– Przez Becketta?
– Z wielu powodow. Moze i nigdy nie zabilem czlowieka, ale pare razy niewiele brakowalo. – Wzruszyl ramionami. – Wiem, jak to jest siedziec i czekac, patrzac przez celownik na ludzka glowe. Jak to jest zmuszac sie do pociagniecia za spust.
– W tamtej chwili raczej o tym nie myslalem.
– To zrozumiale. Byles zbyt zajety. Robiles, co do ciebie nalezalo. Dopiero teraz, po uplywie wielu godzin, dni, w chwilach kiedy nic sie nie dzieje, zaczynasz to rozpamietywac, myslec o tym, zastanawiac sie po raz tysieczny, co mogles zrobic inaczej. O ile to w ogole bylo mozliwe.
– Wmawiam sobie, ze to nie ma znaczenia. Co sie stalo, to sie nie odstanie. Nie ma sensu sie tym zadreczac.
– Slusznie.
– Tyle ze sam siebie nie moge przekonac.
– I nie przekonasz. Zalujesz tego, co sie stalo? Nie ty jeden. Ja moge sporzadzic dluga liste osob, ktore powinienem byl ocalic, i tych, ktore powinienem byl zabic. Daj mi piec minut i flaszke tequili, a zniszcze swoje zycie.
– Ale tego nie robisz.
– Trzeba sobie cos znalezc. Cos, co bedzie ostoja, co pozwoli patrzec w przyszlosc, nawet w tych trudnych chwilach, kiedy nas kusi, by spojrzec za siebie.
– Rodzina – domyslil sie Bobby.
– Rodzina – przytaknal Dillon.
Bobby spojrzal mu w oczy.
– To kto tak naprawde zabil Jima Becketta?
– Moja zona.
– Tess?
– Tak, dziewczyna naprawde umie obchodzic sie ze strzelba.
– I jak to na nia wplynelo?
– Szczerze? Od tamtej pory nie miala broni w rekach.
Rozdzial 20
Gdy Catherine przyszla do szpitala, przy stanowisku pielegniarki dyzurnej zobaczyla tesciow.
– Jestem jego dziadkiem – mowil James z usmiechem majacym wymusic uleglosc. – Oczywiscie, ze moge zabrac go do domu.
– Prosze pana, wszystkie papiery podpisala matka Nathana. Nie moge zrobic nic bez jej upowaznienia.
– Pani sumiennosc jest godna pochwaly. Niestety, moja synowa zajeta jest przygotowaniami do pogrzebu. Dlatego to my przyjechalismy po Nathana. Choc tyle mozemy dla niej zrobic w tych trudnych chwilach.
James objal Maryanne. Jak na zawolanie, usmiechnela sie. Miala podkrazone oczy, byla nieco bledsza od meza, ale wciaz nienagannie uczesana, w naszyjniku z perel. Dobrana para. Wplywowy sedzia i jego krucha, czarujaca zona.
Pielegniarka wyraznie miekla.
James nachylil sie ku niej, pragnac to wykorzystac.
– Chodzmy do Nathana. Na pewno ucieszy sie, ze chcemy go zabrac. Sama pani zobaczy.
– Powinnam skonsultowac sie z jego lekarzem – mruknela pielegniarka, zajrzala w dokumenty i zmarszczyla brwi. – Ojej.
– Co sie stalo?
– Chodzi o lekarza Nathana, doktora Rocco. Niestety… Ojej, ojej. – Urwala. Byla wyraznie wstrzasnieta tym, co spotkalo doktora Rocco, i zaczynala tracic glowe.
Catherine uznala, ze to wlasciwy moment, by wtracic sie do rozmowy. Podeszla do biurka i spojrzala na plakietke z imieniem pielegniarki.
– Siostro Brandi, ciesze sie, ze pania widze. Jak czuje sie Nathan?
– Juz lepiej – odparla pielegniarka z usmiechem, po czym zaczela nerwowo zerkac to na Gagnonow, to na Catherine.
Catherine postanowila rozwiazac ten dylemat za nia. Polozyla dlon na ramieniu tescia. Jak przystalo na pierwszorzednego aktora, nawet nie drgnal.
– Dziekuje za pomoc – powiedziala z cieplym usmiechem, po czym usmiechnela sie do Maryanne. – Na szczescie zalatwilam wszystkie formalnosci szybciej, niz sie spodziewalam, wiec sama przyjechalam po Nathana.
– Nie musialas sie fatygowac – rzekl James. – Chetnie go popilnujemy. Ty powinnas odpoczac.
– Tak, moja droga – zawtorowala mu Maryanne. – Musisz byc bardzo zmeczona. Zajmiemy sie malym. Mamy piekny pokoj w hotelu LeRoux. To bedzie dla niego wielka atrakcja po pobycie w szpitalu.
– Nie, nie, jestem pewna, ze po tym, co przeszedl, lepiej, by od razu wrocil do domu.
– Tego samego, w ktorym umarl jego ojciec? – spytal James szorstko.
– Tego, w ktorym ma swoj pokoj.
James zacisnal usta. Wymienil spojrzenia z zona. Catherine zwrocila sie do siostry Brandi.
– Chcialabym zobaczyc Nathana.
– Oczywiscie.
– I prosze, by lekarz, ktory zastepuje doktora Rocco, wypisal Nathana ze szpitala. Chce go zabrac do domu. – Catherine pokazala jej torbe od Luisa Vuittona. – Zaczne go juz ubierac.
– Moze my go ubierzemy, skarbie – zaszczebiotala Maryanne – a ty zajmiesz sie papierkowa robota? Tak bedzie szybciej.
– O wlasnie – powiedzial James z entuzjazmem. – Doskonaly pomysl!
Catherine zaczynala bolec glowa. Mimo to usmiechnela sie.
– To naprawde milo z waszej strony, ale tak stesknilam sie za Nathanem, ze musze go natychmiast zobaczyc.
– My tez! – powiedziala Maryanne az za bardzo radosnym tonem.
– Och, jestescie tacy kochani. Niestety, Nathan jest jeszcze bardzo slaby. Po wszystkim, co przeszedl przez ostatnie trzy dni, mysle, ze najlepiej by bylo, gdyby na razie zobaczyl sie tylko ze mna, rozumiecie, zeby oszczedzic mu wzruszen. Jutro, oczywiscie, bedziecie u nas mile widzianymi goscmi. – Catherine polozyla dlon na ramieniu siostry Brandi, tym razem bardziej zdecydowanie. – Idziemy do Nathana?
– Oczywiscie.
Pielegniarka niepewnie spojrzala na Jamesa i Maryanne, po czym szybko poprowadzila Catherine w glab korytarza. Gagnonowie wyraznie nie zamierzali wyjsc. Wrecz przeciwnie, na samo wspomnienie lekarza zastepujacego Tony’ego Jamesowi rozblysly oczy.
James i Maryanne nie poddadza sie bez walki. Catherine ma malo czasu.
Nathan siedzial w lozku ogrodzonym zaslona od reszty sali. Nabral rumiencow. Nie mial juz bolesnie wydetego brzucha. Wciaz wydawal sie drobny, zagubiony w morzu bialych przescieradel i czarnych kabli. Nic nie wyglada tak groteskowo jak dziecko w szpitalnej koszuli.
– Skarbie – szepnela Catherine.
Nathan spojrzal na nia powaznymi niebieskimi oczami.
– Gdzie Prudence? – spytal glosno.
– Dzis ma wolne – odpowiedziala spokojnie. – Zabiore cie do domu. Chcesz wrocic do domu?
Nathan rozejrzal sie po sali, popatrzyl na kroplowke, na monitor pracy serca, na igle wciaz przyklejona do jego dloni.
– Tak.
Kiwnal glowa z wiekszym przekonaniem.