– Mam cie, marzy ci sie coreczka…

– Obojetnie co, byle bylo zdrowe i wesole…

– Chcialbys kupowac sliczne rozowe sukieneczki…

– Co ja poradze, ze te ubranka dla dziewczynek sa takie slodkie?

Kimberly wybuchnela smiechem, bo wyobrazila sobie swego wysokiego, poteznego meza, jak krazy wsrod miniaturowych wieszaczkow. Chyba jednak podobaja mu sie male rozowe sukienki. I chyba rzeczywiscie kupilby dziecku kucyka. Oraz rewolwer wraz z kursem bezpiecznego obchodzenia sie z bronia.

– Skoro juz skonczylas sie ze mnie nabijac – wstal i z niby-urazona mina zaczal zbierac papierowe talerze ze stolu – powiedz mi, co zamierzasz z tym zrobic?

– Chodzi ci o to, ze sprawdzam tropy w sledztwie, ktorego nie ma?

– No wlasnie.

Nie umiala odpowiedziec.

– Co myslisz o Salu? – spytala.

– W porzadku gosc. Ma opinie takiego, co jak sie uprze, to nie odpusci.

– Czy to typ renegata? Niezalezny, samodzielny, wchodzi w konflikty z przelozonymi?

– Teraz mowisz o sobie, kochanie.

– Fakt – kiwnela glowa Kimberly.

Zadzwonil telefon.

Mac spojrzal na zone.

– To twoj.

Kimberly z westchnieniem podniosla sie z krzesla.

– Wiedzialam, ze nie powinnismy gadac o pracy. Wywolalismy wilka z lasu.

Kolejny dzwonek.

Po posilku czula sie pelna. Szukajac komorki w przepastnej torbie, gladzila sie po brzuchu, proszac malenstwo, zeby przestalo tak niemilosiernie kopac w te ciastka.

Trzeci dzwonek.

W koncu znalazla komorke i spojrzala na wyswietlacz: to byl jeden z numerow alarmowych biura FBI w Atlancie, co wydalo jej sie bardzo dziwne. Dostawala telefony od szefa, innych agentow, ale nigdy z biura oficera dyzurnego. Wzruszyla ramionami i otwarla klapke.

– Agentka specjalna Quincy. A wtedy…

Odlegle i ciche, niczym szept w ciemnosci:

– Pomocy…

– Przepraszam, kto mowi?

– Niech mi pani pomoze…

Kimberly zamachala do Maca, zeby wyjal kartke i dlugopis.

– Dodzwoniles sie do agenta federalnego. Podaj mi swoje nazwisko, a postaram sie pomoc.

– Nie pamietam… On mi je odebral… Moze… gdybym tylko znow je odnalazl…

– Kto odebral? Co? Mow, ja slucham.

Mac z dlugopisem i kartka w reku stanal obok i spojrzal na nia pytajaco.

Szept w sluchawce:

– Niedlugo sie pani dowie…

Przerwano polaczenie. Kimberly probowala oddzwonic, lecz numer byl zablokowany.

Kompletnie zdumiona odlozyla komorke. Mac wciaz stal obok, czekajac na zanotowanie danych, ktorych rozmowca w koncu nie podal.

– Delilah Rose? – spytal.

– Nie. To byl raczej glos chlopca.

Telefon zadzwonil znowu tuz po drugiej w nocy. Kimberly miala klopoty z zasnieciem, jak gdyby to przeczuwala. Poczula, jak lezacy obok Mac napreza cialo na dzwiek pierwszego dzwonka. Wiedziala, ze tez nie spi.

Usiadla i zapalila lampke. Na szafce przy lozku lezala komorka oraz przygotowany notes, dlugopis i dyktafon. I znow na wyswietlaczu pojawil sie numer alarmowy. Tym razem Kimberly byla madrzejsza.

Skinela na Maca, uruchomila dyktafon i wlaczyla w telefonie zewnetrzny glosnik, zeby oboje slyszeli.

– Agentka specjalna Quincy.

Z poczatku w sluchawce byla cisza. Zadnego glosu ani trzasku. Potem gdzies z daleka, jakby w tle, odezwal sie ten sam szept.

– Ciii…

Kimberly spojrzala na Maca. Polozyla telefon miedzy nimi i przyblizywszy ucho, nagle to uslyszala.

Jeki. Dyszenie. Odglos dwoch cial uderzajacych o siebie. Stlumiony okrzyk bolu.

–  Lubisz, kiedy tak robie? Dobrze ci? Odpowiadaj! Ciche, placzliwe blaganie.

–  Tak myslalem.

Kimberly musiala zakryc dlonia usta, zeby nie krzyknac. Mac zamarl. On tez to slyszal i dobrze wiedzial, co to znaczy. Byli swiadkami gwaltu. Kimberly nasluchala sie takich tasm. To czesc pracy, ktora ojciec przynosil do domu, zanim sie zorientowal, ze corki wkradaja sie do jego gabinetu i przesluchuja je.

Czy to bylo nagrane czy dzialo sie na zywo? Nie miala pojecia, ale wyobraznia zadzialala i nagle zrobilo sie jej niedobrze.

Znow odezwal sie szept, tym razem blizej sluchawki.

– Ciii…

Teraz rozlegl sie rytmiczny, metaliczny lomot. To kajdanki uderzajace o rame lozka, jakby ktos usilowal sie z nich uwolnic. Potem charakterystyczny gluchy zgrzyt ostrza przesuwajacego sie wolno po oselce.

Nagle do Kimberly dotarlo, ze cokolwiek sie dzieje po tamtej stronie, zmierza ku czemus o wiele gorszemu.

Pospiesznie nagryzmolila na kartce: „NAMIERZCIE GO!!!”.

Mac odrzucil koldre, wyskoczyl z lozka i chwycil za telefon stacjonarny.

–  Wiesz, czego od ciebie chce.

– Mmm, mmm, mmm.

– Tylko jedno imie. Czy to takie trudne? Ktos, kogo kochasz, komu ufasz, kogo mozesz nazwac przyjaciolka. Niczego wiecej od ciebie nie zadam. Obiecuje ci za to, ze twoja smierc bedzie szybka.

–  Tu agent specjalny Michael McCormack, prosze mnie polaczyc z agentka Lynn Stoudt. Pilnie potrzebna pomoc…

Krotkie szarpniecie, jakby ktos zrywal z ust tasme.

Wrzask. Potworne, przerazliwe wycie, ktore trwalo i trwalo, az Kimberly wepchnela sobie w usta piesc, a i tak czula, jak wibruje w calym jej ciele.

Szept, jeszcze blizej sluchawki:

– Ciii…

–  Gadaj!

– Blagam…

Swist ostrza. Kolejny ochryply krzyk.

–  Moge cie zywcem obedrzec ze skory. Chcesz popatrzec?

– O Boze, Boze, Boze…

–  Skarbie, mamusia ci nie mowila? Bog nie istnieje. Jestem tylko ja, twoj zbawiciel i twoje przeklenstwo, wiec lepiej zrob, co mowie, bo ci oberzne te twoje chude, blade policzki!

– Ale ja nie wiem… AUAAAAA!

– TYLKO JEDNO IMIE!

– Nie,

Вы читаете Pozegnaj sie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату