ja od niej odgradzaly. Nie docieraly tam odglosy przejezdzajacych aut ani nie bylo widac swiatel zabudowan. Ksiezyc w nowiu ukryl sie na niebie, wiec mrok rozswietlaly jedynie reflektory jej samochodu. Wokol panowala cisza i spokoj.
Mimowolnie wstrzasnely nia dreszcze.
Wzdluz osi krzyza wyryto napis: „Tommy Mark Evans”, a na ramionach: „Ukochany syn”.
Kimberly rozejrzala sie dookola. Z jednej strony geste rododendrony, niemal wyzsze od niej, z drugiej strzeliste pnie sosen sterczace na tle wieczornego nieba. Pod stopami czula glebokie nierownosci bitej drogi. Oswietlila latarka koleiny wyjezdzone przez samochody.
Potrafila sobie wyobrazic mlodzienca, ktory z noga na wcisnietym do dechy pedale gazu pedzi ta droga i piszczy z radosci za kazdym razem, gdy wielkie kola jego auta najezdzaja na wyboj, niemal wyrzucajac go w powietrze. Potrafila sobie tez wyobrazic pare nastolatkow calujacych sie namietnie w zaparkowanym na poboczu samochodzie.
Ale za nic nie potrafila sobie wyobrazic mlodego studenta, ktory przyjezdza tu sam, z jakiegos powodu sie zatrzymuje i konczy z dwiema kulami w glowie.
Tommy znal swego zabojce. Kimberly nie miala co do tego watpliwosci.
Rozleglo sie pohukiwanie sowy. Z ciemnosci wyskoczyla wiewiorka i szybkimi susami przemierzyla droge. Kimberly patrzyla, jak trawa po drugiej stronie jeszcze dlugo faluje po tym, jak zwierzatko zniknelo w krzakach, a za nim zanurkowala sowa.
Poczula delikatnie kopniecie; jej dziecko sie przebudzilo. Polozyla reke na brzuchu i ten silny przejaw zycia w miejscu, gdzie rozegrala sie tak straszna tragedia, napelnil ja nagle bezgranicznym smutkiem. Zastanawiala sie, jak rodzice Tommy'ego zdolali przezyc swieta. Czy otoczyli sie zdjeciami syna? A moze bylo im latwiej udawac, ze w ogole nie istnial?
Jak to robil jej ojciec? Gdy ogladal te wszystkie zdjecia, jezdzil na miejsca zbrodni i patrzyl na ciala brutalnie zamordowanych dziewczat i chlopcow, a potem wracal wieczorem do domu, do swej wlasnej rodziny? Jak pocieszyc dziecko placzace z powodu rozbitego kolana, kiedy wyobraznia podsuwa obraz innego, ktore ktos pozbawil wszystkich palcow? Jak mu powiedziec, ze potwory nie istnieja, gdy kazdego dnia widzi sie skutki ich straszliwych czynow?
I wreszcie, jak ojciec to zniosl, gdy w srodku nocy odebral telefon: „Z przykroscia zawiadamiamy, ze panska corka… „.
Sama Kimberly rzadko myslala o siostrze. O matce owszem, ale Mandy… Ta smierc byla w pewnym sensie bardziej podstepna. Dziecko jest przygotowane na to, ze ktoregos dnia umra jego rodzice, ale rodzenstwo to cos zupelnie innego. Siostra to jakby druga polowa, przyjaciolka. Mialy sie razem zestarzec, byc druhnami na swoich slubach, wymieniac sie poradami na temat wychowania dzieci, a pewnego dnia wspolnie zdecydowac, jak najlepiej zaopiekowac sie tata.
Kiedys Kimberly byla mlodsza czescia kompletu. Teraz zostala jedynaczka.
Mozna by sadzic, ze do tego przywyknie, ale tak sie nie stalo.
Odwrocila sie i obejmujac sie z powodu zimna ramionami, ruszyla w strone samochodu.
Ledwie zrobila dwa kroki, zadzwonil telefon.
Jest za ciemno, pomyslala. Poza tym byla sama, a jej glowe wypelnialo zbyt wiele ponurych mysli. Ostatnie rozpaczliwe krzyki Veroniki Jones. Ona z rodzicami przy szpitalnym lozku, na ktorym lezy jej siostra z zabandazowana glowa, a lekarz odlacza aparature. I wreszcie, zaledwie rok pozniej, horror, jaki stal sie udzialem jej matki.
Mandy miala szczescie, zmarla, nie wiedzac, ze jej smierc przypieczetowala los mamy. Czy Veronica Jones wiedziala? Czy jasno zdawala sobie sprawe z tego, co bedzie oznaczalo dla corki jej wyznanie?
Znowu zadzwonil telefon. Kimberly chciala go zignorowac, ale jako nieodrodna corka swego ojca nie potrafila, choc akurat ona najlepiej wiedziala, jakie to nierozsadne.
– Agentka specjalna Quincy, slucham.
Glucho.
Spodziewala sie, ze zaraz ktos ja uciszy, a w tle rozegra sie kolejna makabryczna scena. Tymczasem mijaly sekundy i nic. Sprawdzila zasieg, sprobowala jeszcze raz:
– Tu agentka specjalna Quincy, kto mowi?
Nadal nikt sie nie odzywal, ale teraz, kiedy sie skupila, zdawalo jej sie, ze slyszy czyjs oddech, gleboki i miarowy. Postanowila byc cierpliwa. Na prozno.
– Chce ci pomoc – powiedziala. – Jesli potrzebujesz rozmowy, w porzadku.
Cisza.
– Jest tam kto? Boisz sie, ze ktos cie uslyszy? Daj jakis znak, chociaz chrzaknij. Uznam to za potwierdzenie.
Ale rozmowca nadal milczal. Zaczynalo ja to frustrowac.
– Grozi ci niebezpieczenstwo?
Cisza.
– Jesli sie odezwiesz, podasz jakies informacje, bede mogla cos zrobic, a tak… Nie wystarczy wykrecic numer. Trzeba jeszcze cos powiedziec.
Wreszcie uslyszala w sluchawce ten sam cienki glos, napiety, ale sciszony, jakby dzieciecy:
– Ciii…
– Prosze, chce pomoc…
– On wie, co pani robi.
– Kto?
– On wie wszystko.
– Mozesz mi powiedziec, jak masz na imie?
– To tylko kwestia czasu.
– Posluchaj…
– Bedzie pani nastepnym okazem w kolekcji.
– Mozemy sie spotkac? Podaj miejsce i czas, przyjde.
– Ciii… Niech pani pamieta, zeby patrzec w gore.
Rozlaczono sie. Kompletnie skolowana Kimberly stala jeszcze przez chwile z telefonem w dloni, a potem, glownie dlatego, ze nie mogla sie powstrzymac, zadarla glowe do gory.
Nad nia rozposcieralo sie nocne niebo usiane gwiazdami. Nieco dalej majaczyly swiatla miasta. Zmusila sie, zeby spojrzec na ciemne zarysy drzew i krzakow, odlegly horyzont. Nic nie czailo sie w mroku. Zadne straszydlo na nia nie wyskoczylo.
Nagle z prawej strony trzasnela galazka. Kimberly zapomniala o rozsadku i rzucila sie w strone samochodu, szukajac po kieszeniach kluczyka. Szarpnela za drzwi, wskoczyla do srodka, zablokowala zamki i wlaczyla silnik.
W ostatniej chwili sie powstrzymala, zeby nie ruszyc z piskiem opon niczym bohaterka kiepskiego horroru.
Uspokoila oddech i siedzac bezpiecznie zamknieta, jeszcze raz sie rozejrzala. Nie dostrzegla najmniejszego ruchu w zaroslach, nie pojawil sie zaden jezdziec bez glowy.
Tylko samotny bialy krzyz objety swiatlem reflektorow odznaczal sie na tle nocy.
Wracala do domu powoli, zastanawiajac sie nad ostatnim ostrzezeniem rozmowcy. Bardzo by chciala, zeby ta cala sprawa przestala w niej budzic taki lek.
Mac byl w domu, kiedy przyjechala. Zaparkowala obok jego samochodu, przylepila usmiech do twarzy i odwaznie ruszyla w strone drzwi.
W przedpokoju sie swiecilo. W kuchni tez. Przeszla korytarzem, zdejmujac torbe i zakiet. Ani sladu meza. Zajrzala do salonu, gdzie stal jego ulubiony skorzany fotel i ogromny telewizor. Tez pusto.
Wrocila do kuchni, szukajac jakiejs wiadomosci na kartce i poczula, ze znow zaczyna bez sensu wpadac w panike. Przeciez Mac moze byc w lazience, w ogrodzie albo wyszedl do sasiadow. Istnialy setki logicznych wytlumaczen.
Tyle ze teraz zaczela sie zastanawiac. Tajemniczy rozmowca znal jej numer telefonu. Co jeszcze o niej wiedzial?
– Kimberly.