Rozejrzal sie. Dziewczyna otworzyla usta.
Wykrecil jej lewa reke, przyciagnal ja do siebie, druga reka objal jej szyje. Cichy pisk. Tak, nie, prosze, nie. Nie zwazal na to. Cos trzasnelo i bezwladnie osunela sie na niego. Wzial ja w ramiona i wtulil usta w jej szyje, jakby ja calowal.
Wtedy poczul ten zapach. Seksu. Potu, zadzy. Zapach doroslego czlowieka.
Pozadanie ulotnilo sie bez sladu. Trzymal w ramionach martwe, brzydkie cialo, podczas gdy Figlarz ciagnal za smycz i skamlal zalosnie.
Potem bylo juz latwo. Zero frajdy. Musial niepostrzezenie zabrac zwloki. Uswiadomil sobie, ze spieprzyl robote – mial „naklonic” dziewczyne do napisania listu pozegnalnego. Coz, za pozno. Bedzie musial napisac go sam, podrabiajac charakter pisma mlodej dziewczyny – tak, policja na pewno da sie nabrac, juz to widzi.
Nie mial watpliwosci, ze zleceniodawca nie bedzie zadowolony. Zwlaszcza po tym, jak troche przegial przy poprzedniej robocie.
Wpadl w zlosc. Skoro zabijanie jest takie latwe, to niech facet sam to robi. Slowo honoru, morderstwo to nie taka prosta sprawa, jak sie wydaje. Teraz widac to bylo az za dobrze. Pan Bosu byl zmeczony i glodny. Najchetniej strzelilby sobie drinka.
A tymczasem stal na rogu ulicy z trupem i musial udawac, ze sie z nim obsciskuje tylko po to, by nie wygladac jak kretyn. Naprawde, to nic zabawnego!
Znow zmusil umysl do wzmozonego wysilku. Nie mial calego nudnego dnia na rozwiazywanie problemow. Kazda chwila byla na wage zlota.
No dobra. Posadzil martwa nianie pod sciana na pustej klatce schodowej. Ot, dziewczyna zazywa drzemki w sloncu. Sam poszedl za rog i, zmuszony podjac ryzyko, ukradl samochod. To koniec, pomyslal ponuro. Morderstwo ujdzie mu na sucho, ale zamkna go za kradziez.
Wrocil na glowna ulice. Zatrzymal woz. Zaczekal, az przejada inne samochody, po czym dyskretnie posadzil trupa na przednim siedzeniu. „Kochanie, nie wolno ci tyle pic” – powiedzial glosno, z irytacja. To, ze w poblizu nie bylo widac nikogo, nie znaczylo, ze nikt niczego nie slyszy.
Wreszcie wyruszyl w droge z psem i martwa niania.
Super, mozna powiedziec. Brawa dla wspanialego pana Bosu. Tak, prawdziwy spec zawsze sobie poradzi.
Otoz nie. To byla dopiero polowa sukcesu. Zabicie tej dziewuchy to tylko wstep. Teraz musial dostarczyc cialo we wlasciwe miejsce we wlasciwym momencie.
Cholerny swiat, juz latwiej bylo organizowac zabojstwa w wiezieniu. Cale szczescie, ze dobroczynca X w koncu wybulil wiecej kasy, bo dziesiec tysiecy to za malo za taka fuche. Ba, nawet trzydziesci nie brzmialo juz tak kuszaco.
Zadzwonil z komorki do swojego informatora. Dobra wiadomosc byla taka, ze mial niezle wyczucie czasu. Mieszkanie bylo puste.
Podjechal pod dom, o wejsciu do ktorego marzyl od pol roku, od chwili kiedy dostal ten pierwszy telefon, kiedy tajemniczy zleceniodawca niczym dobra wrozka dal mu nadzieje.
Wszedl do kamienicy. Wciagnal powietrze, szukajac zapachu jej perfum. Nie mogl zostac tu dlugo. Jeszcze nie dzis, ale, och, byc tak blisko…
Wchodzac na gore, myslal o niej. Kiedy rozstawial drabine, wiazal sznur i dzwigal cialo, mial przed oczami jej delikatne rysy. A kiedy zapalal swiece, jedna po drugiej, widzial swoje dlonie zaciskajace sie na jej szyi.
Dusil ja. Codziennie. I za kazdym razem w ostatniej chwili zwalnial uscisk. Oboje wiedzieli, ze pewnego dnia tego nie zrobi. Pozadanie okaze sie zbyt silne, a on wycisnie z niej ostatnie bolesne tchnienie.
Na razie jednak zabieral dlonie i widzial w jej oczach blysk ulgi, po czym wchodzil na gore, do swiatla, machal jej na pozegnanie i zostawial ja sama w zimnej, ciemnej jamie.
Wreszcie pewnego dnia przyszedl do ich kryjowki, pogwizdujac wesolo – nawet przyniosl baton, zeby sprawic jej przyjemnosc – ale jej tam nie bylo. Serce na chwile zamarlo mu w piersi. Poczul prawdziwy bol, jakby cos w nim peklo. Ktos ja ukradl, ktos mu ja zabral, nigdy wiecej jej nie zobaczy…
I po chwili zorientowal sie, co sie stalo. Uciekla. Zostawila go. Tak mu podziekowala za wszystko, co dla niej zrobil, za to, jak sie nia opiekowal, za te wszystkie chwile, kiedy mial jej los w swoich rekach i pozwalal jej zyc…
Ogarnela go niewyobrazalna wscieklosc. Mroczna, dzika furia. Wrocil do domu i zamknal sie w swoim pokoju. Mial szczera ochote zabic wszystkich ludzi ze swojej ulicy. Oczywiscie, zaczalby od rodzicow. Tak nakazuje przyzwoitosc. Zabilby ich, zanim dowiedzieliby sie, jakiego potwora wychowali. Nastepni byliby sasiedzi, jeden po drugim, od pierwszego do ostatniego domu.
Najlepszy bylby pistolet. Zalatwilby to szybko, nie zmeczylby sie. Ale to nie dla niego. Kule zabijaja na odleglosc. On chcial byc blisko ofiar. Slyszec odglos noza przecinajacego skore, czuc na dloniach goracy deszcz krwi, widziec ostatnia iskierke nadziei gasnaca w oczach, w ktorych zostawala tylko nieskonczona, przerazajaca nicosc.
Powinien byl to zrobic. Wziac noz z kuchni, pojsc do matki i zabrac sie do roboty.
Ale tego nie zrobil. Siedzial tylko i po jakims czasie stwierdzil, ze jest glodny. Zrobil sobie kanapke z maslem orzechowym i dzemem. Najadlszy sie do syta, poczul, ze atak furii strasznie go zmeczyl, wiec sie zdrzemnal.
I tak mijal dzien za dniem, a on wciaz nie mogl sie na nic zdecydowac. Dopiero po czterech dniach przyszla po niego policja i od tej pory o wszystkim decydowali za niego inni.
Powiesil nianie, przesunal komode i zerwal plastikowa plachte z otworu po drzwiach balkonowych. Nieudolnie podrobiony list polozyl na lozku.
Zadzwonila komorka. Informator powiedzial, ze Catherine i Nathan sa w drodze do domu. Pora isc. Stanal w drzwiach, z dlonia na klamce, lowiac nosem zapach jej perfum. Czy snila o nim? Czy tesknila? Podobno dziewczyny nie zapominaja swojego pierwszego razu…
I po chwili splynelo na niego natchnienie. Szybko poszedl do pokoju chlopca. Cztery minuty, tyle czasu potrzebowal.
Podniecenie wrocilo. Dreszcz, ktorego nie czul od chwili, kiedy objal ramieniem szyje grubej dziewczyny. Szybko przemykal po pokoju chlopca, wyobrazajac sobie, jaka Catherine bedzie miala mine.
Po trzech minutach zbiegl na dol, pogwizdujac. Wlaczyl alarm, zamknal drzwi na klucz. Wzial na rece Figlarza, ktory czekal na niego przy drzwiach. Wyszli na ulice.
Uslyszal za plecami glos chlopca: „Mamusiu, zobacz, piesek”.
Pan Bosu rozplynal sie w mroku.
A teraz, stojac na parkingu przy Hampton Inn, postanowil, ze tej nocy w ogole nie bedzie spal. Jest zbyt niespokojny, zbyt podekscytowany wspomnieniami.
Moze przy okazji zrobic cos pozytecznego.
– Hej, Figlarz – powiedzial cicho. – Wycieczka.
Rozdzial 28
Dwie noce nie spalem. Jestem zdenerwowany i mam ochote sie napic. Wiem, ze jest pozno, ale moge przyjsc?
– Dobrze by bylo – odparla.
Przyjechal po pietnastu minutach.
Doktor Elizabeth Lane ostatnio widziala Bobby’ego przed dwudziestoma czterema godzinami. Teraz przezyla lekki szok. Mial sciagnieta twarz, zapadniete oczy. Wczesniej milczal jak grob, teraz nerwowo chodzil po jej gabinecie, rozpierany dzika energia. Byl czlowiekiem na krawedzi. Jeden falszywy krok i runie w przepasc. Pomyslala, ze trzeba mu przepisac jakies leki. Na razie jednak zaczela od pytania:
– Wody?
– Znasz to powiedzenie: To, ze jestes paranoikiem, nie znaczy, ze nie chca cie dopasc? – wyrzucil z siebie.
– Tak.
– Coz, nigdy nie uwazalem siebie za paranoika, ale mysle, ze chca mnie dopasc.