– Nie obchodzilo mnie, co on robi. Zajmowalam sie Nathanem. Byl smiertelnie przerazony. „Mamusiu, czy umrzemy? Zapal swiatla, mamusiu. Musimy miec duzo swiatla”, mowil.
– Czy wczesniej Jimmy kiedykolwiek zrobil krzywde pani albo pani synowi?
– Kiedy wpadal w zlosc, rzucal roznymi przedmiotami. Czasem… mielismy pewne klopoty, jak to w malzenstwie.
– Klopoty? – To znowu ta blondynka. Mowila z sarkazmem. – Co dwa tygodnie wzywano tu patrole. Tyle ze sprawy w koncu posunely sie za daleko, prawda, pani Gagnon? Jimmy chcial rozwodu.
Catherine spojrzala na nia chlodno.
– To prawda.
– Mial pieniadze – ciagnela blondynka. – Mial wladze. Najpierw sie nad pania znecal, a teraz jeszcze chcial pania wykiwac. Mowiac szczerze, nikt nie moze miec pani za zle, ze sie pani troche wkurzyla.
– Mielismy problemy. To nie znaczy, ze nie moglismy ich rozwiazac.
– Nie no, badzmy powazni. Facet pania bil i rzucal ciezkimi przedmiotami w pani dziecko. Jak mozna z kims takim zyc?
– A pani go znala, a mimo to bawila sie w doktora z lekarzem syna.
Catherine drgnela.
– Prosze bez wulgarnosci.
– W koncu zobaczyla sie pani z doktorem Rocco, zgadza sie?
– Nathan mial w piatek atak ostrego zapalenia trzustki. Oczywiscie, ze poszlam do doktora Rocco.
– Stesknil sie za pania? Chcialby pani do niego wrocila? Teraz, kiedy Jimmy odszedl…
– Obraza mnie pani. Cialo mojego meza jeszcze nie ostyglo…
– Nie ostyglo? Przylozyla pani reke do jego smierci!
– Niby jak? Sluzac mu za cel?
Blondynka przesunela sie na skraj sofy. Zaczela wyrzucac z siebie pytania z szybkoscia karabinu.
– Kto wszczal klotnie w czwartek wieczorem? Kto pierwszy wspomnial o doktorze Rocco?
– Ja. Nathan zle sie czul.
– Wspomniala pani o bylym kochanku zazdrosnemu mezowi?
– To lekarz Nathana!
– Dopuscila pani do tego, by lekarzem Nathana pozostawal pani kochanek, choc miala pani zazdrosnego, agresywnego meza?
Catherine zamrugala nerwowo. Na chwile zabraklo jej slow. Rozpaczliwie probowala wziac sie w garsc.
– Nathan nie lubi nowych lekarzy. Nowi lekarze to nowe badania. Nie chcialam, by znow musial przez to przechodzic.
– Ach, rozumiem. A wiec widywala sie pani z bylym kochankiem dla dobra syna?
– Doktor Rocco jest dobrym lekarzem!
– Jest?
– Jest – powtorzyla Catherine zdezorientowana.
– Pewnie jest pani zawiedziona, ze dluzej nie bedzie pani pomagal.
– To nie jego wina. James Gagnon to wplywowy czlowiek. Tony nie mial wyjscia.
Po raz pierwszy blondynka byla wyraznie zbita z tropu. Zmarszczyla brwi i wymienila z pozostalymi sledczymi spojrzenia, z ktorych Catherine nie mogla niczego wyczytac.
– Kiedy ostatni raz widziala pani doktora Rocco? – spytala blondynka.
– W piatek wieczorem, gdy Nathan zostal przyjety na oddzial intensywnej terapii. Doktor Rocco powiadomil mnie, ze nie moze dluzej byc jego lekarzem. Zrezygnowal na prosbe ordynatora oddzialu pediatrycznego. Skierowal mnie do genetyka, doktora Iorfina. Jestesmy umowieni na poniedzialek.
– A kiedy zdazyla sie pani z nim umowic?
– Tony zrobil to za mnie.
– Jak milo z jego strony – mruknela blondynka, unoszac brew.
– Moj syn jest ciezko chory – mowila spokojnie Catherine. – Potrzebuje specjalistycznej opieki. Zeby dostac sie do specjalisty, trzeba miec znajomosci. Gdybym to ja zadzwonila do doktora Iorfina, trafilabym na liste oczekujacych, a Tony mogl zapisac nas do niego od reki. Moze w zyciu osobistym nie zawsze postepowal uczciwie, ale jest bardzo dobrym lekarzem. Dla Nathana zawsze robil wszystko co w jego mocy.
– Wyglada na to, ze nadal go pani kocha.
– Kochalam mojego meza.
– Nawet kiedy robil sobie z pani worek treningowy? Kiedy wymachiwal bronia? Wyglada na to, ze wszystko niezle sie dla pani ulozylo, pani Gagnon. Ma pani dom, samochod, pieniadze i nie musi meczyc sie z Jimmym. – Blondynka patrzyla na nia uwaznie. – No i nikt nie moze pani oskarzac o to, ze zneca sie pani nad synem. Mozna by powiedziec, ze ma pani wolna reke.
Catherine wstala. Miala juz tego dosc. Wskazala drzwi.
– Prosze wyjsc.
– Wie pani, porozmawiamy z Prudence. I z poprzednimi nianiami. Dowiemy sie o wszystkim, co dzialo sie w tym domu.
– Wynoscie sie!
– A potem porozmawiamy z Nathanem.
Catherine nadal uparcie wskazywala im drzwi. Trojka detektywow wreszcie wstala.
– Przykra sprawa z tym doktorem Rocco – powiedziala blondynka niedbalym tonem, kiedy szli przez wylozony marmurem hol. – Najbardziej szkoda jego zony i dzieci.
– A co sie stalo?
– Nie zyje, oczywiscie. Zostal zamordowany wczoraj wieczorem. Na parkingu pod szpitalem. – Blondynka zatrzymala sie i wbila wzrok w twarz Catherine, ktora tym razem nawet nie probowala ukryc swojej reakcji. Byla autentycznie wstrzasnieta. Po chwili szok przeszedl w zdumienie. A potem w przerazenie.
– Jak to sie stalo? – szepnela.
– Pozdrowienia od pana Bosu – rzucila blondynka, ale Catherine nie zrozumiala, o co chodzi.
Policjanci wyszli. W ostatniej chwili zastepca prokuratora okregowego sie odwrocil. W oczach znow mial ogien, jak fanatyk, ktory walczy o sluszna sprawe.
– Wie pani, co to sa slady prochu?
– Domyslam sie.
– Mowiac najprosciej, kiedy ktos strzela z pistoletu, zostaja mu po tym slady na dloniach i ubraniu. Dzieki najnowszym osiagnieciom medycyny sadowej mozemy je wykryc i na tej podstawie ustalic, czy dana osoba rzeczywiscie pociagnela za spust. Niech pani zgadnie, jakie badania zrobilismy w kostnicy, pani Gagnon. I czego nie znalezlismy na dloniach ani ubraniu pani meza.
Catherine nie odezwala sie ani slowem. I tak nie mogla juz mowic. Nie mogla oddychac. Tony zostal zamordowany. Czy to przypadek? Pozdrowienia od pana Bosu, pomyslala goraczkowo. I krew zastygla jej w zylach.
A kuku, a kuku, a kuku.
Nie wiedziala, nie rozumiala, o co chodzi, ale to juz nie mialo znaczenia. Niebezpieczenstwo wciaz czyha, kazdy moze cie dopasc, czy wiesz za co, czy nie. O Boze, Nathan mial racje. Potrzebuja swiatel. Mnostwa swiatel.
Czula, ze ciemnosc zaczynaja osaczac. Nad jama opuszczala sie klapa. Wokol nic, tylko ziemia. A ona znow zostanie sama.
I wtedy przez narastajaca panike przebila sie jedna trzezwa mysl. Musi dostac sie do szpitala. Do Nathana.
Sledczy zeszli po schodach.
– Jeden blad! – krzyknal Copley przez ramie. – Tyle mi wystarczy. Jeden drobny blad, pani Gagnon, i bede mial pania w garsci.