Rozdzial 18

Pan Bosu dobrze sie spisal. Zasluzyl na nagrode. Wlozyl bezowy welniany sweter od Armaniego i wyruszyl na poszukiwania parku.

Niedziela rano. Slonce swiecilo, w rzeskim powietrzu czuc bylo nadciagajaca zime. Przechodnie przemykali od jednego drogiego sklepu do drugiego, wciskajac glowy w szaliki niczym zolwie i chowajac rece do kieszeni plaszczy. Co innego pan Bosu. Szedl przez pelen wielkich, starych drzew park bez plaszcza, czapki i rekawiczek. Uwielbial taka pogode. Zapach gnijacych lisci. Ostatnie tchnienie gasnacego zimowego slonca, wciaz jasno swiecacego, ale nie dajacego ciepla.

W dziecinstwie byla to jego ulubiona pora roku. Zostawal na dworze dlugo po zmroku. Jego rodzicom to nie przeszkadzalo. Swieze powietrze dobrze mu zrobi, mowil ojciec, po czym wsadzal nos w gazete.

Matka pana Bosu robila wtedy kolacje w kuchni. Po jakims czasie wychodzila tylnymi drzwiami i dzwonila malym trojkatem. To byl znak dla pana Bosu, by konczyl zabawe, gdziekolwiek byl, i wracal do domu.

W sumie mial nienajgorsze dziecinstwo. Nie mogl narzekac. Do dzis z nostalgia wspominal swoje zolnierzyki i zabawkowe betoniarki. Jezdzil rowerem gorskim, bawil sie z innymi dziecmi. Urzadzal nawet przyjecia urodzinowe w pomalowanym na zolto salonie matki, ozdobionym malymi pomaranczowymi i zoltymi kwiatkami, ktorymi ludzie siew tamtych czasach zachwycali.

Slyszal, ze to wszystko znow wraca do lask. Moda retro. Tak sie mowi. Pan Bosu byl w wiezieniu dosc dlugo, by wszystko, co otaczalo go w dziecinstwie, znow znalazlo sie na topie.

Ciekawe, co by sie stalo, gdyby wrocil do domu. Jego rodzice pewnie mieszkaja w tym samym domu, moze nawet jezdza tym samym samochodem. Ojciec nie lubil zmian. „Jesli cos sie nie zepsulo, nie ma co tego naprawiac”, mawial pan Bosu senior.

Nie odwiedzili go w wiezieniu. Ani razu. Po tym, jak ta dziewczyna wyszla na srodek sali sadowej, wskazala go i powiedziala: „Tak, panie sedzio, to ten pan mnie porwal”, przestali nawet przychodzic na proces.

Gdy tylko bez najmniejszego wahania wyciagnela palec w jego strone, jego matka zemdlala. Ojciec musial wyniesc ja z sali. Nigdy nie wrocili.

Wlasciwie mozna powiedziec, ze zlamal im serca. Dwoje zwyklych, ciezko pracujacych Amerykanow. Matka – czlonkini komitetu rodzicielskiego. Ojciec – przykladny obywatel. Tacy ludzie powinni miec zwyczajnego syna. Takiego, co to wstapi do korpusu oficerow rezerwy, skonczy studia i w weekendy bedzie sluzyl ojczyznie. Potem ozeni sie ze zwyczajna dziewczyna, moze mlodsza kopia matki, ktora bedzie krzatala sie w modnej kuchni w stylu retro i przyrzadzala dania w stylu retro, gdy ich dwa i dwie dziesiate dziecka beda bawily sie za domem zabawkami w stylu retro.

Tyle ze pan Bosu nie chcial zwyczajnej kobiety. Nie przepadal za duzymi, rozkolysanymi piersiami. Ani szerokimi biodrami. Ani doroslymi partnerkami. Jego fantazje byly inne. Marzyla mu sie uczennica katolickiej szkoly w zielonej spodniczce w krate i bialych podkolanowkach. Taka, ktora mialaby dlugie ciemne wlosy zwiazane czerwona wstazka. Przyciskalaby ksiazki do swoich nierozwinietych piersi. Mowilaby: „Tak, prosze pana” i „Nie, prosze pana”. Mialaby ciasne, dziewicze cialo, nietkniete przez zadnego mezczyzne, i robilaby wszystko, czego by od niej zazadal.

Bylaby na zawsze jego.

Pan Bosu nie byl glupi. Zachowywal swoje fantazje dla siebie. Pierwszy raz sprobowal je urzeczywistnic, kiedy mial szesnascie lat. Podszedl do dziewczynki na placu zabaw, powiedzial, ze szuka mlodszej siostry. Nie uciekla, wiec zaproponowal, ze ja pohusta. Kiedy jednak poczul pod dlonmi jej male, kosciste zebra, wywolalo to u niego reakcje, ktorej nie mogl ukryc, bo mial za ciasne spodnie. Widzac, co sie dzieje, mala zaczela krzyczec i poleciala do domu.

Jej rodzice poskarzyli sie jego rodzicom na jego „niestosowne” zachowanie. Zaczerwienil sie, zaczal sie jakac, sklamal, ze wlasciwie to patrzyl na przechodzaca obok cheerleaderke, oczywiscie nie chcial… Po prostu nie umial kontrolowac… Ojej, tak bardzo, bardzo mu przykro.

Mial wrazenie, ze rodzice dziewczynki nie do konca mu uwierzyli. W odroznieniu od jego rodzicow. „Coz, tak to juz jest z chlopcami”, powiedzial ojciec, krecac glowa i siegajac po gazete.

Od tamtej pory byl ostrozniejszy. Bral samochod rodzicow, jezdzil daleko od domu. Cwiczyl i uczyl sie. Ladne ubrania budzily wieksze zaufanie, zwlaszcza przy jego poteznej budowie ciala. Wazne bylo, by miec dobra historyjke. Cukierki sie nie sprawdzaly, wszyscy ostrzegali dzieci, by nie przyjmowaly ich od nieznajomych. Lepiej szukac zaginionej siostry, kota, psa. Tak latwiej znalezc z dzieckiem wspolny jezyk.

Uczyl sie, doskonalil metody. I pewnego dnia zaatakowal.

Zalatwil to szybko, ale niezbyt sprawnie. Bylo inaczej, niz sobie wyobrazal. Po wszystkim wpadl w poploch. Nie wiedzial, co zrobic z cialem. W koncu obciazyl je i wywiozl az na granice ze stanem Connecticut, gdzie znalazl rzeke.

Wrocil do domu wstrzasniety, poruszony i, co ciekawe, dreczony wyrzutami sumienia. Przez wiele dni ogladal wiadomosci ze spoconymi dlonmi i czekal, az po niego przyjda.

Nic sie jednak nie stalo. Po prostu… nic. I po jakims czasie fantazje powrocily. Snil i pozadal. Az wreszcie pewnego dnia skrecil w ulice biegnaca niedaleko domu rodzicow i zobaczyl te dziewczyne. Jej spodniczka co prawda byla brazowa i sztruksowa, nie zielona w krate, ale poza tym prawie wszystko sie zgadzalo.

Poszlo mu zaskakujaco gladko. Wyprobowal nowa metode i sprawdzila sie doskonale. Az do chwili, kiedy dziewczynka zaczela zeznawac w sadzie.

Wtedy byl mlody. Teraz zdawal sobie z tego sprawe. Byl mlody, popelnial bledy. Potem mial dwadziescia piec lat na nauke, a ludzie, ktorzy twierdza, ze w wiezieniu nie mozna sie niczego nauczyc, najwyrazniej nigdy tam nie byli.

Pan Bosu doszedl Park Street do wielkiej gotyckiej katedry, ktora pamietal z lat mlodosci. Usiadl na drewnianej lawce obok starszej pani karmiacej golebie. Usmiechnela sie do niego. Elegancki, w bezowym swetrze i wyprasowanych w kant spodniach z melanzu jedwabiu z welna, odwzajemnil usmiech.

Poprzedniego dnia, dzieki dobroczyncy X, wybral sie na zakupy. Poteznie zbudowany, budzacy lekki niepokoj mezczyzna z Faneuil Hall zniknal. Jego miejsce zajal elegancki, zadbany dzentelmen. Sweter od Armaniego i nowa fryzura dokonaly cudow.

– Piekny ranek – powiedzial.

– O tak – odparla kobieta. Znow spojrzala na jego usmiechnieta twarz i omal nie zachichotala.

Rzucila okruszki tlustym golebiom drepczacym pod ich nogami. Mezczyzna odchylil glowe i zwrocil twarz do slonca. O rany, dobrze jest byc na wolnosci.

Po chwili rozdzwonily sie koscielne dzwony. Wielkie drewniane drzwi rozwarly sie szeroko. Na schody wylegly rodziny, najpierw dumni ojcowie, za nimi zabiegane matki, a na koncu rozdokazywane dzieci.

Pan Bosu otworzyl oczy. Patrzyl w zachwycie na ciemnowlose dziewczynki o dlugich lsniacych lokach zwiazanych wielkimi bialymi wstazkami. Usmiechal sie na widok nieprzebranych tlumow malych jasnowlosych ksiezniczek w falbaniastych bialych sukienkach i wypastowanych pantofelkach. Na rozleglym placu przed kosciolem dorosli pograzyli sie w pogawedkach, podczas gdy ich dzieci bawily sie beztrosko.

O, na przyklad tam piec dziewczynek bawi sie w berka. A nieco dalej dwie inne wymachuja rekami. Jedna mala dziewczynka, na ktora prawie nikt nie zwraca uwagi, ugania sie za golebiami…

Starsza pani podazyla za jego spojrzeniem.

– Piekne, prawda?

– Najpiekniejsze na swiecie – zapewnil ja.

– Przypomina mi sie moje dziecinstwo.

– A mnie moje, o dziwo.

Znow sie do niej usmiechnal. Lekko zaskoczona, odwzajemnila usmiech. Wstal i wszedl w sam srodek klebiacego sie tlumu mlodych, pelnych zycia cial. Kiedy smigaly obok niego, po plecach przebiegaly mu dreszcze.

Podszedl po schodach do drzwi kosciola, po czym odwrocil sie i obejrzal swoje krolestwo.

W miescie ludzie na ogol sa ostrozni. To jednak ekskluzywna dzielnica. Luksusowa wysepka na oceanie betonu. Poza tym, coz moze im grozic pod ich kosciolem? Teraz najwazniejsze jest kultywowanie znajomosci i rywalizacja, kto ma lepszy samochod albo pije lepsza kawe. Rodzice wmawiaja sobie, ze caly czas maja malego Johnniego czy mala Jenny na oku. Ale to zluda. Dzieci chodza, gdzie chca, zwlaszcza kiedy dorosli zaabsorbowani sa rozmowa.

Вы читаете Samotna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату