– Wsiadaj – powiedzial Harris.

– Nie.

– Moi pracodawcy chca z toba porozmawiac.

– Niech wytocza mi jeszcze jedna sprawe.

– Sa bardzo wplywowi. Zamienisz z nimi kilka slow i twoje klopoty sie skoncza.

– Zbytek laski. – Przyspieszyl kroku. – Pojde pieszo.

Harris zmienil taktyke.

– Zabiles ich syna. Chyba mozesz poswiecic im dziesiec minut.

Bobby zwolnil. Harris wcisnal hamulec.

– To cios ponizej pasa – mruknal Bobby ze zmarszczonym czolem. Z ociaganiem otworzyl drzwi. Harris usmiechnal sie radosnie jak idiota.

Gagnonowie zaszyli sie w nowym, drogim hotelu LeRoux, naprzeciwko parku. Musieli sie tu przeniesc, bo pod ich kamienica w Beacon Hill koczowali dziennikarze. Pani Gagnon nie mogla spac ani jesc. Pan Gagnon wynajal luksusowy apartament na ostatnim pietrze, z pozostajaca do dyspozycji przez cala dobe masazystka, ktora miala pomoc jej sie odprezyc.

W drodze Harris opowiadal Bobby’emu o swoich pracodawcach. Ze pochodza z Georgii, wiec niech nie dziwi go ich poludniowy akcent. Ze pani Gagnon byla podobno autentyczna mloda dama, taka w atlasowej sukni i z tapirowanymi wlosami, kiedy w szescdziesiatym drugim poznala Jamesa Gagnona. To jej rodzina miala pieniadze. Ale James juz wtedy byl ambitnym studentem prawa. Jej rodzina zaakceptowala zwiazek, a przyszly tesc zamierzal pomoc Jimmy’emu w zalozeniu kancelarii adwokackiej.

Niestety, cala rodzina Maryanne – matka, ojciec, mlodsza siostra – zginela w wypadku na tydzien przed slubem. Nie trzeba dodawac, ze Maryanne byla zdruzgotana. Chcac jej pomoc, Jimmy wywiozl ja ze stanu. Przeniesli sie do Bostonu, zdecydowani zaczac wszystko od nowa.

Dobra wiadomosc byla taka, ze Maryanne od razu zaszla w ciaze, zla natomiast, ze ich syn, James Jr., byl chorowitym dzieckiem. Umarl po kilku miesiacach i James z Maryanne pochowali go na cmentarzu w Atlancie, tam gdzie spoczela reszta rodziny.

Po dwoch latach na swiat przyszedl Jimmy i karta sie odwrocila.

Bobby dziwil sie, czemu drugiemu dziecku nadali to samo imie co pierwszemu. Pierwszy syn mial na imie Junior, drugi Jimmy, poprawil go Harris. Bobby i tak uwazal, ze to dosc dziwne.

Zaraz po wejsciu do apartamentu pomyslal, ze Gagnonowie wiedza, jak robic wrazenie. Posadzka byla z wloskiego marmuru, w pokoju staly cenne antyki, a okna okrywalo tyle jedwabiu, ile nie wytworzylaby cala ferma jedwabnikow. Apartament stanowil idealne tlo dla jego mieszkancow.

Maryanne Gagnon wygladala na szescdziesiat kilka lat i wciaz byla szczupla, ale lekko przygarbiona, o platynowych blond wlosach, teraz juz bardziej platynowych niz blond. Na szyi nosila potrojny sznur duzych perel, na palcu natomiast kamien szlachetny wielkosci pilki golfowej. Siedzac na eleganckim francuskim krzesle, w jedwabnym kremowym kostiumie, niemal zlewala sie z wiszacymi za nia draperiami.

W odroznieniu od niej sedzia Gagnon dominowal nad otoczeniem. Wysoki, dostojny, w jednorzedowym czarnym garniturze, za ktory pewnie dal wiecej, niz Bobby zarabial w miesiac, stal tuz za prawym ramieniem zony. Mial siwe wlosy, ale widac bylo, ze uplyw czasu w najmniejszym stopniu nie nadwatlil jego sil. Blyszczace oczy, wyraznie zarysowana szczeka i usta zacisniete w waska kreske – mozna bylo go sobie wyobrazic, jak kieruje sadem. I calym krajem.

Bobby’emu blysnela mysl, ze slaby Jimmy Gagnon wiecej cech musial odziedziczyc po matce niz po ojcu.

– Jaki pan niepozorny – zauwazyla Maryanne Gagnon, ku zaskoczeniu wszystkich. Podniosla oczy na meza i Bobby zauwazyl, ze jej zlozone na kolanach rece drza. – Nie myslales, ze bedzie jakis… wiekszy?

James scisnal ramie zony i w tym gescie bylo cos, co wstrzasnelo Bobbym bardziej niz ubrania, apartament czy doskonale przygotowane pozy. Wbil wzrok w marmurowa posadzke w szare i rozowe zygzaki.

– Napije sie pan? – spytal James.

– Nie.

– A moze zje pan cos?

– Raczej nie zdaze. Nie zabawie tu dlugo.

James przyjal to do wiadomosci. Wskazal stojaca obok sofe.

– Prosze, niech pan usiadzie.

Tego Bobby tez nie chcial zrobic, ale mimo to podszedl do kremowej sofy, usiadl niepewnie na jej skraju, polozyl dlonie na kolanach i zacisnal piesci. W odroznieniu od zadbanego i eleganckiego Gagnona, mial na sobie znoszone dzinsy, ciemnoniebieski golf i stary szary sweter. Wylazl z lozka w srodku nocy po to, by obejrzec miejsce zbrodni, a nie stanac twarza w twarz z pograzonymi w zalobie rodzicami. Z czego, rzecz jasna, Gagnonowie doskonale zdawali sobie sprawe, kiedy wyslali po niego Harrisa.

– Harris mowil, ze spotkal sie pan z Catherine.

To znow James. Bobby czul, ze to on tu rzadzi. Maryanne nawet na niego nie patrzyla. Siedziala troche odwrocona, ze wzrokiem wbitym w podloge. Po chwili zauwazyl, ze szlocha bezglosnie. Twarz, ktora starala sie przed nim ukryc, byla mokra od lez.

– Panie Dodge?

– Tak, spotkalem sie z Catherine. – Bobby uslyszal swoj glos. Wciaz wpatrywal sie w Maryanne. Chcial cos powiedziec. Ale co? „Przepraszam. Nie cierpial. Hej, przynajmniej nadal macie wnuka…”

Glupio zrobil, ze tu przyszedl. Teraz zdal sobie z tego sprawe. James Gagnon zastawil na niego pulapke, a on dal sie w nia zwabic.

– Znal pan moja synowa juz wczesniej? – naciskal James.

Bobby zmusil sie, by na niego spojrzec. Ostatnio wszyscy go o to pytaja.

– Nie – powiedzial zdecydowanie.

– Jest pan pewien?

– Na ogol pamietam ludzi, ktorych znam.

James uniosl brew.

– Co pan widzial tamtej nocy? Kiedy zginal Jimmy?

Bobby spojrzal na Maryanne, a potem na jej meza.

– Jesli mamy o tym mowic, wolalbym, by pani przy tym nie bylo.

– Maryanne? – James spojrzal cieplo na zone, a ona na niego. Jeszcze przed chwila plakala. Teraz wyprostowala sie, jakby wstapily w nia nowe sily. Wziela meza za reke. Razem odwrocili sie do Bobby’ego.

– Chce znac prawde – powiedziala Maryanne lagodnie. – To moj syn. Ja go urodzilam. Chce wiedziec, jak umarl.

Jest niesamowita, pomyslal Bobby. Wystarczylo, ze powiedziala cztery zdania, a serce mu peklo.

– Dostalem wezwanie – odparl tak beznamietnie, jak potrafil. – Kobieta zglosila, ze jej maz ma bron, sasiedzi doniesli, ze slyszeli strzaly. Kiedy zajalem pozycje po drugiej stronie ulicy, zauwazylem, ze podejrzany…

– Jimmy – przerwal mu sedzia.

– Podejrzany – nie ustapil Bobby – nerwowo chodzi po sypialni. Po chwili ustalilem, ze ma w reku pistolet kaliber 9 milimetrow.

– Nabity? – To znow James.

– Nie moglem tego stwierdzic, ale skoro wczesniej slyszano strzaly, to mozna bylo przypuszczac, ze bron jest nabita.

– Zabezpieczona czy nie?

– Nie moglem tego ustalic, ale powtarzam: skoro wczesniej slyszano strzaly, mozna bylo przypuszczac, ze jest odbezpieczona.

– Jimmy mogl ja zabezpieczyc?

– Mogl.

– Mozliwe, ze w ogole to nie on strzelal. Nie widzial pan tego na wlasne oczy, zgadza sie?

– Tak.

– Nie widzial pan, by nabijal bron?

– Nie.

– Rozumiem – powiedzial sedzia i dopiero teraz Bobby zorientowal sie, co tak naprawde jest grane. To

Вы читаете Samotna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату