I w tej chwili zorientowala sie, co jest nie tak.
Podmuch powietrza. Zimny, rzeski, z gory. Targal delikatne brazowe wlosy Nathana. I niosl charakterystyczny odor smierci.
Bobby tym razem nie spal. Dal sobie z tym spokoj. Srac na sen, zdrowe jedzenie, nie nazbyt intensywne cwiczenia. Olac porady doktor Lane. Chodzil po salonie na uginajacych sie ze zmeczenia nogach, jadl zimna pizze, pil cole i wpadal we wscieklosc.
Na automatycznej sekretarce byly wiadomosci od dowodcy, dwoch gosci z grupy wsparcia i kilku kumpli z jednostki. Wszyscy chcieli sprawdzic, co u psychogliny. Powinien to docenic. Czlonkiem jednostki STOP-u jest sie na zawsze. Tak mowia.
Strasznie go to wkurzalo. Nie chcial ich telefonow ani zainteresowania. A najbardziej nie chcial byc glina- psycholem, nieszczesnym snajperem, ktory spelnil swoj obowiazek i teraz mial przesrane do konca zycia. Pieprzyc jednostke, pieprzyc kumpli. Im nic nie grozi.
Tak, nie ma to jak pouzalac sie nad soba.
Mial ochote zadzwonic do brata na Floryde. Hej, Georgie, ile to lat minelo, dziesiec, pietnascie? Tak tylko pomyslalem, ze zadzwonie. Aha, pare dni temu rabnalem jednego takiego i to mi o czyms przypomnialo. Co wlasciwie stalo sie z mama?
A moze lepiej zadzwonic do doktor Lane? Dobra wiadomosc, dzis nie pilem. Zla wiadomosc, poza tym wszystko spieprzylem. A tak w ogole, jesli mozna ocalic wlasna skore kosztem drugiej osoby, to czy powinno sie skorzystac z takiej szansy? Czy tez od takich rozwazan po prostu dostaje sie fiola?
Nie mogl dluzej zniesc siebie samego w takim nastroju, byl tak spiety, ze czul sie, jakby mial zaraz wyskoczyc z wlasnej skory, i tak roztrzesiony, ze nie mogl zebrac mysli. Slowo honoru, najchetniej by do czegos postrzelal.
I wtedy uslyszal dzwonek telefonu. Kiedy podniosl sluchawke, nawet nie byl zaskoczony.
– Mowi Catherine – szepnal chrapliwy glos z jego snow. – Niech pan przyjdzie. Chyba ktos wlamal sie do mojego domu. Prosze, potrzebuje pana.
Rozlegl sie trzask odkladanej sluchawki, a po nim sygnal.
– Juz to widze – mruknal, ale po chwili wzruszyl ramionami. Przynajmniej ma pretekst, by wziac bron.
Mijajac rezydencje Gagnonow, spodziewal sie, ze poczuje nieprzyjemne deja vu. Ale tak sie nie stalo. W czwartkowy wieczor bylo jasno od swiatel, reflektorow. Teraz, w noc poprzedzajaca dzien powszedni, dostojna dzielnica byla cicha i dyskretna jak dama lezaca w lozku z walkami we wlosach.
Rozejrzal sie za radiowozem i ku lekkiemu zaskoczeniu, zadnego nie zauwazyl. No prosze. A myslal, ze Copley kazal policji bostonskiej nie spuszczac pani Gagnon z oka. Moze zabraklo srodkow w budzecie?
Zatrzymal woz kilka przecznic dalej, pod kinem na Huntington Avenue. Sprawdzil, jakie filmy sa pokazywane na nocnych seansach i o ktorej. Odnotowal ze zdziwieniem, ze juz przygotowuje sobie alibi.
Kiedy szedl do Back Bay, obudzil sie w nim zdrowy rozsadek. Co on wyprawia? Jak mysli, czym to sie skonczy? Ani przez chwile nie wierzyl w historyjke Catherine o wlamywaczu. Zamiast tego przypomnialy mu sie slowa Harrisa: „Zadzwoni do ciebie znowu. Powie, ze jej syn jest ciezko chory. Ze jestes jej jedyna nadzieja. Bedzie cie blagala o pomoc. W tym jest najlepsza: w niszczeniu mezczyzn”.
Czy bedzie probowala go uwiesc? Czy bedzie mial cos przeciwko temu? Jego kariere juz szlag trafil. Pil alkohol po raz pierwszy od dziesieciu lat, a dzis oficjalnie zerwal z kobieta za ktora powinien dziekowac losowi.
Jest wolny jak ptak. Ma ochote zaszalec, bez wzgledu na konsekwencje. Odrobina rozpusty bedzie w sam raz. Przypomnial mu sie cieply, cynamonowy zapach jej perfum. Dotyk jej paznokci delikatnie drapiacych jego piers.
Wyobraznia podsunela mu nastepne obrazy. Jej dlugie, blade nogi oplatajace jego biodra. Jej silne, gibkie cialo wijace sie pod nim. Na pewno porusza sie i jeczy jak prawdziwa profesjonalistka. I spelni wszystkie j ego zachcianki.
A wiec Harris mial racje – Jimmy nie zyje dopiero od czterech dni, a Bobby juz nie moze sie doczekac, kiedy zerznie jego zone.
Wszedl do jej dzielnicy, z pochylona glowa, by chronic twarz od zimna, i rekami wcisnietymi w kieszenie puchowej kurtki. Przed oczami przebiegaly mu dziesiatki erotycznych fantazji, jedna bardziej wymyslna od drugiej.
Podniosl glowe, zobaczyl okno na trzecim pietrze i serce mu zamarlo.
O w morde!
Zaczal biec.
Catherine byla w holu. Skulona pod winda, przyciskala do piersi Nathana, ktory wtulil twarz w jej szyje. Bobby mimochodem zauwazyl ironie tej sytuacji – tak samo Catherine i Nathan wygladali w czwartek wieczorem, a za kazdym razem, kiedy ja spotyka, ta rzekomo niedobra matka trzyma syna w ramionach – po czym wbiegl schodami na gore z pistoletem w dloni.
– Gdyby uslyszala pani strzaly, prosze uciekac. I poprosic sasiadow, zeby wezwali policje.
Nie czekal, az przytaknie, tylko od razu pobiegl na gore.
Pochylony, wpadl w otwarte drzwi i przykucnal pod sztucznym fikusem. Oddychal ciezko, zdawal sobie sprawe, ze dziala zbyt szybko, zbyt pochopnie. Musi odzyskac zimna krew. Walka oko w oko w gruncie rzeczy niewiele rozni sie od pojedynku snajperskiego. Wygrywa ten, kto potrafi lepiej zapanowac nad nerwami.
Odetchnal gleboko i uspokoil sie. Byl w apartamencie Gagnonow po raz pierwszy. W czwartek dowiedzial sie, ze zajmuja trzy gorne pietra czteropietrowej kamienicy, przy czym ostatnie zostalo przerobione na sklepiony sufit.
Musi wiec isc na gore.
Rozejrzal sie po wylozonym marmurem holu. Po lewej stronie mial salon, przed soba przestronna jadalnie i kuchnie. Oparty plecami o sciane, z pistoletem trzymanym w obu rekach przy piersi, ruszyl do salonu.
Schylil sie i wpadl do srodka, omiatajac wnetrze lufa pistoletu. Upewniwszy sie, ze nikogo nie ma, wyszedl i zamknal drzwi, po czym postawil przed nimi sztuczne drzewo; nie chcialby ktos zaszedl go od tylu.
Sprawdzil jadalnie i kuchnie, choc byl juz prawie pewien, ze nikogo tam nie znajdzie. Za duzo swiatel, za duza przestrzen. Gdyby ktos tu byl, tam nie ukrylby sie na pewno.
Dla formalnosci zajrzal do spizarni, garderoby i pomieszczenia z pralka. Zostaly jeszcze schody.
Nagle poczul ten zapach. Splywajacy w dol ciemnej klatki schodowej. Tu swiatla sie nie palily. Byly tylko schody prowadzace w gesty mrok i charakterystyczna won smierci.
Czul, ze poca mu sie dlonie. Skupil sie. Byc czescia wydarzen, a zarazem poza nimi. Drapieznik na tropie. Spokojna, dobrze naoliwiona maszyna robiaca to, czego ja nauczono.
Po cichu, krok po kroku, wszedl na gore. Znalazl sie na malej, ciemnej antresoli. Po lewej stronie zamkniete drzwi, z przodu drzwi otwarte. Najpierw podszedl do tych otwartych. W pokoju odor byl wyraznie slabszy. Bobby nie zapalil swiatla
Upewniwszy sie, ze zaden intruz nie czyha w mroku, wzial koszule Nathana i zarzucil ja na klamke, po czym zamknal drzwi.
Kolej na te drugie, zamkniete drzwi. Ryzyko nieco wieksze, ale on jest na fali. Porusza sie coraz plynniej i coraz lepiej nad soba panuje. Pochylic sie, obrocic w bok, by stanowic mniejszy cel, otworzyc drzwi i wsliznac sie do srodka.
Nastepne ciemne pokoje. Funkcjonalne umeblowanie. Duze lozko, sofa w stylu lat osiemdziesiatych, stare szafy. Tu pewnie mieszka niania. Wygodnie, ale bez luksusow. Troche zalowal, ze niczego nie znalazl. Zostalo juz tylko jedno miejsce. Trzecie pietro. Oslawiona glowna sypialnia.
Bardzo ostroznie wszedl na gore.
Zapach byl coraz mocniejszy. Ostry, drazniacy. Bobby opuscil pistolet. Nie trzymal go juz tak mocno. Cos mu mowilo, ze nie bedzie go potrzebowal. To, co jest w sypialni, zostalo zrobione na pokaz. To wlasnie zobaczyl z ulicy.