blagam. Jezus Maria. Nie!

Kobieta wpadla w histeryczny lament. Mezczyzna tez na nia krzyczal, z uporem zadajac, by podala mu imie, a wszystkiemu caly czas towarzyszyly obrzydliwe wilgotne odglosy i glosne lomotanie.

Kimberly czula, ze zaczyna sie wylaczac, znikac wewnatrz wlasnego ciala, odplywac daleko od tego miejsca i tej chwili, w ktorej zniewolona kobieta blaga o zycie, a jakis szaleniec wymachuje nozem.

Glos przy uchu:

– Ciii…

Mac na drugim koncu pokoju:

– Lynn? Musze szybko namierzyc goscia na telefonie. Dzwoni na komorke mojej zony. Numer…

–  No i jak, podobalo ci sie? Odpowiadaj, kurwa! Bedzie jeszcze gorzej. Nie przestane, dopoki nie uslysze, jak wypowiadasz imie…

– Boze, Boze, Boze.

– Mowilem ci, Boga NIE MA!

– AAA!

– GADAJ! -K… K… Karen.

– A dalej? Jak sie nazywa? Skad ja znasz?

– Nie wiem, nie wiem, nie wiem.

Krotki przerazliwy krzyk. Oprawca musial zrobic cos strasznego.

–  Klamiesz, dziwko! Gdyby to byl ktos wazny, znalabys nazwisko.

– Blagam, blagam…

– Daje ci ostatnia szanse. Jezeli nie odpowiesz, przysiegam, ze nastepne ciecie bedzie w miejscu, ktore bardzo sobie cenisz. Licze do trzech: raz… dwa…

– Virginia! – wydusila z siebie kobieta. – Nazywa sie Virginia. Ginny Jones.

– A dlaczego ja kochasz?!

– To moja corka.

Cisza.

–  Doskonale – powiedzial mezczyzna.

To co uslyszeli potem, nie pozostawialo zadnych watpliwosci.

Mac nia potrzasal. Czyzby zemdlala? Wolala myslec, ze nie. Nigdy wczesniej jej sie to nie zdarzylo. Zdezorientowana spojrzala na lozko. Telefon wciaz tam lezal, wyswietlacz zgasl. Czy to byl tylko zly sen?

Wtedy podniosla wzrok i zobaczyla ponura twarz Maca i udreke w jego oczach.

– Rozlaczyl sie – powiedzial cicho. – Juz po wszystkim.

Ale Kimberly potrzasnela glowa.

– Nie, Mac. To dopiero poczatek.

10

„Wiekszosc gatunkow nie jest wybredna, jesli chodzi o pokarm. Zadowola sie wszystkim, co im stanie na drodze”.

(B. J. Kaston, How to Know the Spiders, Wydanie III)

W zwiazku z wizyta porannego goscia Rita przygotowywala sie do wyjscia na zakupy. To byl powolny proces. Najpierw wgramolila sie do swojej starej wanny na lwich lapach, puscila cienki strumyk letniej wody (nie mozna sobie pozwalac na marnotrawstwo) i za pomoca mocno zuzytej kostki mydla wyszorowala cale cialo.

Kiedys miala w miescie zaprzyjazniona fryzjerke, do ktorej chadzala sie czesac. Z czasem stalo sie to zbyt kosztowne, zwlaszcza dojazdy. Zapuscila wiec wlosy, ktore tworzyly teraz dlugi bialy welon, okrywajacy jej ramiona niczym delikatna koronka.

Zalozyla kalesony, flanelowa pizame i czarne spodnie po matce, mocno sciagajac je w pasie. Czerwona kraciasta koszula ojca siegala jej prawie do kolan, ale byla ciepla i w dobrym stanie. Po tylu latach wciaz pachniala tytoniem z fajki.

Wlozyla tez jego skarpetki, te welniane, w ktorych stopom jest przyjemnie i cieplo, nawet gdy na dworze panuje trzydziestostopniowy mroz, a wiatr zrywa czapki z glow.

Na wierzch narzucila ciezki plaszcz, czapke, szalik i rekawice po bracie. Idac do kuchni po pieniadze schowane w sloiku, o malo sie nie przewrocila pod ciezarem tego wszystkiego. Przeliczyla cenna zawartosc. Ubezpieczalnia placila jej co miesiac sto czternascie dolarow i piecdziesiat dwa centy. W lecie dalo sie wytrzymac, miala wlasne warzywa z ogrodka i zbierala przy drodze jezyny. Zima bylo jednak ciezko. Kupowala pieczywo z poprzedniego dnia, przeterminowane mieso i nadgnile warzywa. Uwazala, ze jesli cos sie dostatecznie dlugo pogotuje, mozna to jesc bez obaw.

Naliczyla jedenascie dolarow i czterdziesci piec centow. Powinno starczyc.

Pokrecila sie jeszcze troche po domu i w koncu podeszla do drzwi.

– Aha, Josephie – powiedziala przed wyjsciem – nie wykorzystuj mojej nieobecnosci do glupich zartow. Dokladnie wiem, gdzie leza moje szczotki do wlosow i srebra. Chcesz klopotow, idz psocic do sasiadow. Pani Bradford i tak zawsze byla zimna jak glaz.

Zachichotala, otworzyla drzwi i trzymajac sie mocno drewnianej poreczy, powoli zeszla po schodkach.

Ona i jej bracia nigdy nie lubili pani Bradford. Kiedys na nich naskarzyla, przylapawszy ich na zjadaniu jablek z jej drzewa. Coz, jezeli nie chciala, zeby dzieci jadly jej jablka, czemu sama ich nie pozbierala? Kto to slyszal, zeby sasiad sasiadowi zalowal paru jablek?

Zmarla przed dziesiecioma laty. Moze Joseph ja odszuka, zadzwoni i zrobi to, co tam duchy robia, kiedy sie nudza na tamtym swiecie.

Jednostajnym, kolyszacym sie krokiem ruszyla w strone miasta.

Mieszkala przy bocznej uliczce, niezbyt daleko od centrum. Kiedys w tej okolicy byly same duze parcele, na ktorych staly male, lecz wytworne letnie rezydencje. To pradziadek

Rity zbudowal nalezacy do rodziny staroswiecki wiktorianski dom – potrzebowal wytchnienia od upalow panujacych w Atlancie. Czasy sie zmienily. Dzialki sprzedano, a potem podzielono. Stare zabudowania po kolei znikaly. Teraz Rite otaczala mieszanina prefabrykowanych willi w stylu kolonialnym, domow na kolkach i tanich bungalowow.

Przypuszczala, ze zamieszkuja je mlodzi ludzie, ktorzy obsluguja gosci w restauracjach i hotelach w sezonie letnim i jesiennym, kiedy liczba turystow dziesieciokrotnie przewyzsza liczbe mieszkancow i nawet kupno chleba staje sie problemem.

Ale nie byla pewna. Rzadko wychodzila z domu i nie spotykala sie z sasiadami. Zbytnio zajmowali ja umarli.

A jednak podejrzewala, ze wie, skad sie wzial ten chlopiec. Ich dom stal przy tej samej ulicy, lecz nieco wyzej, na wzgorzu. Jeden z ostatnich przykladow niegdysiejszej wspanialej zabudowy obecnie prezentowal sie kiepsko: luszczaca sie fasada, wypaczone okna, wykrzywiony ganek. Czasami widziala, jak w srodku nocy swieci sie tam swiatlo. O tej porze wszyscy przyzwoici ludzie powinni spac (a nie lezec w lozku z otwartymi oczami, jak ona). Dziwne mieli zwyczaje jego mieszkancy.

Ten dom pasowal do jej wyobrazenia osoby, ktora moze trzymac pod swym dachem wyglodzonego chlopca zabijajacego czas lapaniem pajakow.

Wreszcie dotarla na miejsce. Przecisnela sie miedzy oblepionymi sniegiem samochodami, minela dystrybutory stacji benzynowej i weszla do nieduzego sklepu, gdzie zawsze zalatywalo paliwem i papierosami.

Najpierw przeszla sie miedzy polkami, sporzadzajac w glowie liste. Chleb, jajka, mleko. Spojrzala lakomie na bekon, tak dawno go nie jadla. Niestety, cena wykluczyla zakup. Chlopcy lubia platki. Boze, ilez pudelek szlo, kiedy

Вы читаете Pozegnaj sie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату