Czasami noca mysli zabieraly ja w ponure miejsca, do ktorych inni, normalni ludzie na szczescie nie musza zagladac.

Rzadko rozmawiali z ojcem o pracy, bo to nie ona ich laczyla. Kimberly trafila do FBI odmienionego po wrzesniowych zamachach w Nowym Jorku. Pracowala w pieknym budynku w samym sercu eleganckiego kompleksu biurowego. Przecietny wiek zatrudnionych wynosil trzydziesci piec lat. Kobiety stanowily jedna czwarta personelu. Dla mezczyzn zalozenie koszuli w pastelowym kolorze bylo czyms zupelnie zwyczajnym.

Kimberly laczylo z ojcem cos duzo glebszego i bolesnego zarazem. Oboje wiedzieli, jak to jest starac sie ratowac zycie obcych ludzi, meczac sie dzien w dzien ze swiadomoscia, ze nie potrafilo sie ocalic tych najblizszych.

Ale przede wszystkim rozumieli, ze nie wolno stac w miejscu, trzeba isc naprzod, bo inaczej sie ryzykuje przygniecenie potwornym ciezarem wyrzutow sumienia.

Tuz po jedenastej Kimberly wsiadla do samochodu. Wczesniej sprawdzila w Internecie prognoze pogody i warunki na drogach. Z informacji wynikalo, ze autostrada GA-400 jest przejezdna. Alpharetta lezy tylko czterdziesci kilometrow na polnoc od siedziby FBI w Atlancie, wiec Kimberly dojechala na miejsce stosunkowo szybko.

O tej porze roku bylo juz po sezonie futbolowym. Trener Urey prowadzil lekcje wychowania fizycznego z grupa niezgrabnych nastolatkow z pierwszych klas, ktorzy skladali sie glownie z rak i nog oraz kolczykow umiejscowionych w roznych dziwnych miejscach. Gdy Kimberly w koncu znalazla sale gimnastyczna, od razu do niej podszedl i nawet nie zerknal na legitymacje. Sama jej obecnosc wystarczyla mu za pretekst do zrobienia sobie upragnionej przerwy.

Na rozgrzewke zadala mu garsc grzecznosciowych pytan o wyniki sezonu futbolowego, opinie o nowym liceum i potencjalne talenty wsrod uczniow.

Urey, ktory byl niemal tak szeroki jak wysoki, z obowiazkowym brzuszkiem i fryzura na rekruta, chetnie odpowiadal. Powinni byli dostac sie do finalow stanowych. Chlopaki maja zapal, ale to mloda druzyna, robi jeszcze sporo bledow. Jak Bog da, moze w przyszlym roku sie uda.

Wyszli na korytarz. Urey zaproponowal Kimberly szklanke wody. Spojrzal na jej brzuch i widac bylo w jego oczach, ze zmaga sie z myslami: Jest w ciazy czy nie jest? Agentkom w ogole wolno miec dzieci? W koncu uznal, ze lepiej sie nie odzywac.

– Chcialam sie z panem zobaczyc, poniewaz szukam jednego z panskich bylych zawodnikow – zaczela Kimberly, kiedy skrecili za rog obszernego korytarza obstawionego metalowymi szafkami. – Prosze sie nie niepokoic, to nic powaznego. Porzadkuje tylko stare sprawy i chcialam mu zwrocic jego wlasnosc.

– Jego wlasnosc?

– Szkolny sygnet. Wygrawerowano na nim symbole druzyny i numer koszulki. Stad wiedzialam, gdzie przyjsc.

– O, tak. Dzieciaki pakuja tam, co sie da. Gdybysmy w naszych czasach mieli takie mozliwosci…

Kimberly pokiwala glowa ze zrozumieniem. Urey wlasnie wszedl na te sama sciezke, po ktorej stapal Mac. Mezczyzni chyba rzeczywiscie traktuja to smiertelnie powaznie. Ordery, medale, te sprawy.

– Zna pani jego nazwisko? – spytal Urey. – Albo prosze mi podac numer koszulki, to reszte juz zdolam ustalic. Nie zebym spedzal z tymi chlopakami az tyle czasu.

– Wlasciciel sygnetu skonczyl szkole w dwa tysiace szostym roku. Jesli dobrze interpretuje te oznaczenia, gral na pozycji rozgrywajacego z numerem osiemdziesiat szesc.

Urey stanal. W swietle jarzeniowek jego twarz przez moment wydala sie szara. Zebral sie w sobie, wyprostowal i rzekl:

– Szkoda, ze pani wczesniej nie zadzwonila, oszczedzilbym pani drogi. Sygnet nalezal do Tommy'ego Marka Evansa. Swietny chlopak, jeden z lepszych zawodnikow, jakich mialem. Znakomicie rzucal, mial tez silna psychike. Wytrzymywal presje. Zdal mature z wyroznieniem i dostal stypendium sportowe na uniwersytecie Penn State.

– Czyli nie ma go w miescie? Wyjechal na studia?

Urey pokrecil glowa.

– W zeszlym roku odwiedzil rodzicow w Boze Narodzenie. Nie wiadomo, prawdopodobnie wybral sie na przejazdzke, ale najwyrazniej znalazl sie w niewlasciwym miejscu o niewlasciwym czasie. Dostal dwie kule w glowe, prosto w czolo. Rodzice do dzisiaj nie moga sie pozbierac. Czlowiek po prostu sie nie spodziewa, ze taki mlody, zdrowy, przystojny chlopak moze nagle zginac.

12

Pan Hamburger zabral mnie do parku.

Mlodsze dzieci hustaly sie na hustawkach i krecily na karuzelach. Czesc starszych, blizszych mi wiekiem, grala w kosza na wydeptanym boisku.

Pan Hamburger tracil mnie lokciem.

– Idz, pograj z nimi. Pozwalam ci. Nabierzesz troche rumiencow, bo wygladasz jak smierc.

Przez chwile nie wierzylem, ze mowi powaznie. Dopiero gdy mnie szturchnal tak, ze prawie sie przewrocilem, ocknalem sie i poszedlem. Dolaczylem do druzyny grajacej w koszulkach. Gdybym sie rozebral, mogloby to wywolac szereg niepotrzebnych pytan.

Na poczatku trzymalem sie troche z boku. Dziwnie bylo znalezc sie na boisku wsrod innych dzieci, slyszec ich smiechy, patrzec, jak zwinnie drybluja, a czasem zaklna pod nosem, gdy ktorys nie trafi do kosza lub dostanie lokciem w brzuch. Caly czas czekalem, ze ktorys stanie, spojrzy na mnie i powie: „O kurde, a tobie co sie stalo?”. Chcialem uslyszec: „Hej, stary, obudz sie. To byl tylko zly sen, ale juz po wszystkim, a zycie jest fajne”.

Ale zaden nic nie powiedzial. Dalej grali w kosza.

W koncu i ja zaczalem.

Czulem zapach swiezo skoszonej trawy. Slyszalem odglosy beztroskiej zabawy dzieciakow korzystajacych z tych ostatnich dni, zanim zaczna sie nieznosnie upaly i wszyscy rusza na baseny. Byly ptaki, kwiaty, bezkresne blekitne niebo i w ogole tyle… wszystkiego. Swiat.

Zakrecilo mi sie w glowie.

Podbieglem do kosza. Trafilem. Ktos mnie poklepal po ramieniu.

–  Niezly rzut.

Rozpromienilem sie i powtorzylem atak.

Ja juz nie wiem, co to czas. Czas dotyczy innych dzieci, chlopcow, ktorzy nie zostali schwytani w miazdzacy uscisk Pana Hamburgera. Ja po prostu jestem, dopoki ktos mi nie powie inaczej. Wtedy mnie nie ma.

A wiec gralem w kosza, dopoki Pan Hamburger nie kazal mi przestac.

Odciagnal mnie na bok. Slonce zaczynalo powoli zachodzic. Czesc chlopcow sie rozeszla. Mamy i starsze siostry pozbieraly mniejsze dzieci niczym kaczki swoje piskleta i odprowadzily do domow.

Zauwazylem, ze w piaskownicy bawi sie samotny chlopczyk bez opieki.

Pan Hamburger tez go zauwazyl.

Spojrzal na mnie.

– Przyprowadz mi go.

Bezustanny krzyk. Przerazliwy szloch i zawodzenie. Probowalem zatkac uszy. Pan Hamburger na chwile przerwal i uderzyl mnie w twarz, az sie zatoczylem na sciane. Potem rabnal mnie w brzuch, a kiedy zgialem sie wpol, wzial mnie pod brode.

– CO JA POWIEDZIALEM, GOWNIARZU! MASZ SIE PRZYGLADAC!

I znowu ten krzyk. Wreszcie Pan Hamburger steknal, zwalil sie na bok i tradycyjnie zaczal sie rozgladac za papierosem.

Poczulem smak krwi. Caly czas przygryzalem jezyk, a policzek mialem rozciety sygnetem Pana

Вы читаете Pozegnaj sie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату