czy bylo ci ciezko? Czy widzac w celowniku czlowieka z krwi i kosci, zawahales sie?
Bobby nie mial ochoty odpowiadac. Latwiej byloby sie obrazic, spojrzec na nia spode lba i wyjsc. Ale D.D. to przyjaciolka. Znaja sie od lat. I byc moze w glebi duszy rozumial jej pytanie nawet lepiej niz ona. Kazdy glina ma tego rodzaju watpliwosci. Tyle czasu spedzali na cwiczeniach, ale kiedy przychodzilo co do czego, kiedy ryzykowalo sie zycie swoje albo, co gorsza, zycie partnera…
Odpowiedzial wiec szczerze:
– Prawde mowiac, nie czulem nic – wyznal cicho.
D.D. spuscila wzrok. Nie mogla spojrzec mu w oczy. A on nawet sie nie zdziwil. Trzy dni po smierci Jimmy’ego Gagnona wreszcie przekonywal sie na wlasnej skorze, ze tak to juz jest.
Skinal jej glowa na pozegnanie i wyszedl z baru.
Rozdzial 16
Dwie przecznice od baru kolo Bobby’ego przystanal smukly czarny lincoln. Przyciemniona szyba sie opuscila. Bobby zajrzal do srodka i zaklal.
– Nie masz jakiegos hobby? – spytal Harrisa.
Z tylu dobieglo gniewne trabienie.