– Nie wiem – powiedzial Bobby najzupelniej szczerze. – Dlaczego?
– Zebys widzial, co sie dzieje. Zebys ty, czy ktokolwiek inny, mogl zobaczyc, jak Jimmy, ktory nigdy wczesniej nie mial do czynienia z bronia, grozi pistoletem zonie i dziecku. Oczywiscie powstaje pytanie, co go do tego sprowokowalo i kto wlozyl mu pistolet do reki. Catherine nie mogla pozwolic, bysmy to zobaczyli ani by zarejestrowaly to kamery. Wtedy doznala olsnienia: plan B. Przestawila zegar w panelu sterowania na dwie godziny naprzod i bum, wszystko zalatwione. Kamera mysli, ze jest polnoc, i automatycznie sie wylacza. Sprytna kobieta, trzeba przyznac. Bardzo sprytna. Za sprytna.
Bobby wpatrywal sie ze zdumieniem w trojke siedzaca na kanapie. Nie mogl sie zdecydowac, czy to najwiekszy absurd, jaki w zyciu slyszal, czy tez najbardziej genialny plan.
– Naprawde myslicie, ze to ukartowala?
– Gosposia zwolniona, niania ma wolny wieczor. Zostaja we troje. I kropka nad i: wiadomosci podaja, ze bostonscy antyterrorysci, u ktorych Jimmy ma „znajomosci”, zostali wyslani na akcje. Pomysl tylko: Jimmy zlozyl wniosek o rozwod, oskarza ja o maltretowanie dziecka. W czwartkowy wieczor swiat Catherine Gagnon zaczyna walic sie w gruzy. I nadarza sie doskonala okazja.
Copley nagle zmienil temat.
– Chciales jej pomoc? Moze na tamtym przyjeciu tylko troche flirtowales, przechwalales sie, jaki to z ciebie dzielny antyterrorysta? A moze to bylo cos wiecej? Moze po kilku randkach sam wpadles na ten pomysl?
– Powtarzam po raz ostatni: nie pamietam, bym z nia kiedykolwiek rozmawial! – Bobby pokrecil glowa zirytowany. Mial juz dosc. Nawet nie przypominal sobie zadnego szczegolnego koncertu. Wszystkie te oficjalne przyjecia go nudzily. Uczestniczac w nich, funkcjonowal na autopilocie, z przyklejonym usmiechem sciskal dlonie i odliczal minuty do chwili, kiedy bedzie mogl wrocic do domu, zrzucic smoking i zaciagnac Susan do lozka.
Nagle jednak obudzilo sie wspomnienie.
„W jakich sytuacjach wzywa sie takie jednostki jak panska? Gdy ktos napadnie na bank? Albo wezmie zakladnikow? A moze scigacie przede wszystkim zbieglych wiezniow?”
„Nie. W tych okolicach zajmujemy sie przede wszystkim przemoca w rodzinie. Pijany gosc dostaje bialej goraczki i zaczyna grozic zonie”.
„Antyterrorysci zajmuja sie takimi sprawami?”
„Jesli facet ma bron, tak. Czlonkowie rodziny sa uznawani wowczas za zakladnikow. Traktujemy takie wezwania bardzo powaznie, zwlaszcza kiedy mamy zgloszenie, ze slyszano strzaly”.
To bylo przyjecie z okazji Mardi Gras, mecenasi orkiestry symfonicznej krazyli po sali w misternych, ozdobionych piorami maskach. Jimmy i Catherine Gagnonowie pogratulowali Susan udanego wystepu. Catherine, z czarnymi wlosami upietymi w kok, miala na sobie obcisla zlota suknie i egzotyczna maske z pawich pior. W pierwszej chwili piekne przebranie zrobilo na Bobbym spore wrazenie. Potem jednak zajal sie obserwowaniem, jak Jimmy rozbiera Susan oczami, i przestal zwracac uwage na Catherine.
W koncu ucial rozmowe i pod jakims pretekstem odwolal Susan na bok. Rozmawiali rozbawieni o pozerstwie Jimmy’ego, pelni poczucia moralnej wyzszosci, jakiego doswiadcza jedna para po spotkaniu z druga, majaca wieksza slawe, wiecej pieniedzy i w ogole wszystkiego wiecej. Z klopotami wlacznie.
Bobby spuscil glowe. Cholera, ze tez musial to sobie przypomniec akurat teraz.
– Dopadniemy ja – powtorzyl Copley. – I dobrze wiesz, ze Catherine nie jest typem kobiety, ktora wezmie wszystko na siebie. Gdy tylko zwietrzy zagrozenie, wyplacze mi sie w koszule. Lepiej zebys nie utonal w tych lzach.
– Gonia cie terminy? – spytal Bobby ze zloscia. – Niech zgadne. Musisz sie uwinac do jutra, do piatej.
Copley zmarszczyl brwi.
– Skoro juz o tym wspomniales…
– Aha, rozumiem. No to do jutra. Zadzwonie. – Bobby dal im znak, zeby ruszyli tylki i wyszli z jego domu. D.D. patrzyla na niego dziwnie. Unikal jej wzroku.
– Jeszcze jedno – powiedzial Copley na odchodnym. – Gdzie byles wczoraj wieczorem miedzy dziesiata wieczorem a pierwsza w nocy?
– Zabijalem Tony’ego Rocco, rzecz jasna.
– Co…
– Spalem, palancie. Ale dzieki za zniewazanie mnie we wlasnym domu. Won.
Copley wciaz stal w drzwiach.
– A to jest moje zycie – warknal Bobby i trzasnal drzwiami.
Rozdzial 22
Robinson nieopatrznie odebrala telefon. Ostatnimi czasy nie wrozylo to nic dobrego. Teraz musi poradzic sobie jakos z rozmowca, ktory jest wyraznie niezadowolony.
– Co on wyprawia, do cholery? Instrukcje byly jasne: mialo to wygladac jak wypadek albo slepy traf, spaprana proba kradziezy samochodu czy cos takiego. Zarzniecie czlowieka nozem rzezniczym nie wyglada na wypadek!
– Mowilam, ze nad nim nie panuje.
Rozmowca zdawal sie jej nie slyszec.
– Policja ostro wziela sie do roboty. Cholera, teraz to dopiero bedzie burdel.
– On chyba ma to gdzies.
– Dlaczego? Bo jest slynnym panem Bosu? Co to, do cholery, w ogole znaczy?
– To taki sprzet do cwiczen.
– Ze co?
– Pilka Both Sides Up – wyjasnila Robinson. – Czyli BOSU. Plaska z jednej strony, wypukla z drugiej. Robi sie na niej przysiady, mozna tez polozyc ja wypukla strona w dol i cwiczyc pompki. Idealna do cwiczen na malej przestrzeni.
– To znaczy, ze wynajalem czlowieka, ktory uwaza sie za sprzet do cwiczen? – spytal rozmowca z rozbawieniem.
Robinson zachowala smiertelnie powazny ton.
– Wynajal pan czlowieka, ktory nie zwaza na bol.
Rozmowca milczal przez chwile. Robinson tez.
– Jest gotow do nastepnego zlecenia? – spytal w koncu.
– Wlasnie sie przygotowuje. Jest jednak drobny klopot… – powiedziala Robinson powoli.
– Drobny klopot?
– Stawia nowe warunki: zamiast dziesieciu, chce trzydziesci tysiecy.
Rozmowca parsknal smiechem.
– Tak? Bo niby tak swietnie sie spisal? Przeciez wszystko spieprzyl!
– On widzi to inaczej – powiedziala Robinson szczerze.
– A zalozyl choc konto?
– Hm, nie.
– Nie?
– Woli gotowke.
– Och, na litosc boska. Przekaz seniorowi Psycholowi, co nastepuje: po pierwsze, nie mam pod reka tyle gotowki. Po drugie, dostanie dziesiec tysiecy i ani centa wiecej. Szczerze mowiac, powinien sie cieszyc, ze daje mu az tyle, biorac pod uwage, ze jak oboje wiemy, chce, by zrobil cos, co i tak chce zrobic.
– On chyba nie lubi negocjowac.
– Zycie to ciagle negocjacje.